Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009

60% ludności świata żyje w Azji. Chiny są tak szerokie, że naturalnie powinny przeciąć do 5 oddzielnych stref czasowych, ale mają tylko jedną - narodową strefę czasową. Obywatele Singapuru, Korei Południowej i Japonii mają najwyższe średnie IQ na świecie.
W Azji znajduje się najwyższy punkt na lądzie – Mount Everest (8848 m n.p.m.) oraz najniżej położony punkt – wybrzeże Morza Martwego (430,5 m p.p.m.). Spośród 10 najwyższych budynków na świecie 9 znajduje się w Azji.
mutiaq
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1892
Dołączył(a): 19.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) mutiaq » 26.01.2010 00:01

Normalnie gały wychodzą !!! 8O 8O 8O
Człek jak się nigdzie nie rusza, to sobie chociaż poczyta i pozwiedza zdjęciami.
A one są poprostu.... 8O 8O 8O
:D :D :D
No cudne, co bede szukać innego określenia, jak nie ma :P
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108172
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 26.01.2010 00:13

mutiaq napisał(a):A one są poprostu.... 8O 8O 8O
:D :D :D
No cudne, co bede szukać innego określenia, jak nie ma :P


Jak wszystkie Księżniczki :wink: :D :D :D
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 02:34

:D :D :D

Cieszę się ogromnie, że cieszycie oczy i że się tak razem włóczymy :D

15 lipca 2009

Jaisalmer i pustynia Thar


Śladem rycerzy izbójów

Ojczyzna znasz Polska dziś świętuje triumf chwały oręża naszego i pobratymczego nad zakonem krzyżackim sprzed 599 laty (pozdrawiam Czytelników z Północy i Zachodu :D:D:D:D:D:D ) a my pooglądamy, gdzie to się włóczyło i harcowało rycerstwo pustyni z Jaisalmeru.

I to właśnie ten dzień rozpoczął tę relację, która zaczęłam takim niby niewinnym kłamstewkiem:
- Ciekawe jak tam ceny LPG i winiet po drodze do Chorwacji - palnęła ni z gruszki, ni z pietruszki Wiola sącząc gęsty sok z mango.
Jest lipiec 2009. Blady świt. Siedzimy na dachu kafeji Little Tibet w radżastańskim Jaisalmerze, mieście z Baśni tysiąca i jednej nocy, którego sama magiczna nazwa wywołuje u mnie dreszczyk... Choć wolałabym deszczyk - mamy porę monsunową, a tu suuuuusza. Ale w tamtej chwili było ważniejsze to, że po haśle Wioli poplułam piaskowcowy stoliczek.


Teraz wiem, że tak trochę Was okłamałam, bo jednak te kilkanaście kropel deszczu tejże nocy spadło, o czym zaświadczą zaraz zdjęcia. Ale było go tak mało, że wtedy mi sie wydawało, iż nadal panuje suuuuuuuuuusza.

Nie okłamałam Was z tym, że na śniadanie pobiegłyśmy za strzałką wskazującą napis: "Little Tibet". Po drodze takie poranne widoki. Ulubione dostojne krowy Tymonki. To, co niby było deszcze w nocy błyskawicznie wysycha. Miejscami kobiety wylewają wiadra wody i szorują obejścia. Nie dziwota, ze potem to wszystko takie ładne :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szybkie dzień dobry w barze wypijamy lodowaty sok z mango, ale że jest jeszcze wcześnie (pośpieszyłyśmy się, bo Pałac Maharadźy, który chcemy zwiedzić otwierają o ósmej i jest czynny tylko do dziewiątej), postanawiamy jednak wejść na dach knajpki i tu zjeść śniadanie. Dachowe śniadania, to taka atrakcja turystyczna w złotym mieście. Wszyscy się tak chwalą i zapraszają.

Dość długo czekamy na nasze herbaty, sok z liczi i jedzenie. Ja mam omlet, a Wiola chciała tosty z serem. Dostała jeszcze frytki i sałatkę z pomidorów :D:D:D Już wiemy, co dostaniemy zamawiając tylko tosty :D Ale czas nie upływa nam w morzu nudy. Obserwujemy przeurocze wiewiórki nadrzewne (to moja nazwa) - takie same, które ledwo zipiały przy Czerwonym Forcie w Delhi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oglądamy też życie dachowe. Wielu ludzi na dachach spędza upalne noce. Tu skupia się też duża część rodzinnej codzienności

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To jeszcze taki fort

Obrazek

Po śniadaniu biegniemy już do Pałacu Maharadży. Dostajemy bilet, który jest podobno także kartka pocztową i słuchawki z fajnym przewodnickim nagraniem - będą dźwięki i chrzęst oręża z epoki :D
Mówią, że fort w Jaisalmerze, to perła w koronie Radżastanu. Jego historia się ja XII wieku i jest jedynym tego typu miejscem na świecie, które normalnie żyje, bo mieszkają w nim ludzie. Na tej kartce wyczytałam, ze w samym forcie mieszka 300 rodzin, którzy są autentycznymi świadkami ambasadorami kultury i historii tej ziemi,.

