Hahahhahaha - dla Tajniaków:
- jeśli zabrakło, to dokleję osobiście
14 lipca 2009
Jaisalmer
A teraz jesteśmy księżniczkami
Było już o wysokościach, było trochę o monsunie, którego nie widziałyśmy, więc...zostało jeszcze pokazać Wam, że naprawdę byłyśmy księżniczkami
:D:D
Nerwy mocno nadszarpnięte wieczorem w pociągu, wreszcie jakoś tak się klecą do kupy. Pociągowe życie na takiej długiej trasie jest oczywiście nudne. Od czasu do czasu przechodzi pan WARSowy i zbiera zamówienia na płyny
albo jedzenie.
Nasze miejsca są o tyle ciekawe, że tylko w gniazdku przy naszych łóżkach jest prąd i co trochę ktoś przychodzi ładować telefon.
Oooo telefony komórkowe. To zjawisko też godne odnotowania. Jak człowiek nie ma co robić, to sobie wymyśla różne historie. Jak wiadomo nadmiar wyobraźni czasem szkodzi
ale tam w pociągu wymyśliłam, czemu tak się na nas wszyscy gapili, nawet jak pisałam smsy. Odkryłyśmy, że Indyjanie nie potrafią pisać!!! Tam nikt nie pisał smsów! Wszyscy dzwonili właściwie cały czas i ucinali sobie długaśne pogawędki, ale nikt nie stukał! U nas to w pociągu raczej na odwrót - ludzie raczej nie debatują tylko piszą
To teraz już po powrocie do żywych i humory nam się poprawiły
Podróż się dłużyła. Mieliśmy być na miejscu o 11.00, ale nazbierały się dwie godziny opóźnienia. Na dodatek dwie godziny przed celem jest stacja pod nazwą Pokaran. Tam zdaje się przepinają lokomotywę i jest duża baza wojskowa. I tam wysiadła też znaczna część naszego męskiego towarzystwa oraz (z innych wagonów) - matki, żony i może kochanki z tłumem dzieci. Bo to kolorowe towarzystwo zalało peron, dzierżąc różne pakunki w rękach, a naprzeciw wyszedł im umundurowany tłum chłopów, którzy zostawili autka w pustynnych kolorach maskujących przed stacją.
I się jeszcze dowiedziałam, że tu właśnie dokonano w 1988 r. detonacji pięciu pocisków nuklearnych i tym samym znów sobie pogorszyli stosunki z Pakistanem i całym światem, bo Pakistan jak to dziecko z piaskownicy w akcie odwetu zrobił to samo. Cóż. Dorośli dość często mają idiotyczne pomysły, więc wszystkie dzieci jednak przeproszę za to porównanie.
Już od świtu przeżywamy widokowy szok. Bo oto nasze Himalaje, "Beskidy" i "Bieszczady" sprzed kilku dni, albo potwornie zaśmiecone slumsy, przez które jechaliśmy wczoraj "za dnia", ustępują miejsca... najprawdziwszej w świecie pustyni piaszczystej, po której przechadzają się wielbłądy. Niesamowite wrażenia robią asfaltowe drogi, przecinające miejscami te połacie piachu.
To przez brudne okna pociągu:
Gdzieś po 13.00 wreszcie jesteśmy w Jaisalmerze. Pierwsze wrażenia na peronie? Jest upał. Ogromny upał, ale nie aż tak upiornie wilgotno jak w Delhi. To cieszy niewymownie
Powątpiewamy w to, że ktoś na nas będzie czekał, mimo że w mailu z hotelu stało, że wyjedzie po nas taksówkarz. Ale już się zahartowałyśmy w rzeczywistości tego kraju i nawet bez transportu damy sobie radę.
I pierwsze miłe rozczarowanie! Przed dworcem naprawdę stoi uśmiechnięty facet z wymiętoszoną kartką, na której ma wypisane imię i nazwisko Wioli! Łapie nasze małe plecaki, choć wcale nie są ciężkie i zaprasza do autorikszy.
