Zaczynam cykl wspomnień z kolejnego wyjazdu do Rumunii - tym razem jesiennego. Posłużę się relacją, która powstala z tej eskapady. Będzie to relacja w moim stylu, czy bardzo zwięzła. Ale jeśli będą jakieś pytania, to - w miarę możliwości - postaram się odpowiedzieć.
Polskę opuszczam w strugach deszczu. Za Kamesznicą wjeżdżam w bure chmury; czuję się, jakbym jechał przynajmniej na wysokości 2000m, a nie na zaledwie kilkuset. Jeszcze pada na Słowacji, na Węgrzech już jest lepiej, ale gdy przygotowuję nocleg - buty robią się ciężkie od błota.
W Rumunii wychodzi słońce - jest go zdecydowanie więcej, niż mizernego, raz za czas pokrapującego deszczyku. Trasa wiedzie przez Cluj [kluż], Sighişoarę [sigiszoarę], Braşov ([braszow] Braszów), za którym - przy trasie przez przełęcz Predeal [predial], oddzielającą Karpaty Wschodnie od Południowych - po lewej stronie wyrasta już mój pierwszy cel tego wyjazdu. Wyjazdu, w którym chcę odwiedzić kilka grup górskich, w większości zaliczanych do tzw.
Karpat Zakrętu. Tak czasami określa się sąsiadujące, górskie gniazda, leżące na przejściu olbrzymiego łuku Karpat Wschodnich, biegnącego w tym miejscu w kierunku północ-południe, w równoleżnikowo ułożone Karpaty Południowe.
Piatra Mare (Wielka Skała), wraz z górami Grohotiş [grohotisz] i Baiului wchodzi w skład większej jednostki - gór Gârbova [gyrbowa], stanowiących południowo-zachodnie zamknięcie łuku Karpat Wschodnich. Piatra Mare, osiągająca w najwyższym punkcie wysokość 1843m, wyróżnia się od pozostałych swoim skalnym charakterem w partiach szczytowych. Niewątpliwą ciekawostką tych gór jest wąwóz Şapte Scari ([szapte skari] Siedem Drabin), którego nazwa pochodzi od drabin i mostków zbudowanych w najwęższym i zarazem najbardziej spadzistym, składającym się z następujących po sobie kaskad fragmencie drogi, poprowadzonej tym wąwozem.
Punktem wypadowym mógłby być sam Braşov, z koniecznością krótkiego dojazdu, a na południowym krańcu Predeal. Natomiast bezpośrednio pod samymi górami leżą miejscowości Săcele [saczele] oraz niewielkie Timişu [timisu].
W rejon Piatra Mare docieram ok. godziny 17:00 czasu polskiego (nie przestawiam zegarka, będę pamiętał, że tutaj czas wyprzedza mój zegarek o jedną godzinę). Z głównej szosy zjeżdżam przy nieczynnym schronisku Dâmbu Morii i kilkaset metrów wyżej lokalizuję punkt startu na dzień następny. Z góry schodzą akurat grupy wycieczkowe - no tak, jest sobota.
Do zmroku mam jeszcze ponad godzinę; może by tak wykorzystać ten czas? Wiem, że niedaleko stąd jest ładna kaskada Tamina, może zdążyłbym ją jeszcze dziś zobaczyć?.. Szybki powrót do głównej szosy, podjazd kilka kilometrów w kierunku przełęczy (i miejscowości) Predeal. Znajduję miejsce, gdzie szlak startuje z głównej szosy w góry. Bita droga zamknięta szlabanem; zostawiam więc wóz przy szosie, wskakuję w turystyczne buty, a do plecaka wrzucam tylko puszkę piwa - zgodnie z oznaczeniami, do wodospadu mam godzinę drogi. Powinienem ten czas jeszcze odrobinę skrócić. Stromo poprowadzony szlak przecina kilkukrotnie drogę i po pół godzinie stoję przy tablicy opisującej kaskadę. A... gdzież ona sama? Hmm... może wyżej? Kontynuuję podejście szlakiem - teren zaczyna się lekko rozszerzać, obawiam się, że musiałem już tę kaskadę minąć. Już zamierzam wrócić, gdy dobiegają mnie z góry jakieś głosy. Więc jednak w górę.
Po chwili okazuje się, że głosy oznaczają po prostu imprezę przy ładnie położonym domku. Sporo ludzi, parę wozów, dym unosi się nad ogniskiem. Pytam o kaskadę - oczywiście, jest niżej.
- Ale teraz już za późno, nie zobaczysz jej. Zostań z nami!
Pokusa silna. Ale wszystkie graty zostawiłem w wozie. Ani śpiwora, ani ciuchów... Raptem jedno piwo - tak na krzywy ryj?..
Dziękuję za zaproszenie, ale decyduję się wracać. Przy tablicy schodzę ścieżką, dochodzę do wąwozu z potokiem, tu gdzieś musi być ta kaskada. Ale rzeczywiście - jest już zbyt ciemno. Szkoda. Wracam drogą do wozu, zjeżdżam jakiś kilometr i odbijam w prawo przez mostek - tutaj spędzę tę noc. Przed snem popijam piwko, myśląc z rozrzewnieniem o tamtej imprezie...
Budzik w telefonie budzi mnie, gdy jest jeszcze (a może już?) szaro. Podczas zwijania noclegu spadają na mnie pierwsze krople deszczu. Podjeżdżam do znalezionego poprzedniego dnia punktu startu i... czekam. Pada z przerwami do dziewiątej. Gdy przerwa się przedłuża - ruszam w góry.
Mają mnie prowadzić żółte paski, ale akurat widzę różne inne szlaki, a mojego - nie. Wątpliwości rozwiewają napotkani robotnicy - tak, trzeba iść prosto tą doliną. Dalej oznakowanie już jest całkiem przyzwoite. Mijam namioty rozbite nad potokiem i po półgodzinie napotykam niedużą, ale całkiem ładną dwustopniową kaskadę. Jeszcze trochę i dochodzę do wylotu Şapte Scari. Jest wąziutki i od razu na wejściu pierwsza drabinka wprowadza na pomost.