Aaaa miały być trzy słowa o historii Jaisalmeru.
Przez wieku miasto leżało na szlaku, którym karawany wielbłądów wędrowały z Indii do Azji Środkowej. I to zapewniało jego mieszkańcom bogacenie się. Kupcy budowali swoje haveli i baśniowo je przyozdabiali. Ocalały te cuda do dziś.

Rozwój żeglugi, a szczególnie powstaniu portu w Mumbaju vel Bombaju zadecydował o upadku znaczenia miasta. Kiedy Indie odzyskały niepodległość, podzielono je na stany i kiedy zniknęły szlaki handlowe mieszkańcy zubożeli jeszcze bardziej. To katastrofy przyczynił sie chroniczny brak wody pitnej.

Wbrew mojej babskiej logice, wojny ożywiły to miasto. Wojny oczywiście z Pakistanem w 1965 i 1971 roku. Tak strategicznie położone miasto nie miało wyjścia i stało się oczywiście strategicznym ;) Mieści sie tu baza wojskowa i lotnisko. A jak jeszcze wybudowali kanał radżastański, który pomógł w pozyskiwaniu wody, życie zaczęło się od nowa. No ale dziś to złote miasto żyje dzięki turystyce.

Bardzo mi się podoba wytłumaczenie w Pascalu skąd fort - albowiem budowli tego typu nie buduje się z pobudek estetycznych, a średniowieczni hersztowie nie przepadali za pokojem :D:D:D:D Lali się tu rrrrówno pomiędzy sobą watażkowie różnych klanów.

Żeby teraz znów nie było tak bajecznie, to rosnąca turystyczna popularność miasta tez nie bardzo mu służy. Rośnie liczba hoteli w forcie, a tym samym zapotrzebowanie na wodę. Nie wytrzymuje tego średniowieczna kanalizacja, woda zalewa piaskowcowe fundamenty i budynki się zapadają. Dużo takich popadających w ruinę widziałyśmy.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 02:36

To już chodźmy do pałacu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oooo może taki księciunio Wam pasuje?

Obrazek

Albo ten

Obrazek

Trochę detali jeszcze

Obrazek

Obrazek

Ale łóżko to my chyba mamy wygodniejsze w naszej komnacie

Obrazek

Herszt powrócił ;)

Obrazek

Lubię okienka

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I trochę widoków z wyżyn pałacowych

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A tam pójdziemy na sok z mango, o którym za chwilę

Obrazek

A to przy makiecie całego fortu

Obrazek

Przy wyjściu dopada nas rzemieślnik, który ciągnie nas do swojej pracowni przepięknych miniatur. Najbardziej podobają się nam obrączki z wygrawerowanymi symbolicznymi budowlami miast z całego świata, albo takie o innej tematyce związanej z religiami itp.
Nie mamy zamiaru tu nic kupować, ale i tak bardzo prosi, żeby mu się wpisać do księgi pamiątkowej. Wpisujemy więc nasze ochy i achy - i wszyscy szczęśliwi :lol:

Obrazek

A przy wyjściu kolejni strażnicy i kolejna księga pamiątkowa. Wiola mówi, że wyglądałam jak dyrektor południowoamerykańskiego więzienia, gubernator Radżastanu albo urzędnik USC

Obrazek

Obrazek

Po porannym wspomnieniu na temat soku z mango, idziemy do kolejnej knajpki, gdzie dostajemy lodowatą wielka szklanę tych pyszności.

Obrazek

Obrazek
Ostatnio edytowano 26.01.2010 03:00 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 02:41

Szafirowy dżin i brylanty

Ożywione możemy iść dalej. O 11 otwierają stojące obok siebie dwie świątynie dżinijskie. Dżinizm korzeniami sięga tych samych czasów, co buddyzm. Zapamiętałam, że brak przemocy i ascetyzm to cechy wyróżniające dżinistów. Choć mi się bardziej z dżinem z butelki kojarzą.
Po drodze przyczepia się do nas wysoki czarodziej w szafirowej szacie i turbanie na głowie. No czarodziej jak nic. Szafirowe szaty o ile pamiętam przywdziewali mężczyźni idący na pewny odstrzał.