Szybka akcja, szybka wymiana zdań i... rozglądamy się po nowym dla nas świecie. Podoba mi się. Trochę jak na filmach o Afryce
Słonecznie i pustynnie dokoła, z jakimiś takimi rachitycznym drzewami co jakiś czas. Szeroka droga, ale nie ma takiego ruchu jak w Delhi.
Nie minęło chyba 20 minut i oto wjeżdżamy najpierw przez jakiś taki dziedziniec, potem pod wielką, łukowatą bramę i... i opada mi szczęka. Wjechaliśmy do fortu - miejsca, które jest celem wszystkich wycieczek do tego bajecznego miasta. Riksza kluczy wąskimi uliczkami. Wszystko - chodniki, mury wszystkich budynków ma tu jeden kolor - żółty piaskowiec, który teraz w promieniach popołudniowego słońca jest złoty.
Każda ściana jest usiana rzeźbionymi wzorami - roślinkami, bóstwami, esami-floresami. Ileż tu dłubania było! Że też ludziom się chciało! A ja mieszkam w pustakowym bloku. I tak dobrze. Bo obok wielka płyta
Czuję się jak w bajce, kiedy ruszamy już pieszo w jedną w z takich wąskich, milczących uliczek, pomiędzy sklepikami z wystawionymi na zewnątrz kolorowymi, zwiewnymi sukienkami, szmatkami zwiniętymi w turbany czy bucikami - takimi ciżemkami z bajki, z podniesionymi czubkami.
Nie umiem ukryć zachwytu, co się bardzo podoba naszemu kierowcy rikszy, który na piechotę już prowadzi nas do hotelu. Szczerzy śnieżnobiałe zęby, pędząc przed nami. Jeszcze nie wiem dokładnie gdzie jestem, bo za dużo i za szybko się dzieje. W końcu stajemy przed jednym z takich bajecznych wejść, a nad otwartymi drzwiami napis: Hotel Suraj. Patrzę zszokowana na Wiolę - a więc to tu będziemy mieszkać?
Za wejściem - dziedziniec na którym toczy się codzienne życie właścicieli, a otaczają go z 4 stron mury budynku z czarodziejskimi oknami i balkonami.
Przy wejściu już czeka na nas - jak się wkrótce okaże - właściciel. Nooo dziewczyny - jak tylko sobie jakiegoś księcia z bajki wyobrażacie, to sobie wyobraźcie
:D:D:D Ten mi pasuje do tej roli. Omdlewając z wrażenia
i robiąc maślane oczy, kopię jednocześnie Wiolę w kostkę, mrucząc coś w stylu - ale śliiiiiczny księciunio. A ona też rozanielona, ale syczy: Myyyyysza, opanuj się
:D:D:D
Zielonooki księciunio z kruczoczarnymi włosami i bajecznym uśmiechem bollywoodzkim (no cóż jest tylko nieco wyższy ode mnie, ale w końcu chyba nie można mieć wszystkiego
) zaprasza do stoliczka, gdzie zajmujemy się hotelowymi papierami. Mogłabym tu spędzić jeszcze duużo czasu
Kiedy już jednak decydujemy się iść rozlokować w pokoju, księciunio dziwi się, ze mamy takie małe bagaże, potem łapie je do ręki i mówi: - Ale najpierw zobaczcie. Nie wiem czy się Wam będzie podobać. Niektórzy rezygnują... Ten budynek ma pięćset lat. Niewiele tu przez ten czas się zmieniło.
Hmmm. To nam daje do myślenia
:D:D Ale idziemy za nim. W ręku dzierży wielki klucz i taką kłódkę jak z wykopalisk.
Już sam spacer po schodach znów wywołuje u mnie ochy i achy - jest ciemno, a mrok rozświetlają tylko malutkie żarówki ukryte w takich starych kagankach. Znaczy się - prąd jest. To na pewno zmienili w ciągu 500 lat
Wąskie schodki, nieregularnej wysokości, jak i wszystko w całym forcie, tutaj również jest zbudowane z żółtego piaskowca.
Wchodzimy do pokoju. I jak to widzę, to opad szczęki sięga już najniższego piętra. Chcę podskakiwać i się ekscytować: zostajemy, zostajemy!!! Nie krzyczę, ale oczy mi się tak śmieją, że księciunio już się nabija i mówi: - Ale pooglądajcie wszystko dokładnie.