Dobrze się ubrał. Zaczepia nas i sugeruje, że za opłatą, będzie naszym przewodnikiem. A my nie chcemy zgłębiać dżinizmu..Nieustannie się uśmiecha, a wtedy w górnej jedynce połyskuje mu jakiś diament.
Nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie jego tekst, który mnie powalił :D:D:D
Ja się też potrafię śmiechać grzecznie odmawiając. I wtedy dżin rzuca: - Ale masz piękne te ozdoby na zębach. Ja mam tylko w jednym zębie, a Ty na wszystkich ząbkach.

Nooo zrobiło mi się bardzo miło (Majeczko Tymonkowa pozdrawiam Cię - Ty tez masz coś z radżastańskiej księżniczki bo też te moje druciki zapamiętałaś na ostatnim zlocie :D:D:D ) I przy okazji znów się poplułam, bo moje blachy nawet z całym leczeniem pewnie nie kosztowały tyle ile jego brylancik :D Nie mam słabości do brylantów. Ale też na pewno nie jestem Marilyn Monroe.

Przed świątynia nudzi się grupa facetów. U nich musimy wykupić bilety na nas dwie i na jeden aparat - Wioli, zostawić wodę (dobrze, że mamy jeszcze zamkniętą fabrycznie - chyba :D ). Buty natomiast zdejmujemy przed samą świątynią - jakieś trzy metry dalej :D Interesujący wydaje się nam napis, że proszą, żeby do świątyni nie wchodziły miesiączkujące kobiety. Błyskotliwie wymieniamy spojrzenia - ciekawe czy i jak sprawdzają :D:D:D:D:D:D

Za nami do świątyni ciągnie się szafirowy dżin i zaczyna nas oprowadzać. Stanowczo mu dziękujemy. Kiedy szukam w torebce chusteczki, wyjmuję tez aparat. Nie chcę robić zdjęć, ale kiedy dżin go zobaczył, natychmiast mi go kazał wynieść do strażników z kółka różańcowego przed świątynią. Na wszelki wypadek wyjęłam kartę i schowałam do kieszeni. Poirytowałam się nieco. Uch :D:D:D

To już chodźmy zwiedzać Wioli okiem. W centralnym miejscu umieścili nieco groteskowy jak dla mnie posąg bóstwa. W całej świątyni jest 666 jego młodszych braci. Mają tam zdaje się nieco inną symbolikę liczb. Mnóstwo koronkowej roboty, dłubanek, takiego rzeźbiarskiego przepychu, który pozornie kłóci się z wymaganym ascetyzmem - ten ma cechować wnętrze człowieka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzie się w świątyni nie ruszymy, tak dopadają nas mnisi i każdy żąda jakichś datków No mamy już dość.

Kiedy już tour de świątynia mamy za sobą, przechodzimy na drugą stronę uliczki - znów jakieś 2-3 metry i idziemy do drugiej świątyni.
Znów mnisi/kapłani oblegają nas domagając się ofiary. Co za typy. Uniki slalomem między kolumnami robimy już nie tylko my, ale nawet zdegustowani tymi praktykami potomkowie krzyżackiej braci, których zdradza czarująca mowa Goethego :D:D:D:D:D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Posągi posągami, rzeźby rzeźbami, a mnie i tak najbardziej fascynują maleńkie różowe nietoperki zwisające na chudziutkich pazurkach z sufitów świątyni ;)

Obrazek

Obrazek
Ostatnio edytowano 26.01.2010 03:03 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 02:49

Po świętym drzewem

Czas odetchnąć zapachem jaisalmerskiej ulicy. Tuż za bramą woła nas śliczna sprzedawczyni blaszanych bransoletek. Wczoraj wieczorem obiecałyśmy jej, że dziś sie zatrzymamy przy rozłożonym przez nią na pledzie straganie. I znów zaczyna się targowanie - nie jest to jakaś kunsztowna robota w srebrze. Ale dziewczyna to i dłubała własnymi rękami. Coś kupimy na pewno. A przy okazji popatrzcie jak ładnie wystrojona. Wszystkie dziewczyny tak tu wyglądają.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I jeszcze kukiełki na murze

Obrazek

Obrazek

Nie uszłyśmy daleko za bramę fortu a już dopada nas kolejna księżniczka. My już naprawdę nie potrzebujemy bransoletek. Ale idziemy sobie z nią i się przekomarzamy, aż w końcu siadamy razem z nią, dwójką jej dzieci i mężem na murku pod drzewem. Na odczepnego kupujemy kolejne bransoletki :D Bardzo chętnie pozują do zdjęć, więc siedzimy trochę z nimi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Porywam jej taką śliczną przyklejkę.

Obrazek

Obrazek

Sesja trwa trochę. Mąż naszej pomarańczowej mamuśki gra na jakimś takim dziwnym instrumencie i handluje płytami z tąż w wykonaniu - no mówi że wuja. Wuj nie wuj, kupujemy jeszcze płytę :D:D:D Na ile pozwala jej angielski, mamuśka opowiada, ze mieszkają za miastem, są Cyganami i jeśli mamy ochotę, to zapraszają nas wieczorem na tańce. Ja to bym chętnie pobalowała, ale wieczór to my dziś mamy zaplanowany na pustyni...

Wtem podnosi się jakiś krzyk w towarzystwie siedzących obok facetów. Zgodnie z tradycją - tam, gdzie jest wesoło, musi się pojawić jakiś wiejski macho, tak zdarza się i teraz. Okazuje się, że siedzimy pod jakimś świętym drzewem i należy zdjąć buty. Nie ma sprawy. Kiedy nasze buty lądują pod murkiem, dopadają je mali szewcy-czyścibuty. Dopatrują się jakichś usterek - że podobno się nam sandały rozklejają. Oooo nie chłopaki. Dziękujemy :D:D:D:D

Rodzice pytają nas czy mamy jakieś drobne pieniądze z naszego kraju, bo zrobiliby dzieciom naszyjniki. Prośba może nieco dziwna. Jakieś grosze mamy w hotelu. Obiecujemy, że jutro podrzucimy.

Mamuśka jest bardzo sympatyczna, ale nieco traci naszą sympatię, kiedy przystępuje do działania. Prosi o zakup mąki, cukru i czegoś tam jeszcze. Pomogłybyśmy bardzo chętnie, ale kiedy słyszymy, że za 50kg worek tego, czego ona chce, musiałybyśmy zapłacić wszystkimi pieniędzmi jakie mamy na przetrwanie, złościmy się i kupujemy jej po 5 kg. To i tak dużo. Nie lubimy, kiedy nas, białych ludzi traktuje się jak dojne krowy.

Znów mijamy sprzedawców szmatek i obiecujemy, ze na pewno wstąpimy jak będziemy wracać :D A niedaleko wpadamy znowu w sidła... Przyglądamy się producentom soku z trzciny czy bambusa. Dwóch chłopców i ojciec. Zapraszają na szklaneczkę.

Mnie nieco odrzuca jak widzę proces produkcji. Ale myśl o wódce w hotelu nieco uspokaja. Ojciec jest dużo rozsądniejszy niż my. Wysyła malucha do domu,a ten przybiega z plastikowym kubkiem. Starszy z chłopców wybiera najładniejsze według niego gałęziory i z tych robią sok specjalnie dla nas.

Niewiele mnie to uspokaja, ale niech tam. Do tego jeszcze mielą kilka gałązek mięty i sok z limonki. Kiedy mały chce dorzucić kostki lodu, pan starszy zdecydowanie mu zabrania. A na nas patrzy przepraszająco i mówi - nasza woda mogłaby wam zaszkodzić. Bardzo nam się podoba to troskliwe podejście do naszych żołądków!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jesteśmy ekipie producentów bardzo wdzięczne. Mi sok smakuje tak sobie. Ale wypijam najszybciej jak mogę mając już wizję rozwoju jakiegoś bogatego życia wewnętrznego w moim układzie pokarmowym.
A chłopcy tutejszym zwyczajem pytają czy nie mamy jakiegoś długopisu, który byśmy mogły im podarować. Z tymi długopisami to naprawdę psychoza... Już wszędzie rozdałyśmy wszystko... Wymyślamy, że poszukamy jakiegoś papierniczego i kupimy coś tu na miejscu.

Teraz już idziemy znowu szukać knajpy obiadowej. A po drodze próbujemy łapać widoczki z ulicy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nasz obiad to ma być znowu biryani. Ale błagam kucharza, żeby nie dodawał żadnych przypraw!!! Mały kelner przynosi nam dwie wielkie miski i serdecznie uśmiechnięty oznajmia: NOT SPICY.
Próbuję. No i oczywiście... Jak to nie jest przyprawione to ja jestem caryca radziecka :( Męczę ryż i zapijam pepsi. Coś tam a żołądku położyłam...