To już panuję nad sobą i każę się prowadzić do łazienki. A do łazienki prowadzą na pewno ciężkie, potężne, drewniane drzwi. Łazienka jest duża! Jest sterylnie czysto - prysznic, muszla, umywalka, a podłoga w płytkach idealnie nawiązujących do piaskowcowych ścian. Z łazienki jest widok na dziedziniec
Do czego by się tu przyczepić... - A ciepła woda jest? Jest
Nie mam pytań, ZOSTAJEMY. Jestem księżniczką! Wzdycham i padam jak długa na wyro na środku tej komnaty. Przymykamy ogromne okna, żeby nie wpuszczać upału.
Tak właściwie to ten hotel mi już wystarczy na poznawanie atrakcji związanych z Jaisalmerem
:D:D:D:D Zrobiłyśmy chyba milion zdjęć. Nie bardzo radzę sobie (jak zwykle) ze światłem. Ale coś widać i mam nadzieję, troszkę klimatu zaznacie
A tu chciałam być księżniczką
A to wysyłam mmskiem do bliskich i znajomych królika, bo nie mogę się powstrzymać, żeby nie pokazać w jakim czarodziejskim miejscu jesteśmy
Nasz widok z tych niesamowitych okien
Ten nasz pałacyk wybudowała rodzina nauczycieli miejscowych maharadżów. I wszystkie tutejsze budynki to właśnie dzieła kupców czy takiej to inteligencji miejscowej. Te pałacyki, po naszemu kamieniczki, nazywają się haveli.
Mamy tu spędzić tylko dzisiejsze popołudnie, jutro cały dzień i pojutrze - do 17.00 kiedy to znów podróż pociągiem do Delhi.
Księżniczki są, to i rycerze też
Jaisalmer to nie jest miejsce, które odwiedza się w lipcu. Tu się przyjeżdża w porze naszej zimy. Najlepiej od grudnia do lutego. Jakoś teraz, na przełomie stycznia i lutego odbywa się tam Festiwal Pustyni z targami wielbłądów, bydła, świętem słoni i przedstawieniami kukiełkowymi obwoźnych teatrów. To wiem z przewodnika. My przyjechałyśmy tu w martwym sezonie - dlatego też stać nas na ten hotel, choć jest najdroższy na całej naszej trasie - 12 euro za noc.
Idziemy w końcu na nasz pierwszy spacer. Chcecie coś poczytać o Radżastanie? To tak w skrócie. Ladakh to była kraina wysokich przełęczy, a to kraina radżów - władców. Ma w sobie dużo z baśni - i tej dla dzieci o ślicznych księżniczkach i tej pełnej zbójów czy honorowych walk na śmierć i życie.
Ten kawałek Radżastanu, gdzie jesteśmy, to pustynia Thar - też magiczna nazwa, prawdaż?
:):) Jej piach ciągnie się po granice niedalekiego już Pakistanu. My nie będziemy miały czasu, żeby wziąć udział w kilkudniowym safari na wielbłądzie z pobytem w oazach, ale na pustynię oczywiście się wybierzemy. Jutro
O Jaisalmerze piszą te wyświechtane słowa, że to kraina z baśni tysiąca i jednej nocy. Ale rzeczywistość naprawdę to odzwierciedla. Poza tym władcy i mieszkańcy tych ziem, wiedzą jak podkręcać bajkowość i magię Radżastanu. Wśród najchętniej odwiedzanych miast-fortów są właśnie Jaisalmer, zwany złotym miastem, Jaipur - różowe miasto i Jodpur - miasto błękitne. To zdaje się od kolorów budynków
Trochę na podstawie Pascala: Radżastan to ziemia Radżputów, wojowniczych klanów - rycerzy ze swoim honorowym kodeksem, którego przestrzegali także średniowieczni władcy europejscy.
Duma i niezależność, odwaga i honor - to ulubione motto życiowe tutejszych klanów. Dlatego nie mieli zamiaru się jednoczyć i walczyć ze wspólnym wrogiem. I dlatego wszyscy dostali po tyłkach od mogołów.