Obrazek

Obrazek
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 02:54

To jeszcze pustynia

Przed 17 jesteśmy umówione przed naszym hotelem z kierowcą, który zabierze nas na pustynię. Wracamy więc już do hotelu, czarując sklepikarzy magicznym: tomorrow :D:D:D Jeden jest jednak strasznie uparty. No już dobrze. Dla świętego spokoju wejdziemy i tylko popatrzymy. I niestety - patrzenie źle się kończy, bo podoba mi się jedna zielona bluzeczka. Sklepikarz i jego młody pracownik zapraszają nas na zaplecze, gdzie zasypują nas tonami ciuchów i zachęcają do grzebania i wybierania.

Nie jestem w tym temacie zbyt kobieca. Jak coś upatrzę, to biorę i proszę mi głowy nie zawracać. Tak było i z zieloną bluzką. Wiola nie umiała się zdecydować, więc na tym się zakupy skończyły.
Miłe było to, że mężczyźni mieli do nas milion pytań - skąd jesteśmy, co widziałyśmy, gdzie jedziemy. Doradzają, żeby na pustynię zabrać ciepłe ciuchy, bo nocą temperatura bardzo spadnie. Ale my tam tylko na wieczorną przejażdżkę, bo nie mamy za dużo czasu, więc nie obawiamy się chłodu...
Obiecujemy, że na ploteczki przyjdziemy JUTRO, a teraz już w podskokach do hotelu. Po drodze Wiola zaczepia jakąś świątynną kozę

Obrazek

Prysznic, przebieranki w nowe indyjskie ciuchy i w drogę! Czekamy przed hotelem

Obrazek

Sympatyczny kierowca odbiera od księciunia termosy z kolacją, którą zjemy na pustyni, sześć butelek wody, naręcza bananów. Ruszamy!

Obrazek

Obrazek

Pierwszy przystanek to Barabagh - monumentalna nekropolia władców Jaisalmeru. Gdyby nie chłopcy zagadujący czy mamy mężów, byłybyśmy tu jedynymi żywymi. Dla naszego kierowcy to bardzo ważne miejsce. Daje nam mnóstwo czasu, nie pogania i cały czas pyta jak się nam podoba.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trochę głupio tak się wdzięczyć na cmentarzu, ale jakoś tak wyszło

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Miejsce tchnie powiewem odległej historii, a na horyzoncie...las nowoczesnych wiatraków! Jak szyby naftowe z filmów o teksasie :D

To ruszamy dalej - chcemy upolować taki widok, o jakim rozpisują się przewodniki - kolorowe kobiety z lśniącymi dzbanami przy studni. Niestety to, co widzimy z takiej bajki dzieje się daleko od drogi...

Obrazek

W planach wycieczki było też zwiedzanie wiosek, w których żyją pasterze. Zatrzymujemy się przy jednej a na nas widok ludzie chowają się w chatynkach. Tylko jedna dziewczyna z dziećmi wychodzi nam naprzeciw, ale nie potrafi ani słowa po angielsku. Czujemy sie tu wyjątkowo dziwnie... Jak intruzi pierwszej wody. Zewsząd wygląda piszcząca bieda.

Obrazek

Obrazek

Ewakuujemy się do auta i zmierzamy do kolejnego miejsca - nie pomnę nazwy, ale to kolejna świątynia dżinijska

Obrazek

Obrazek

Przy wejściu jakiś naganiacz usiłuje nam wcisnąć zimne piwo. Ale jakoś nie mamy ochoty. Nasz kierowca czeka, my znów bez butów skaczemy po gorących od słońca płytkach terenu świątyni. Naganiacz piwny dopada nas w świątyni i zachęca, żeby włazić tam, gdzie wyraźnie napisane, żeby nie wchodzić.
Objaśnia nam też działanie bóstwa w świątyni dżinijskiej. Przy figurze jest umocowany dzwonek. Kiedy chcesz boga o coś poprosić, musisz bo dzwonkiem obudzić i powiedzieć mu swoją prośbę.
Cieszę się jakoś, ze mój Bóg nigdy nie śpi i nigdy mu nie przeszkadzam i nie muszę używać dzwonka, żeby z nim pogadać :):):)

Przed wejściem dopada nas gromadka dzieci pod opieka jednego dorosłego, strażnika świątyni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bez pieluchy, bez pieluchy... Oby bez katastrofy :D:D:D

Obrazek

A więc sesja z obowiązkowym pokazywaniem efektów naszej działalności na wyświetlaczu :D

Obrazek

Dalej już mkniemy na pustynię, żeby zdążyć przed zachodem słońca. To już wklejam fotki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ależ jestem zachwycona... Z lewej na zdjęciu - nasz kierowca, z prawej - naciągacz piwny

Obrazek

A to przybytek naciągacza

Obrazek

I już pustynia. Ogromną frajdę mi sprawa niszczycielska działalność na wydmie :D:D:D Wydeptujemy sobie swoje ścieżki, ślady i fotkujemy!
Jak dzieci, jak dzieci w piaskownicy...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tu zima nie zaskoczy drogowców:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To my Państwo na kawę z serduszkiem jeszcze zapraszamy :D

Obrazek

Obrazek

Kiedy słoneczko jest już nisko, nasz szofer zaprasza na kolację. Ja mam okropny problem. Nie wiem czy do koloru czy do zapachu mojego pachnidła lgną takie jasnożółtozielone osy. Mam ich wokół siebie dziesiątki. Mówią - nie machaj rękami, nie oganiaj się od nich! Dobrze sie mówi - jak to takie natarczywe. W końcu udaje się jakoś od nich uwolnić!

Pustynia, pustynią, a jednak jakieś cuda tu kwitną. Nasz szofer tylko ostrzega, żeby nie dotknąć żadnych soków z tego ślicznego kwiatka

Obrazek

Jedzonko jest pyszne - gotowane warzywa, ryz i jakaś kura. Ale wszystko idealnie doprawione! Po powrocie do hotelu dowiemy się, ze te pyszności przygotowała mama księciunia. Dobrze zna podniebienia zachodniego świata! Dzięki Pani Mamie wreszcie dobrze podjadłyśmy!!!

Obrazek

Obrazek

Garść piachu na pamiątkę i odwrót do cywilizacji! Wracałyśmy już ciemną nocą. Chłodny wiatr nieźle nas owiał, ale przeżyłyśmy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Hmmm - czy my aby już jutro wracamy do Delhi...?
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 26.01.2010 08:08

Uhhh... ale nocny maraton miałaś przy tworzeniu relacji... a ja poranny przy czytaniu :) .
Czym dłużej tym piękniej i (dla mnie) ciekawiej, tymczasem ślady samochodu na wydmie... no wiadomo...

... ale... ale z tego co piszesz, Nowe przed Tobą, więc życzę Wam by wszystkie plany się powiodły i abyśmy za około tygodnia nie spotkali się w tym miejscu :wink: .

Pozdrawiam
Mariusz
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 26.01.2010 10:32

Dubrovnik pustyni.
Co to jest na tych dachach? (liny?, do czego?)
Obrazek

Ten rzeźbiony pierścień jest śliczny.
Bajka.
Powodzenia
mutiaq
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1892
Dołączył(a): 19.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) mutiaq » 26.01.2010 11:06

shtriga napisał(a):Obrazek

Draże waniliowe... moje ulubione :P :D :D :D :wink: :D :D
mutiaq
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1892
Dołączył(a): 19.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) mutiaq » 26.01.2010 11:30

Acha, a dlaczego te panie od bransoletek mają pomalowane pazursy tylko na jednej dłoni? :)
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108172
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 26.01.2010 11:54

Z przeczytanych kiedyś książek przygodowych o Indiach, kojarzyły mi się one z tygrysami i słoniami.

Obrazek

Jednego w pałacu widzę :wink: a czy Księżniczki spotkały je "na żywo" w Indiach, a może przejażdżkę na grzbiecie słonia zaliczyły :?: :?:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 14:44

Dzięki Mariusz za poświęcenie poranka :) To prawda - coraz ciekawiej, a tu trzeba wracać... To ponarzekam w najbliższym odcinku :)

Jacek
- nie wiem czy patrzymy na to samo. Jedne liny to prądowe :) A te drugie jak zauważyłam, to takie siatki na których rozwiesza się tkaniny mające dawać cień. A w pobliżu świątyń były jeszcze takie jak nasze łańcuchy z choinki. Takie coś mieli też kierowcy przy lusterkach. To chyba jakaś taka ozdoba kościelna :)

Mutiaqu (jak Ty kochana kobieto masz na imię, bo nick jest nieludzki :D:D:D ) - jesteś świetna z drażetkowym opisem!!! Co do rąk, to też to zauważyłyśmy, ale zapomniałyśmy wtedy zapytać. Dzięki za przypomnienie - muszę poszukać gdzieś o tym :D

No właśnie Janusz - jestem w rozpaczy! Nie było mi dane zobaczyć na żywo słonia i tygrysa!!! Tu byłyśmy za krótko - a po ulicach nie chodziły, a w Ladakhu to chyba nie ich teren. I też po to trzeba tam wrócić :D:D:D
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 15:04

16 lipca 2009

Jaisalmer


Musze oddać pudełko czekoladek

Sprawa wygląda tak: dostałam pudełko ptasiego mleczka (wedlowskie, waniliowe - ech ta kryptoreklama). Ledwo pudełko otworzyła - a gdzie tu etap obgryzania poszczególnych ścianek - a już trzeba pudełko oddać. Bo każą.