Walczyli naprawdę do końca. Nieobca im była praktyka dżauharu. Kiedy było już beznadziejnie, kobiety i dzieci składały się na ogromnym stosie pogrzebowym, a faceci w szafirowych szatach stawali naprzeciw wroga na odstrzał.
Kiedy Radżputowie poradzili sobie z mogołami, pojawili się Brytyjczycy. Się wyspiarze poukładali z klanami, coby podporządkować sobie i te tereny i oto honorowi rycerze przyoblekli szaty ksieciuniów żyjących w zbytkach. Oddawali się podróżom - także do Europy i Ameryki - w towarzystwie haremów żon, konkubin i świty; grali w polo, bawili się w wyścigi konne. Brytyjczykom było to na rękę. Poziom edukacji sięgnął zera, podobnie jak i organizacja życia społecznego, z której tak rycerze pustyni słynęli.
Kiedy Indie odzyskały niepodległość, rząd zawarł umowy z gubernatorami nominalnie niezależnych stanów. Tak to sobie chłopaki nieźle wykombinowali, że im jeszcze kasę wypłacali tylko za to, że mieli tak poważny status społeczny, Sprawę ucięła Indira Gandhi. Zniosła tytuły i pensje gubernatorów i skonfiskowała większość ich posiadłości.
Kto cwańszy, zamienił swój pałac w muzeum albo hotel.
Dziś tacy jak my, przyjeżdżają się tu pozachwycać pustynią, bajecznymi fortami, misterną architekturą, kolorami kiecek kobiet, które wszystkie części ciała przyozdabiają świecidełkami, łańcuszkami, maleńkimi lusterkami.
My dziś na mały spacer po okolicy. Korzystamy z porady Pascala, by zwiedzanie tego miasta oddać własnym nogom. Tzn. chodzić tam, gdzie poniosą.
Tak też robimy. Okolice fortu - czyli czegoś co przypomina wewnętrzne, stare miasto za murami fortecznymi, zostawiamy sobie na jutro. Nasz księciunio wymalował nam rozpiskę, podając godziny otwarcia miejsc, które warto zobaczyć. A teraz tą trasą, którą przyjechałyśmy, wychodzimy znów wąskimi, złotymi uliczkami za bramę, na taką bazarową ulicę.
Oczywiście kuchnia znów mnie nie zbuduje. Jest indyjska
Nieodwołalnie i nieodwracalnie. Nie ma nic tybetańskiego!!! Pierwszy posiłek w Radżastanie upłynie mi pod znakiem pieczonych ziemniaków i pepsi oczywiście.
To teraz fotki. Jutro będzie caaaały, dłuuuugi dzień. Staram się zrobić ostrą selekcję zdjęć. I muszę się do tego przyłożyć, żeby Was tu nie uziemić. O różnych ciekawostkach z historii napisze jutro, bo dziś już za dużo było
To z knajpki
Wiola pojedzona, Wiola szczęśliwa
Tam na horyzoncie to mury naszego fortu
Wieczorem uaktywniają się sklepikarze. Nie da się przejść i obojętnie zbyć, że nie jesteśmy zainteresowane. Tak więc naszymi ulubionymi klamstewkami i hasłem Scarlet: "Pomyślę o tym jutro" mijamy im szczerząc się w uśmiechu
Wieczorem już jednak czujemy na nowo czym jest pora monsunowa. Włączamy wentylator, ale i tak jest upalnie. W środku nocy (boso!!! Jeju nie myślę o robactwie - cud jakiś czy jak
) siadam sobie na oknie. Mało nie dostaję zawału, bo zaraz obok mnie śpi stado gołębi, ktore też dostaje zawału i zrywa się w nocny lot bez celu. Jest tu tego od groma i jeszcze trochę.
I w tym uroczym klimacie słyszę i czuje pierwsze dla nas krople deszczu. Kapu kap... Deszcz to duże słowo - ot, taka mżawka. Ale jest!!! Monsuuuuuuuun
:D:D:D:D:D:D