Tak też i jest z naszym Radżastanem - ledwo zerknęłyśmy jaka to bajeczna kraina, a już trzeba wracać. Zaczynam się obawiać, że gdzie się nie pojedzie do tych Indii, to znajdzie się coś fascynującego, pięknego, zastanawiającego, smutnego, godnego uwagi, zainteresowania; i nie na tydzień, dwa i nie na miesiąc, i zawsze będzie niedosyt.
Do Ladakhu chciałabym wrócić na pewno tak samo jak i do Radżastanu. Co chwilę trafiam na czytanki z podróży i wiem ile jeszcze do zobaczenia nawet tutaj!

Coś mnie bierze na filozofowanie ;) Zawsze mi się podobały słowa św. Augustyna: Świat jest jak księga - kto nie podróżuje czyta tylko pierwszą stronę. I nie przyszło mi nigdy do głowy, że jeździ się po to, żeby powiedzieć: A i tak u nas najlepiej :D:D:D Po prostu inaczej patrzy się na rzeczywistość, na codzienne problemy. Się człowiek uczy i rozwija mimo upływu lat :D

Silver smile ;)

To już wróćmy do Jaisalmeru. Tej nocy niestety nie padało.

Nie wiem czy już było to akurat zdjęcie. Ale niech tam :)

Obrazek

Obrazek

Za pół dnia wyjeżdżamy. Ale, że pakowania dużo nie mamy - mały plecak dużo nie mieści :), nie stresujemy się za bardzo, tylko majestatycznie wychodzimy na śniadanie, do kolejnej knajpki na dachu. Znamy już naszych wszystkich sąsiadów-sklepikarzy.

Obrazek

Obrazek

Gdybyśmy tu pomieszkały jeszcze z tydzień, to pewnie bym ich imiona i nazwiska nawet zapamiętała :):):) Temu dzień dobry, temu cześć, temu, że jest świetnie. Ale do łez mnie doprowadza ekipa kilku facetów przy jednym ze sklepików szmatkowych, którzy na nasz widok już z daleka wołają: Hi, hi, silver smile!!! :D:D:D Czuję się w tych Indiach jak emisariusz światowej ortodoncji...

Długie oczekiwanie na omlety, herbatę i soki nie przeszkadza. Znów są wakacje, nigdzie się nam nie śpieszy. Dziś niestety robi sie tu takie klimatyczne Delhi.
Tak jak i inni turyści i miejscowi chowamy się w cieniu pałacu maharadży. Zaraz obok mamy towarzystwo czwórki Katalończyków z Barcelony. Nawet nie wiemy jak szybko płynie czas! Dla nich Radżastan był głównym celem, dla nas - Ladakh. A do tego dochodzą nam hiszpańskie tematy i opowieści na bardzo bliski im temat Camino de Santiago - drogi aragońskiej i francuskiej. My tę wędrówkową pielgrzymkę przeżyłyśmy w 2007 roku. A w sierpniu tego roku na resztkach urlopu chcemy się zmierzyć z Camino portugalskim. Się nagadałam :lol:

Tu siedzimy

Obrazek

A takie mamy widoki m.in.

Obrazek

Kiedy tak sobie gadamy i obserwujemy świat (nosiKAWA nam się podoba), mrugają do nas nieletnie czyścibuty.

Obrazek

Jeden nie mówi, tylko się rozbrajająco uśmiecha. Dokonuje szczegółowego oglądu naszych sandałów. Moje są zupełnie nowe, ale on już widzi jakieś mikrousterki, które trzeba naprawić, bo już za chwilę na pewno buty stracę. Tym razem nie damy się zwieść!!! Zrezygnowani chłopy proszą - to może chociaż długopisy macie? Wiola wydobywa ostatnie dwa, jakie gdzieś tam się jeszcze nam zawieruszyły. Radość dziecka - bezcenna.

Obrazek

No tak! Długopisy! Nie ma co czekać! Zbieramy sie do naszych producentów soku z młockarni ;) Po drodze jeszcze garść naszych groszówek dla pomarańczowej mamy na naszyjniki dla jej chłopców. Uciekamy mało elegancko, żeby znów się nie dać naciągnąć na zakupy dla cygańskiej wioski. Dziś mamy też inny cel...
Ostatnio edytowano 26.01.2010 19:44 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 26.01.2010 16:20

Buciki

Kiedy mijamy sklepik,gdzie wczoraj kupiłam zieloną bluzkę, właściciel i jego młody pomocnik zapraszają na ploteczki. Na razie się wymigujemy i mówimy, że musimy znaleźć sklepik z długopisami :):):):):):):) Pan starszy ochoczo proponuje pomoc. I to bezinteresowną!

Nie wiem czy bez jego pomocy byśmy akurat tutaj trafiły, bo te wszystkie sklepiki to takie kąciki metr na metr w zaułkach. Kiedy widzimy, że komplet 12 długopisów kosztuje jakieś szalone grosze. No nie wiem czy złotówkę czy dwie - kupujemy dwa komplety dla obu chłopców.

Potem już do nich. Ten mniejszy widzi nas z daleka. Boi się odezwać i tylko porozumiewawczo i pytająco wybałusza oczka: MACIE??? Starszy udaje, że na nic nie czeka. Kiedy kończą produkcję soku dla stojących obok klientów, wręczamy im długopisy.
Wiecie co... Nigdy w życiu nie widziałam, żeby ktoś się tak bardzo cieszył z tej pierdołki, jak ten mały... Aż mu się oczy zaszkliły i uciekł za budynek. Starszy kazał mu powiedzieć dziękuję, ale on nie był w stanie.

Chłopak opowiada nam, że ten punkt sprzedaży soku należy do jego ojca (to ten pan, który wczoraj zadbał o to, żeby chłopcy nie wrzucili nam lodu do soku). Mały mieszka tylko z ojcem alkoholikiem, którego utrzymuje tą pracą. Ani jeden, ani drugi z chłopców nie chodzi do szkoły, bo muszą pomagać rodzicom - a mały wręcz utrzymywać siebie i ojca.
Kiedy wczoraj powiedziałyśmy chłopcom o długopisach, mały pożyczył od kogoś białą elegancką koszulkę zapinana na guziki, z logo jakiejś szkoły z siedzibą w Delhi. Od rana nas wyglądał.

Chcąc, nie chcąc - znów trzeba było wypić sok. Kiedy chłopcy uruchomili znowu tę ekstra produkcję dla nas, przyszło inne rodzeństwo. Bardzo się nam podobał bardzo poważny maluszek. Kiedy chciałyśmy my mu zrobić zdjęcie, pozostali chłopcy powiedzieli mu: smile!!! I wtedy mały zrobił taki grymas, który nas rozwalił :D

Obrazek

Wizyta u chłopców nie dawała nam spokoju. Wiola będzie zła o to, co teraz napiszę. To jest kobieta potężnego serca. Kasę zawsze trzymamy razem. Z reguły na siebie wydajemy tyle samo, a na ekstra prezenty dla najbliższych - każda swoje. Ja jestem do przodu o tę bluzkę z wczoraj ;)
Dziś miałyśmy kupić bluzkę dla Wioli. Ale mówi mi: - Musimy kupić klapki temu małemu. Ty widziałaś jakie on ma stopy? Wszystkie dzieci mają klapki, a on nie.
Jest mi okropnie... Nie zauważyłam tego.

W sklepie nie widzimy żadnych sensownych butów. Same chińskie pełne trampki. Ale zdarzają się okoliczności, które trudno wytłumaczyć... W bajce wszystko jest możliwe :) Opatrzność zsyła nam obwoźnego sprzedawcę butów :) Jesteśmy w tym miejscu trzeci dzień. Do dziś go nie było. A teraz spadł z nieba.

Wiola dobywa ze stosu butów nowiuśkie, śliczne, chłopięce klapki. Boimy się, że nie trafimy z rozmiarem. Ale sprzedawca mówi, że jakby co, to możemy wymienić. Kupujemy i wracamy do chłopców. Chłopcy nie wiedzą co się znowu dzieje. Wołamy małego na zaplecze, za budynek i prosimy, żeby przymierzył klapki. Nie wie co ma robić. Starszy chłopak cudownie się uśmiecha i pomaga mu nałożyć buty. Mały płacze i ucieka. Tamten mówi tylko za niego: dziękuję. Płaczę ja, płacze Wiola.

Jak to mówi moja siostra: inny by się pochwalił, a Ty mi to tylko powiedziałaś :D:D:D Chciałam się z Wami podzielić tym, jak różne rzeczy uszczęśliwiają ludzi...

Ocieramy łezki i idziemy dalej - musimy jeszcze trafić do sklepu syna pana starszego od bluzki. Obiecałyśmy, że i tam wdepniemy. Ma duży sklep z pamiątkami - wyroby ze skóry, książki, mnóstwo figurek bóstw, takie badziewne, brzydko wykonane słoniki wiszące, które chyba też w krajach arabskich można kupić. Połaziłyśmy, ale nic nas nie wzruszyło.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Azja


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009 - strona 42
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone