Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009

60% ludności świata żyje w Azji. Chiny są tak szerokie, że naturalnie powinny przeciąć do 5 oddzielnych stref czasowych, ale mają tylko jedną - narodową strefę czasową. Obywatele Singapuru, Korei Południowej i Japonii mają najwyższe średnie IQ na świecie.
W Azji znajduje się najwyższy punkt na lądzie – Mount Everest (8848 m n.p.m.) oraz najniżej położony punkt – wybrzeże Morza Martwego (430,5 m p.p.m.). Spośród 10 najwyższych budynków na świecie 9 znajduje się w Azji.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 21.01.2010 21:51

Ja go tak ochrzciłam - Włoch, ale to Indyjanin, tyle że większość roku spędza we Włoszech :lol:

Moje oklaski dla Was wytrwali Czytelnicy i obserwatorzy rzeczywistości! Wielkie dzięki za towarzyszenie nam w drodze. Już pędzimy - tak jakoś raczej - w dół :lol:

Zaraz coś wrzucę. Dużo zdjęć, ale spróbuję zmieścic się w jednym kawałku.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 21.01.2010 22:25

Jednak podzielę na dwie części

10 lipca 2009

Z Lehu do Manali

Wiola vs. Rynsztok - decydujące starcie :D


Zgrzyta

Nasz 10 lipca 2009 zaczyna się wyjątkowo wcześnie. Przed pierwszą w nocy - stukanie w drzwi. Oto dwójka żylastych, chudych chłopiąt na polecenie szefów hotelu przychodzi po nasze plecaki. My o nic nie prosiłyśmy :D Trochę się boimy o zdrowie chłopaków, ale niech biorą.

Za jakieś kilka godzin ta scena przypomni mi licealne lekcje polskiego.

Kiedy przyjdą podpalić dom,
ten, w którym mieszkasz - Polskę,
kiedy rzucą przed siebie grom
kiedy runą żelaznym wojskiem
i pod drzwiami staną, i nocą
kolbami w drzwi załomocą -

ty, ze snu podnosząc skroń,
stań u drzwi.
Bagnet na broń!
Trzeba krwi!


(to ostatnie pokolorowane to będzie to, o co chodzi w tym odcinku :D:D:D:D )

Przed hotelem już czeka dżip i nasz Ladakhijczyk "Przystanek Alaska". Jakby co to pod ręką mam rachunek za zaliczkę 3 tys. rupii za naszą czwórkę. Drugą połowę mamy zapłacić mu teraz.
Pierwszy zgrzyt - miał być nowy Scorpio, a jest stara Tata. Taka dziwna - dwa miejsca z przodu, za nimi dwa i potem jeszcze taka wciśnięta kanapa. Drugi zgrzyt - miałyśmy jechać we czwórkę, a w aucie już są dwie osoby.
Od razu myślimy, że biedna ta para pewnie nie miała się do kogo podczepić, to jadą z nami.
No cóż. Nie musi być luksusowo jak chciałyśmy. Wciskamy się na tył, ale jest tragicznie!!! Nie mieszczą sie nam tam nogi!!! A tu jeszcze dziewczyny mają wejść :evil: Wrrr. Alaska śpieszy z gorączkowymi wyjaśnieniami, że tylko za miasto tym pojedziemy, a potem zmiana auta na luksusowe.

Ok.

Staram się być miłą panienką i kiedy wchodzimy do auta, przedstawiam nas parze, a oni coś tam mruczą, z czego wynika, że on from Israel a ona from Spain. Jakoś nieskorzy do poznawania się, ale jak tu mieć o coś takiego żal do ludzi o pierwszej w nocy ;)

Podjeżdżamy pod guesthouse Lidki i Emilki. Jest mało ciekawie, bo auto jest z leksza zdezelowane. Alaska proponuje dziewczynom, by obie siadły razem na miejscu z przodu. Razem z nimi ląduje też tam ich średni plecak. Mają równie komfortowo jak my :x Tylko para ma w miarę wygodnie. Ale skoro tylko za miasto, to się nie burzymy.

Ruszamy znaną nam już trasą wzdłuż doliny Indusu.
Tu mapka całej trasy, jaka nas dzisiaj czeka. Teoretycznie koło 17.00 po południu powinnyśmy być w Manali. Jak już Wam pisałam, autobusem ta trasa zabiera dwa dni (z noclegiem po drodze). Nam zależało na takim wariancie jednodniowym. Wiemy, że kierowcy dają radę w ciągu tych 16h, choć nie uważam, żeby to było rozsądne - tak z ich, jak i naszej strony :)

Obrazek

Atmosfera w aucie podminowana. Marudzę ja, marudzi Lidka. Ja mruczę cicho, ona jako mama nie szczędzi Alasce kąśliwych uwag. Bo okazuje się, że to "za miasto" to już 20km. Potem robi się z tego 30, 40, 50, 60 i jest już prawie 100!!!!!!!!!!!!
Totalnie ciemno, nie ma żadnych latarni czy czegoś takiego oczywiście. Wjeżdżamy powoli już tam, gdzie nie ma asfaltu. Kłębią się tumany kurzu w świetle reflektorów.
Alaska robi jakieś dziwne manewry w środku nocy i mówi, że jeszcze trochę. Bo żeby ominąć jakieś tam opłaty jest z kierowcą tego naszego luksusowego auta umówiony za którymś tam punktem kontrolnym.

W końcu stajemy wśród skał. Kompletnie nie poznajemy gdzie jesteśmy. Żadnych punktów orientacyjnych dla nas tylko...cudownie rozgwieżdżone niebo. O tym rzadko wspominałam w relacji, ale letnie niebo w Ladakhu jest bajeczne!!! :D
Alaska gada przez telefon i...no szok!!! Wracamy jakieś 50km w stronę Upshi :evil: :evil: :evil: Lidka wrzeszczy po angielsku, Wiola wyprowadzona z równowagi towarzyszy jej po polsku. Ale to jeszcze nic. Alaska próbuje nas uspokajać. Dla odmiany duet izraelsko-hiszpański rozkojarzony, ale jakoś wyluzowany :lol:

Kiedy czekamy na auto w Upshi, mijają nas już pierwsze busy i ciężarówki. To zły znak. Kiedy na tej drodze wpadnie się w kolumnę większych aut, jazda będzie się przeciągała niemiłosiernie.

W końcu jest nasz kierowca i auto... Ale na pewno nie jest to dżip!!! Nie wiem jak się nazywa to auto, to toyota. Później na zdjęciach Wam pokażę co to, to pewnie będziecie wiedzieli.
Robimy Alasce karczemną awanturę :evil: :x Chyba tylko ja nie wrzeszczę, bo mam naturę wrzodowca :D On nam tłumaczy, że polish gays, którzy z nim jechali na wycieczkę kilka dni temu byli zadowoleni, a my marudzimy. No dobra - nie dajemy za wygraną - jechać dwie godziny, a 20 tym autem to mała różnica. W dodatku ich było czterech, a nas tu ma się zmieścić siódemka!

Nie wiemy czy żądać pieniędzy i kazać się zawieźć z powrotem do Lehu czy ryzykować. Nasza kłótnia trwa już długo. W końcu decydujemy się, że pojedziemy, ale pieniądze damy dopiero kierowcy, a i to na miejscu, w Manali. O ile tam dojedziemy dzisiaj całe i zdrowe.

Szlag nas trafia po raz kolejny, kiedy na najwygodniejszych miejscach sadowi się para! Alaska nas doprowadza do ciężkiej cholery kiedy mówi, że myśmy dały po 1500 rupii od głowy, a oni po 1700 więc mają prawo wyboru miejsca!!! Skurczybyk - nam nic o możliwości lepszych, droższych miejsc nawet nie szepnął!

Z przodu obok kierowcy sadowimy Emilke i jej chorobę lokomocyjną. Bardzo wycierpiała w czasie wycieczki do Doliny Nubry. Mamy nadzieję, że tu nie będzie tak źle na miejscu z przodu. Za nimi na osobnych fotelach - para, a potem my we trzy. Nie jesteśmy zachwycone - środowe miejsce jest bez zagłówka. Powiecie, że marudzę, ale skoro cena wszystkich miejsc jest taka sama, to dlaczego jedna osoba ma cierpieć. A powiem Wam, że naprawdę się cierpi na tych drogach, które człowiekiem okropnie poniewiera.
Generalnie wszystko nam tu przeszkadza, więc dużo nie trzeba żeby nas wkurzyć! Postanawiamy się co jakiś czas zmieniać na tym pechowym, środkowym miejscu.

Choć Alaska nie zniszczył mojego obrazu uczciwych Ladakhijczyków, to nieco zachwiał moją wzorową opinią o nich.
Nasz kierowca to okazuje się uczciwy, ciężko pracujący na swoją dolę człowiek. Przed wyruszeniem w trasę Lidka zdążyła go wypytać ile razy jechał tą trasą i czy ma pojęcie o tych zagrożeniach, o których my wiemy. Lekko wystraszony naszymi krzykami wyspowiadał się i nieco nas uspokoił.

No to ruszamy wreszcie!!!

W górę i w dół

Emocje dają się nam we znaki. Dość szybko zasypiamy wszyscy - z wyjątkiem kierowcy jak podejrzewam :D:D:D Swoje robi także wysokość - przecież znów się wspinamy na Taglang La - już zostańmy przy tym, że to druga co do wysokości przejezdna przełęcz świata. Na załączonej przeze mnie mapce napisali, że ma 5360m npm. Jak to mawiał jeden z moich szefów - niech będzie głupio, ale konsekwentnie ;D

Budzi mnie dopiero potworny chłód szyby. Kiedy otwieram oczy to widzę to, co dziś wielu z Was za oknem - sypie śnieg :D 10 lipca... :D To niechybny znak, że wjeżdżamy na Taglang La. Chyba raczej się cieszę, że byłyśmy tu w ciągu dnia. Nawet jeśli momentami było groźnie, to jednak widziałyśmy przepiękne, potężne, ośnieżone szczyty. Noc sama w sobie może i groźna, skutecznie kryje tę akurat piękną grozę okoliczności przyrody.

Głowa mi lata na wszystkie strony w połśnie i zmęczeniu kiedy zjeżdżamy już z przełęczy. Wstaje powoli świt. Jedziemy przez ogromna równinę pustyni. Ogromne boisko :D:D:D
Właściwie nie ma tu drogi - cała powierzchnia jest rozjeżdżona. Każdy kierowca jedzie sobie wiadomym szlakiem.

Minusem tej jednodniowej podróży będzie fakt, że nie ma czasu na robienie zdjęć. Zatrzymujemy się głównie wtedy, kiedy kierowca potrzebuje trochę rozprostować kości.
Byłam niezbyt przytomna, żeby zapamiętać miejsce pierwszego postoju, gdzie zatrzymali się wszyscy - w rządku ustawionych namiotów kto miał ochotę kupował herbatę, omleta, jajecznicę czy zupę chińską. Siku gdzieś tam za jednym czy drugim wzniesieniem zgodnie z zasadą: panie na prawo, panowie na lewo i lecimy dalej.

Cała ta trasa - to jak widzicie na mapie - takie góra-dół, góra-dól. Spiszę wysokości jakie podają, żeby było lepiej widać:

Leh 3505m - 475km do Manali
Taglang La 5360m - 364km
More 4703m - 325km
Pang 4630m - 299km
Lachulung La 5065m - 276km
Sarchu 4253m - 222km
Baralacha La 4892m - 190km
Darcha 3400m
Jispa Camp 3142m - 147km
Keylong 3349m - 115km
Tandi 2573 - 107km
Rohtang La 3980 – 51,5km
Manali 2050km

Na dłuższy postój zatrzymujemy się w Sarchu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I jeszcze to, co znamy i lubimy, choć nie są to chorągiewki :D:D:D

Obrazek

Siku w takiej profesjonalnej toalecie:

Obrazek

Herbatka i zupa w takiej profesjonalnej knajpie:

Obrazek

Trunki można zakupić w takim profesjonalnym sklepie:

Obrazek


I tu padną słowa, które pasują na motto tego dnia :D. Ci, którzy znają Wiolę, wiedzą, że ona nie jest w stanie używać słów wulgarnych. Nawet popularna cholera brzmi z ust jak katar alergiczny.

W Sarchu, Wiola milcząco wytrzymała przed autem trzy minuty, po czym dobitnie, wyraźnie, ze stoickim spokojem, masując kark rzekła refleksyjnie: JA P***DOLE, CO ZA DROGA. Po czym zamilkła na kolejne 200 km. A ja pomimo bólów i dolegliwości wszelakich usiadłam na okolicznym kamieniu, krztusiłam się ze śmiechu, bezskutecznie prosząc o dodatkowy tlen.

Znam Wiolę od listopada 2000 roku i jestem na milion procent pewna - ona nigdy tego słowa nie wypowiedziała :D:D:D:D
To poprawiło morale w naszym polskim oddziale na tyle, że jak tylko chciałyśmy pomarudzić, Wiola obiecywała, że to powtórzy :D

Śmichy śmichami, ale wtedy też podjęłyśmy decvzję - nie zapłacimy Alasce za tę podróż. A kierowcy damy list, w którym napiszemy, co o nim myślimy. List powstał na którymś z kolejnych postojów.

Przez śniegi, wody itp.

Teraz Wam wkleję zdjęcia jak leci. Po pierwsze dlatego, że nie określę dokładnie z którego miejsca są, bośmy pędzili po tych urwiskach, korytami rzek, które tworzył topniejący śnieg, wąskimi drożynami, szerszymi połaciami przez pustynie, śniegi, wody :D
Nie zatrzymywaliśmy się prawie wcale, wszystkie zdjęcia są z samochodu. Tam gdzie śnieg, to wiadomo, ze wyżej, tam gdzie zielono - już takie trochę tatrzańsko-alpejskie klimaty D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bardzo mi się podobają kolorowe strumyki, potoki i rzeczki

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To jedziemy dalej

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wjeżdżamy znów w krainę śniegu, a więc znów pod pięć tysięcy :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Ostatnio edytowano 21.01.2010 22:31 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 21.01.2010 22:26

10 lipca 2009 - ciąg dalszy, finałowy :D

Fajne te lipcowe drogi, co nie?


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znów komuś nie poszło...

Obrazek

Obrazek

Głupio wyszło, że ten odcinek wklejam w styczniu :D:D:D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Narady drogowców:

Obrazek

Trzęsło nami okropnie. Humory miałyśmy raczej podłe. Dla naszej izraelsko-hiszpańskiej pary coś takiego jak współodczuwanie, empatia, pomoc, wspólne znoszenie niedogodności - nie istniało. Rozłożyli sobie fotele, a że my nie mogłyśmy, więc ta z nas, która siedziała w środku miała zwichnięty kark, ale wyprostowane nogi (tu już miałyśmy gdzieś ich wygody) a te dwie po bokach zmiażdżone kolana. Nie pomogły nasze prośby. Olewali nas totalnie. Zastanawiam się skąd to w ludziach. Zawsze mi się wydawało, że w takich sytuacjach ludzie sobie pomagają. Ale to może moje głupie, polskie myślenie.

Najtrudniej było Wioli i jest 183cm wzrostu - kiedy siedziała w środku miała wyprostowane nogi, ale obijała głową po suficie i wyginała do tyłu kark, kiedy tylko się jej zasnęło. Kiedy siedziała po bokach, miała ściśnięty żołądek i kolana pod brodą.

Gdzieś za Baralacha La - całkiem możliwe, że było to w Zingzing Bar (fajowska nazwa) - kierowca musiał zmieniać koło, w czym mu pomagali jacyś miejscowi mechanicy. Mam wrażenie, że na tej trasie, to każdy facet zna się lepiej lub gorzej na mechanice, na trzymaniu łopaty, gotowaniu wody na herbatę i zupy chińskie, a czasem i hoduje jakieś zwierzęta ;)
A my tutaj mieliśmy czas znowu na herbatkę. I zjadłyśmy kabanosy z Polski!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zjeżdżamy, robi się milej, wiosenniej...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na dłuższy, kolejny postój był czas w bazie wojskowej w Darcha. Tu już słonecznie i zielono.

Obrazek

Z ciekawości białego człowieka, a zwłaszcza kobiety, tutejsi faceci tzn.głównie wojskowi, aż gęby porozdziawiali i chodzili za nami do tego stopnia, że nawet siku nie można było zrobić :)

Obrazek

Obrazek

I wreszcie znalazłam niewinnego sprawcę naszych cierpień - nasze auto, ktore podobno miało byc dżipem :evil:

Obrazek

A popatrzcie na te zadowolone miny

Obrazek

A to do albumu rodzinnego pani właścicielki knajpy :D:D:D:D

Obrazek

Dalsza trasa to już cywilizacja - Jispa Camp i Keylong to wręcz takie nasze podhalańskie wioski nastawione na turystów. Momentami droga już była asfaltem. Teraz już wyraźnie zauważyłyśmy, że ta trasa pokazuje absolutnie wszystkie etapy budowy drogi.
I gdzieś na tym odcinku odnajduje nas jakaś sieć komórkowa! Po raz pierwszy od czasów Śrinagaru w Kaszmirze!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zamiast chorągiewek ;)

Obrazek

I dostrzegłam kolejny obrazek - jak uratować kraj przed bezrobociem. Wiecie jak się na tej drodze pracuje łopatą? Potrzeba do tego dwóch facetów. Nad tą... no łyżką łopaty należy przywiązać sznurek. Pan trzymający górną część łopaty nabiera to, co należy usunąć z drugi, a drugi pan trzyma za sznurek i kiedy łopata jest pełna, to on pociąga za sznurek dzięki czemu wsad się przemieszcza :D:D:D:D UMIERAŁAM po raz kolejny na tej wyprawie.

Kiedy mi się wydaje, że będzie już tylko ślicznie zielono i już tylko w dół, znów jakość drogi masakrycznie się pogarsza, jedziemy pod małymi wodospadami tworzonymi przez topniejący śnieg i znów się wspinamy. I to bardzo wysoko!!! z 2500m w Tandi na przełęcz Rohtang - na wysokości 3980m!

Już się robi ciemno. Na przełęczy - tłumy ludzi i namiotów - coś jakby po odpuście ;) Tu też chyba organizowane są jakieś wjazdy konne, albo konie tu pracują, w każdym razie jest ich tu bardzo dużo.

Widać, że miejsce popularne. Stąd już tylko nieco ponad 50km do Manali! Czeka nas wiec ostry zjazd w dół. Już nie ma wolnych przestrzeni, wleczemy się za autami osobowymi i ciężarówkami. Na kilka km przed Manali stajemy w miejscu. Korek jak nie przymierzając - w majowy weekend z Żywca do Katowic. A tym, którzy nie wiedzą o czym mówię, to pewnie łatwiej przemówi do wyobraźni trasa Zakopane-Kraków po Nowym Roku :D:D:D
Humory się nam jednak poprawiają - już gorzej na pewno być nie może!

Obrazek

I znowu te Indie...

Około 20.00 jesteśmy wreszcie w Manali. Czujemy zmianę klimatu - z zimy, wiosny i miłego lata, które dziś przeżyłyśmy po drodze, właśnie wjechałyśmy znowu w monsunowe, upiorne lato. Choć do Delhi temu miejscu jeszcze duuuużo brakuje.

Emocje opadają tak jak wysokości, które za nami. Jednak płacimy kierowcy. Podejrzewamy, że to on miałby największe nieprzyjemności, gdyby wrócił bez kasy. Dziękujemy mu za bezpieczną jazdę, wręczamy list to Alaski i mówimy, że żałujemy, że tak miły człowiek pracuje dla ohydnego kombinatora i oszusta.

To jeszcze nie koniec wrażeń. Musimy znaleźć jakiś nocleg. Z przewodnika mamy spisanych kilka nazw. Kiedy odnajdujemy jeden z polecanych hoteli, Wiola i Lidka idą sprawdzić jak wygląda pokój, a ja z Emilką czekam przy recepcji. Dziewczyny są zdegustowane - 700 rupii za smród, powybijane szyby i brak zamków w drzwiach, to zdecydowanie za dużo. Aż tak zdesperowane nie jesteśmy!

Dziewczyny idą w miasto. I po niedługim czasie, kiedy to odnalazły biuro jakiejś takiej informacji turystycznej, mają hotel z pokojami za 300 rupii. Niedaleko! My pakujemy się na piętro, dziewczyny na parter.
Daleko tym miejscom do naszego Lehu, ale na jedną noc - może być. Jutro Wam opiszę jak to wygląda - w dziennym świetle lepiej widać.

Zrzucamy plecaki i idziemy szybko coś zjeść. Szybko... Heheh. Czujemy na nowo wilgotny upał. Tłumy tubylców, głośno, mnóstwo wściekłych zapachów jedzenia, kopcące niby grille wokół i muzyka - rytmy jakieś takie muzułmańskie.
W knajpie wzbudzamy powszechne zainteresowanie. Wygląda na to, że mało białych tu jada :D:D:D Chłopaki latają wkoło nas i służą jak mogą. Ryż biryani w tym miejscu to jednak kuchnia dla tubylców :D Na poratowanie żołądka kupujemy gulab dżamun - przesłodkie, przetłuste ciasteczka podawane w miodzie. Trochę kalorii dziś nie zaszkodzi :)

Po powrocie do hotelu wydaje mi się, ze widzę komara! Pierwszy komar w porze monsunowej. Ubijam, choć wiem, że babcia koleżanki zawsze mawiała w takich sytuacjach: Dałaś mu życie?

Tak więc nasza wysokość to już tylko dwa kilometry nad poziomem morza...
Ostatnio edytowano 22.01.2010 01:42 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 22.01.2010 01:24

11 lipca 2009

Manali

Ścigające się z monsunem


Znów na walizkach

Powiedzmy, że noc była spokojna :) Gwar ulicy, myśli o komarach i woda kapiąca z dziury po rurce od prysznica - długo nie dawały zasnąć. I w dodatku pościel nie pierwszej świeżości. No wiem, że mogło się zdarzyć, że wyprana, tylko, że ręcznie i suszona na słońcu gdzieś tam w polu, ale i tak mi dziwnie. Wolałam spać na jednym z ręczników - tym nieużywanym do wycierania siebie.
Długo bym tu nie chciała mieszkać. Na jedną noc w sam raz. Taki zapach PRL-owskiego pomieszczenia przesiąkniętego dymem papierochów. Nic szczególnego.

Obrazek

Z serii: "Pytasz - skąd ja mam ten entuzjazm" :D

Obrazek

Łazienka - no zapuszczona. Ktoś tu sprząta byle jak. Nie ma prysznica, ale za to działa spłuczka. U dziewczyn na dole - Niagara z prysznica, ale za to zapchana muszla :D Cóż - wracamy do Indii.

Obrazek

Obrazek

Aaaa i ten bajeczny widok z okna :D

Obrazek

O 9.00 jesteśmy umówione z dziewczynami w recepcji, coby się zameldować, zapłacić i wymeldować. Miły pan zgadza się, żebyśmy wszystkie plecaki zostawiły w pokoju dziewczyn na cały dzień bezpłatnie. Tłumaczymy, że dziś chcemy już z Manali wyjechać, ale musimy najpierw spróbować złapać autobusy. Jeśli się nam nie uda, wrócimy tu na jeszcze jedną noc. My już chcemy się jak najszybciej dostać do Delhi, bo w poniedziałek - 13 lipca - mamy zaklepany pociąg do Jaisalmeru. Dziewczyny zostają jeszcze na północy. Tu mamy się już rozstać.

Dzień oczywiście zaczynamy od śniadania. Jest parno, pochmurnie - jak to w monsunowym mieście. Na śniadanie idziemy do ekskluzywnej hotelowej restauracji. To już nie jest Ladakh - tłumy wieloosobowych rodzin indyjańskich. Majętni - wystrojeni, obwieszeni biżuterią.

Tosty, omlety, a dziewczyny - noooo tak - lassi :D:D:D A te gustowne serwetki - mniam :wink: :? :lol:

Obrazek

Obrazek

Potem spacer po mieście połączony z poszukiwaniem punktów sprzedaży biletów. Dziewczyny kupują od strzału - mają busa na jutro. My mamy mały problem. Dopiero za trzecim podejściem udaje się nam kupić bilety na dzisiejsze popołudnie do Delhi - dwa ostatnie miejsca w super luksusowym autobusie. I to prawda - autobusy naprawdę są super wypasione, z klimą, z miejscami leżącymi, bądź półleżącymi. Jako, że my zawsze mamy pecha, nasze dwa ostatnie miejsca na końcu autobusu są wygodne, ale rozłożyć ich się nie da. Ale o tym przekonamy się dopiero za dobrych kilka godzin.

Drugi punkt programu, to odnalezienie miejsca, z którego odjeżdżają autobusy - chcemy wiedzieć, czy dojdziemy tam pieszo z bagażami czy trzeba będzie wziąć autorikszę. Przedzieramy się przez ludzkie tłumy, sprzedawców soków owocowych, bębenków, czyścibutów, czy po prostu turystów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tu ktoś na modlitwie

Obrazek

O, a tu jacyś budowniczowie jutra - sumienni, obowiązkowi, pracowici :D

Obrazek

Wiola szamanka

Już wiemy też, że Manali to cel podróży poślubnych. Nie dowiedziałam się czemu, ale tak jest. I poznać te wszystkie młode żony po bordowych bransoletkach i hennowych tatuażach na dłoniach, ramionach i stopach.

Dworzec dla naszych autobusów dalekobieżnych znajduje na końcu głównej ulicy, przy której także znajduje się park. A w parku - jak to określiły dziewczyny - ścieżka dydaktyczna, obsadzona marihuaną :D:D:D:D
Po drodze szklany budynek kina - szkoda, że nie zdążymy obejrzeć jakiegoś bollywooda.

Obrazek

I znów urzekają kolory ciuchów - raz plecki

Obrazek

raz buzie :D

Obrazek

Po drodze dziewczyny targują się z handlującymi orzechami i suszonymi owocami.

Obrazek

Obrazek

A potem zrobimy przedstawienie z płukaniem ich w żołądkowej gorzkiej. Od dziewczyn dostajemy w prezencie ciążącą im jedną butelkę wódki i zapasy smecty. Ale odwiedzamy jeszcze aptekę i kupujemy miejscowe tabletki stop-toalet - na wszelki wypadek :D

Włóczymy się po mieście, odwiedzamy kafejkę internetową - i to na szczęście! Bo dowiadujemy się, że właściciel hotelu z Jaisalmeru uprzejmie donosi, iż przyśle po nas taksówkę na dworzec, tylko mamy dokładnie podać numer pociągu i planowana godzinę przyjazdu.

A włócząc się później, uśmiechamy się do tubylców i wykonujemy inne turystyczne czynności

Obrazek

Obrazek

Robimy trochę zdjęć i trochę się czaimy, chcąc uwiecznić tutejsze małe księżniczki. Okazuje się, że także rodzinki się czają, a każdy marzy o zdjęciu z Emilką! Kiedy jeden się odważył, ustawiła się długa kolejka. Śmiałyśmy się, że gdyby Emilka pobierała opłaty za te zdjęcia, to całej naszej czwórce zapewniła by tu utrzymanie na rok co najmniej :D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu trafiamy na... bajeczny stragan z biżuterią! Spędzamy tu na pewno z godzinę i kupujemy po około 20 par kolczyków za równowartość 10 zł! Pięęęęęęęęękne!!!
I tam też spotyka nas takie oto towarzystwo:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I kibicuje wszystkim babcia

Obrazek

Nie chcemy im dawać pieniędzy. Kiedy damy im, nie opędzimy się od tłumu im podobnych. Wiola wpada za to na nasz wypróbowany już w Albanii sposób! Rozdaje dzieciakom nasze pachnące, mokre chusteczki. I to jest hit! Każde dziecko chce mieć swoją! Śmieją się cudownie i trą rączki i buzie, które z ciemnobrązowych od brudu, robią się śniade i żółtawe. A same dzieciaki robią duże oczy - myślą, że to czary i jak tak będą dalej szorować, to będą tak białe, jak my :D:D:D:D:D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do dzieci za chwilę dołącza i miejscowa szamanka, która domaga sie od Wioli jakiegoś datku za jej kadzidełka. Wiola uwielbia takie spektakle - proponuje jej chusteczkę za kadzidełko :D:D:D Szamanka nie bardzo się zgadza, a Wiola udaje, że nie wie o co chodzi. My mamy ubaw po pachy.

Obrazek

Obrazek

W końcu opuszczamy całe to towarzystwo i ruszamy na obiad! Biryani, ciapaty, sałatki, cola. Kurka wodna! Znowu te straszne przyprawy!!! Czy ja znowu muszę zacząć głodować???

Obrazek

Do odjazdu naszego autobusu mamy jeszcze ze 4 godziny. Czym by się tu zająć. Wiola ma dziś fazę. Kiedy setny z kolei raz jakiś maluch proponuje, że wypastuje jej buty - zgadza się. Mi aż serce pęka jak widzę, że mały otwiera puszkę z bordową pastą do brązowej skórki jej butów!!!

Obrazek

Obrazek

Proces jak to proces - trochę trwa. Emilka pozuje, ja się rozglądam, Wiola ma coraz mniej szczęśliwą minę.

Obrazek

Obrazek

Małemu nic a nic nie wychodzi ta robota. Mi cierpnie skóra jak patrzę co on ze skórą butów wyprawia. Przylatuje jego starszy kumpel, opiernicza go i próbuje naprawić robotę. Wioli humor gaśnie z minuty na minutę :D:D:D Apogeum osiągnie, kiedy obok nas zjawi się około dwudziestu czyścibutów i ten najstarszy powie Wioli: TRZYSTA RUPII!!! To już nie był mikrozawał. To był zawał jak po wybuchu cysterny z metanem! A biedna Wiola jeszcze zrozumiała, że TRZYDZIEŚCI i o te 30 się rzucała :D:D:D:D:D

Obrazek

Obrazek

Nastroje tak jakby bojowe

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczęście nasza stanowczość i wściekłość wystarczyła. Mały dostał 20 rupii - choć i tak to majątek za spartaczoną robotę. Wygląda na to, że za tę parę butów miała się utrzymać cała załoga czyścibutów z Manali!!! Mam nadzieję, że Wiola już nigdy nie powtórzy tego numeru :D

Od małego uczą się jak dobijać białych - wrrrrrr. A na dodatek, patrząc na obrazek obok, zaczynam mieć naprawdę dość... Znowu rodzice - treserzy dzieci...

Obrazek
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 22.01.2010 01:36

11 lipca 2009 - część finałowa :)

Jak w reklamie

Spacer do hotelu - ciasteczka od naszych wczorajszych chłopaków, drobne zakupy (chipsy :D:D:D ) sesja foto po drodze i... cóż czas się zbierać na autobus.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy tej uliczce jest nasz hotel :D

Obrazek
I już plecaki na grzbiety, całusy z dziewczynami. Dworzec dla dalekobieżnych autobusów prywatnych w Manali:

Obrazek

Obrazek

Przyjeżdża punktualnie. Kupujemy jeszcze pudełeczko pysznych owoców liczi na drogę. I już jest śmiesznie, bo okazuje się, że autobus jest pełen młodych małżonków. Właściwie nie-małżonkami jesteśmy tylko my, siedzące na końcu autobusu, facet, który oddziela nas od nieustannie całującej się pary i dwóch nieustannie gadających chłopaków - Niemca i Holendra.

Obserwujemy świat za oknem i próbujemy robić fotki - komórką. Fajnie - robi się krajobraz beskidzki. Kto by pomyślał, że tak daleko od domu jesteśmy... :) Ale fotki jeszcze indyjskie:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Te nostalgie mijają w świętej godzinie, kiedy to wszystkie pary zawieszają na moment czynności czułościowe, albowiem kierowca uruchamia pokładowe video i... taaaaaak mamy jakiegoś bollywooda!!! Jesteśmy przerażone. To, że film potrwa ze 3-4h może by się jeszcze dało wytrzymać, ale...głośność podkręcona na maksa!!! Własnych myśli nie słychać. Autobus pędzi, telefon nie nadąża ostrzyć obrazu i nie chce robić fotek, a tu to szaleństwo dźwięków cały czas!!!

Oto krejzolski filmik komórkowy Nic nie widać - ostrzegam - i proszę nie odwracać komputerów do góry nogami. Proszę tylko dać głośność na maksa i słuchać, słuchać, słuchać i od nowa! AAAAAAAAA!!!!! RATUNKU!!!!!!!!

Gdzieś po drodze dłuższy postój. Mi się nie chce wychodzić. Za to do autobusu wkracza miejscowy WARS. Gościu z cynkowanym wiadrem, pełnym ryżu i warzyw, a pod pachą zwój pociętych kawałków gazety. Wszystkie pary - wszystkie bez wyjątku!!! - kupują po porcji tego żarcia. Facet ręką ładuje mieszaninę na gazetę, a z kieszeni wyjmuje paski tektury, które służą za łyżki i widelce. Idzie mu to tak sprawnie, że szczęka mi opada i nie zrobiłam z wrażenia zdjęcia! Co ty wiesz kobieto o żółtaczce czy innej cholerze...

Na szczęście około 22.00 chyba robi się w autobusie cichutko. Można się zdrzemnąć wreszcie spokojnie. I wtedy znów wymyślają pół godziny postoju przy jakiejś knajpie. No już dobrze. Wysiadamy. Do jedzenia - nic dla nas. Ale bierze mnie na słodkie. Dobra ciocia Wiola kupuje mi...tra la la la la la - dwa kitykaty!!! Wypijamy jeszcze nestie i w drogę!

Więcej grzechów nie pamiętam. Nad ranem wita nas na nowo Delhi. Niebo dalej koszmarnie szare, duchota niesamowita, ale, ALE!!! Na pewno przyszedł już monsun - mnóstwo kałuż i bardzo zielono!
Kiedy już jesteśmy u celu, w centrum Delhi, wszystkich pasażerów otacza tłum autorikszarzy.
Trochę się targujemy, aż w końcu ładujemy się do jednej - jedziemy na Pahargandź, bazarową dzielnicę stolicy, do hotelu Down Town, który nam polecił Andrzej. Wiemy, że niełatwo tam trafić - podobno jakaś wąska uliczka, podobno nawet miejscowi nie bardzo wiedzą gdzie to jest. Rikszarz jest uparty - nie pozwala nam wysiąść, dopóki nie znajdzie naszego hotelu. Z pomocą kilkunastu osób - udaje się!

I jest pokój za 300 rupii! Meldujemy się, facet z recepcji wypełnia jak zwykle stosy papierów i robi nam zdjęcie.

Zakończę krótko - W DELHI POTWORNA DUCHOTA.
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 22.01.2010 08:07

Czytam czytam i się nie odzywam... ale... ale jak zobaczyłem co ten mały zrobił z tymi butami...!!!! :D :D :D Szok!!!
Pozdrawiam
Mariusz
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 22.01.2010 09:21

Ale to był odcinek(nki), ufff.
Zmęczyłem się nie mniej niż Wy drogą :lol:

A teraz do rzeczy - więc od początku :)
- piękne gwiazdy na niebie-gdzież one?
- Baralacha-la lalalalalala :wink:
- czy w Jispa camp jest camp? :wink:
- cywilizacja dotarła i tam - toilet only customers
- mina Wioli - lepiej nie podchodź
- zamiast lassi mango shake
- budowniczowie jutra - powstaje coś w stylu zakopiańskim
- wait(s) India
- nasz hotel - Hill(ton) bo nie doczytałem
- no i PKS

Coraz bliżej lotnisko a to nie zwiastuje niczego dobrego...

Pzdr
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 22.01.2010 13:35

Bardzo fajny ten "miastowy " odcinek - ja też lubię zamieniać się w obserwatora i trochę popodglądać rytm, którym miasto i jego ludzie żyją :D

Ula napisał(a):O, a tu jacyś budowniczowie jutra - sumienni, obowiązkowi, pracowici
I ile już zbudowali :lol: nawet cegły przynieśli, tylko trochę nie poukładali :lol: ale przecież nie będziemy się czepiać :lol:

Ula napisał(a): Już wiemy też, że Manali to cel podróży poślubnych.
8O Ale jak się już dowiesz, to nie zapomnij mnie o tym poinformować :D bo faktycznie ciekawe zjawisko :D

ula napisał(a):Rozdaje dzieciakom nasze pachnące, mokre chusteczki. I to jest hit!
Faktycznie hit - moje dzieciaki lubią się nimi bawić - szczególnie podczas długiej podrózy, jak już są maksymalnie znudzone, to taka chusteczka rozwiązuje sprawę - zabawa na maksa, a co dopiero takie maluchy, które widzą te chusteczki pierwszy raz :D


Ten poprzedni o podróży rodem z piekła też fajny - chociaż moje poczucie wygodnictwa cierpiało razem z Wami - jak siedziałam w środku to bolała głowa, a jak na brzegu to żałowałam, że mam nogi, no i wścieklizna rosła wraz z postępującą obojętnością Waszych współtowarzyszy :wink: - a to za sprawą plastycznego opisu :D

:D
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 22.01.2010 13:37

shtriga napisał(a):Fajne te lipcowe drogi, co nie?
Głupio wyszło, że ten odcinek wklejam w styczniu :D :D :D


Wcale nie, bardziej potrafię się wczuć w zimowo wiosenno letnią atmosferę.

Nie wiem czemu Wam w tym aucie było tak źle, wielkie, długie. Przecież takie z napędem na 4 koła ma twarde amortyzatory, i jest głośne w środku, i w 7 osób byłoby z parą na kolanach. :?

To ja Wam zazdroszczę tej podróży (no nie na południe i nie do Delhi) ale tej podróży przez pory roku. Z widokami bardzo wysokogórskimi, wysokogórskimi, tatrzańskimi, bieszczadzkimi i beskidzkimi w ciągu jednej doby. Nawet Toyotą.

Chciałabym wiedzieć co to za zwierzątko pasie się na miejskim śmietniku na dworcu autobusowym (z tej odległości wygląda na konia - ale to chyba niemożliwe)

Dzięki za wspaniałe chwile przeżyte razem z Tobą, dzięki za kolejne odcinki i za mnóstwo zdjęć z ulicy. Ja też tak jak Ty nie byłabym w stanie zajadać się smacznie tam ale chyba z innego powodu (te łapki, te pochlapane jedzeniem ściany - ogólnie poziom higieny). Myślałam, że bardziej odporna. :(

Co Wiola zrobiła z obsmarowanymi pastą butami. Nam sie zdarzyło smarować smalcem ze słoika buty, bo nie zabraliśmy preparatu. Byliśmy w Sar Planinie w Macedonii. Po powrocie długo czyściłam swoje preparatem. Bo jakoś dziwnie błyszczały (zatkały się).

Przypomniałam sobie jeszcze zdjęcie z rurami wodociągowymi i kanalizacyjnymi. Takich rur mi brakowało w Rumunii, z rurami gazowymi prowadzonymi na zewnątrz domów i nieprawdopodobną gmatwaniną kabli na słupach w miastach tworzyłoby komplet infrastruktury miejskiej.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 23.01.2010 21:44

Mariusz (cieszę się, że jesteś :D )! Lidia! Co do butów, to najlepiej jak Wiola wszystko opisze :) Mam nadzieję, że mimo miliona niełatwych spraw życiowych kiedyś znajdzie trochę czasu, żeby tu coś skrobnąć.

Przez Jacka tempo relacji zawsze słabnie, bo on mi zadaje tyle zagadek, że potrzebuję roku coby wszystko odnależć, co on zauważy ;) :D :D :D
Nie umiałam zerwać gwiazdek z nieba w nocy... :( Może się kiedyś nauczę; Bara coś tam, coś tam, też mnie prześladuje co jakiś czas :D; czy w Jispa jest camp? Podobno tam zatrzymują się autobusy jadące z Manali, to coś w tym musi być :D; hotel Hill(ton)..hmmm - no nie pamiętam :D Lotnisko... Lotnisko to będzie tak daleko jak nic nigdy w moim życiu chyba :)

Tymonka hasło: budowniczowie jutra - sumienni, obowiązkowi, pracowici nadawałoby się do wątku o PRL-u :D:D:D W mojej podstawówce co poniedziałek były apele na korytarzu. I prowadzący przewodniczący szkoły na koniec tego zlotowiska zawsze mówił: Baczność! Budowniczowie jutra - ! A reszta prężyła się z odzewem: - SUMIENNI OBOWIĄZKOWI PRACOWICI :D:D:D:D:D

Za bardzo nie szukałam o tych nowożeńcach z Manali. Wszyscy w necie tylko powtarzają, że to cel podróży poślubnych. Na emeryturze postaram się odpowiedzieć na wszystkie nurtujące mnie (i Ciebie :D) pytania.

Czyli coś w chusteczkach jest... Tradycję ich przechowywania na takie okazje trzeba podtrzymywać :D

Lidia - takim autem po wertepach naprawdę się okropnie jedzie. Terenowe auto to jakoś bierze wszystkie przeszkody górą :D Tu było okropnie. A ja naprawdę wiele jestem w stanie znieść bez narzekania :D

Wiesz - tego syfu jakoś aż tak bardzo się nie zauważa, kiedy widzisz, że przynoszą Ci elegancko podane jedzenie - mówię o knajpach. Z ulicy nie chciałam ryzykować. Przynajmniej jeszcze nie ;) Na pewno dałabyś radę ze swoją odpornością. Ale nie przeczę - wódkę przed, a właściwie głównie po - jedzeniu, tam traktowałyśmy jak artykuł pierwszej potrzeby :D

A na śmietniku w Manali chyba był mułek :lol: W ogóle dużo tam zwierzaków chodziło na popas - sprzedawcy warzyw i owoców wyrzucali tam psujące się już owoce, więc i krowy, i osiołk,i i mułki przychodziły na szybkie jedzenie.

Jest mi ogromnie miło, że tak wytrwale i żywo uczestniczycie - Ty Lidio i Wy cała załogo - w tym podróżowaniu, że tak wnikliwie oglądacie foty, komentujecie, pytacie. To dla mnie też szkoła, żeby być jeszcze bardziej uważną i spostrzegawczą. Dziękuję za te lekcje :)

Oooooo w temacie rur i kabli będzie już coś za chwilkę!!! :D A te plątaniny kabli i energetyczne pomysły robiły na mnie wrażenie też w Albanii :D
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 23.01.2010 22:08

12 lipca 2009

Delhi, którego nie chcieli nam pokazać ;)


Jak w kociołku

Po jednej nocy w drodze z Lehu, drugiej w gwarnej okolicy hotelu w Manali i trzeciej w autobusie na tych nierozkładanych fotelach, wreszcie mamy okazję rozprostować kości w 100% na szerokim łożu małżeńskim hotelu Down Town.

Maleńki pokoik - właściwie poza łóżkiem i telewizorem jest tu jeszcze miejsce jedynie na nasze plecaki :) A na dodatek to pokój (chyba wszystkie tak mają), ze śmiesznym oknem na hotelowy korytarz z jednej strony, i drugim, naprzeciwko (gdyby się udało, to zrobiłby się przeciąg, ale się nie uda) z widokiem na sąsiedni budynek stojący jakieś dwa metry od naszego.
A mamy swoją łazienkę. Taki półmrok nieustanny. U sufitu leniwie kręci się wentylator, więc go trochę podkręcamy, żeby kręcił się szybciej :lol:
Jutro wyśledzę, że w pokoju obok jest taki niby klimatyzatoro-wentylator - takie ogromne pudło :) Te pokoje są o stówę droższe.

Wleczemy się pod prysznic, a potem już zasypiamy. Tzn. próbujemy, bo duchota nieludzka. Trudno się znów przestawić z cudownego klimatu Ladakhu. Nie wiem czy wolę mieć okropnie wysuszoną skórę z Ladakhu czy pocić się nawet nic nie robiąc. Dopiero w Indiach zobaczyłam, że pot się może lać z człowieka strumieniami - tak po całości :D A jakichś nadmiernych pokładów tłuszczu, które mogłyby się topić, nie posiadałam. Wiola to już w ogóle :D:D:D:D

W takim letargu trwamy aż do 15.00. Naprawdę. I pewnie, gdyby nie jakiś przymus wewnętrzny - że wypada zobaczyć okolicę, a przynajmniej coś zjeść - pewnie byśmy tu zostały do rana. A w tym błogim czasie przychodzi sms od naszej forumowej MAPY o narodzinach jej i PAPy Stasia. Ogromnie się cieszymy!!! I ta wiadomość stawia nas energetycznie na nogi :D:D:D

Nie wiemy jak tam sytuacja na rynku malarycznym, więc znów zakładamy długi rękaw i spodnie 3/4. Z recepcji dobiegają do nas... "dzień dobry" i "jak się masz" :D Wiemy, że to hotel bardzo popularny wśród Polaków. I obsługa już opanowała wiele słów po polsku. Strasznie to sympatyczne. My się cieszymy, oni się cieszą i jest tak generalnie miło.

Najpierw jedzenie. Od Andrzeja wiemy o knajpce Mt. Everest, prowadzonej przez rodzinę z Tybetu - kilka metrów od hotelu.
Jak Wam to wytłumaczyć... Przecznica od głównej ulicy, przy której znajduje się nasz hotel, to taki dwumetrowej szerokości (chyba więcej nie ma) przesmyk. Bo budynki tu często, gęsto usiane. Wchodzi się jak w takie podwórzowe wejście, a z obu stron ściany kilkupiętrowych budynków.
Hotel jest tak kilkanaście metrów wgłąb po lewej, a knajpka zaraz na początku po prawej. Wchodzimy - fajnie. Pomieszczenie maleńkie może ze 4 na 4 metry. A i to nie wiem, bo mam zaburzenia w określaniu takich wymiarów. Niziuteńkie stoliki, kanapy i fotele nakryte jakimiś swojskimi pledami.

Leniwe popołudnie. Na zewnątrz znów ten klimat wyczekiwania na deszcz. Z nieba nic nie kapie, za to ze wszystkich ludzi pot leje się rzeką. Za czymś co można nazwać barem - śliczna kobieta zmęczona upałem, rusza się adekwatnie do klimatu, ale probuje się uśmiechać.

Cieszymy się, że jest przegląd kuchni tybetańskiej. Wiola zamawia ryż z owocami, ja momo z warzywami. I oczywiście lodowata cola. Stromymi schodkami schodzi mąż właścicielki i włącza klimę. Wszyscy cieszymy mordki po tej czynności jeszcze bardziej.

Wśród stosów książek, jakie tu pewnie zostawiają turyści, odnajdujemy najnowsze wydanie przewodnika po Indiach Lonely Planet (naszego nie chciało się nam dźwigać z PL) i w knajpianym półmroku robimy fotki planu miasta. Jutro musimy trafić na dworzec kolejowy Old Delhi, skąd odjedzie nasz pociąg do Jaisalmeru.

Aaaaa dwa słowa o jedzeniu. Wioli jako takie. Moje pierożki niestety pieczone (zapomniałam się upomnieć o gotowane, a takie chciałam, bo źle mi się twarde gryzie moim uzbrojeniem :D:D:D ) a na dodatek warzywa znów przyprawione po indyjsku :( Ja to sobie tu znów już zdaje się nie pojem!!!

Obrazek

Obrazek

Po jedzeniu człapiemy na spacer po parnym Pahargandźu - pod szarym monsunowym niebem. To jest kawałek tej dzielnicy, na nazwę której tak okropnie się skrzywił nasz Opiekun z pierwszego dnia po przylocie do Indii. To nie są te cudne, nowoczesne i zabytkowe Indie, które on nam chciał za wszelką cenę pokazać. Zapomniało mu się, że ludzie po taki właśnie codzienny klimat tego ogromnego kraju tu przyjeżdżają. Zabytki to mają u siebie ;)

Na początek - taki rzut w jedną stronę w bok od naszego hotelowego deptaka na Pahargandźu.

Obrazek

To taka magiczna dzielnica - kolorowa, głośna, pełna niedrogich hoteli, knajpek na każda kieszeń. Oczywiście taki indyjski nieporządek, szał różnorakich zapachów. Co krok, to mobilne stragany sprzedawców owoców, producentów różnych ciastek smażonych w głębokim oleju, którego zapach po jakimś czasie jest tak ostry, że aż utrudnia oddychanie, czy rozsiane w każdym kącie warsztaty rzemieślników wszelkich profesji.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazki z ulicy

Na każdym kroku - nasze ulubione autoriksze

Obrazek

Wrażenie robi na nas także tutejsza energetyka :D:D:D:D

Obrazek

Technologia cementowania wszelakich rurek na głębokości 5cm wydaje się nam bardzo praktyczna :D:D:D:D

Obrazek

Rurę choćby nie wiem jak długa też jakoś przemieścić trzeba :D

Obrazek

Podobają się nam internetowe zakupy ;)

Obrazek

Cebulowy władca

Obrazek

Bananowa cesarzowa

Obrazek

Czy kukurydziany książę ;)

Obrazek

A ten rządzi niewieścimi pożądaniami :D Z tej serii, która ma na wózku są też bordowe bransoletki dla młodych mężatek

Obrazek

A ta pani jest pogromczynią butelkowanego soku z mango :)

Obrazek

Przetwórstwo nabiału już nas nieco przeraża ;)

Obrazek

Dla jednej z naszych forumowych koleżanek szukamy ćoli - to taka koszulka do sari. Ale nigdzie nie ma!!! Dopiero za chwilę się dowiemy, że takie rzeczy, to tylko... w Europie :D Tu się sari szyje w komplecie - u krawca, na miejscu dobiera się kolory i wzory tkanin poszczególnych części ubioru. Obiecujemy sobie, że po powrocie z Jaisalmeru idziemy do krawca! Ja chcę mieć pomarańczowo-żółto-czerwone sari!!!

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I jeszcze moja uwaga o krawcach. Nie wiem na ile to widac na zdjęciach, ale na żywo miałam wrażenie, że ich wiedza i umiejętności zatrzymały się gdzieś na latach 70. Zwłaszcza w modzie męskiej. Te upiorne kolory i fasony spodni i koszul!!! Rozpacz!!!!!!!

Ale jeszcze jedna uwaga - choć byśmy nie wiem w jak brudną okolicę trafiły, to ludzie mają zawsze na sobie nieskazitelnie czyste ubrania. Koszule facetów, mimo upału, jak dopiero co spod żelazka. Wiola mi tłumaczy, że czytała, iż tam inaczej pojmuje się czystość (chyba w sensie higieny) niż u nas. Ludzie - mimo tragicznych warunków - zawsze znajdą możliwość, żeby umyć wodą ciało i nie chodzić w przepoconych, brudnych ubraniach.
Życzyłabym tego cywilizowanej Polsce.

Zaczepiane na każdym kroku przez sklepikarzy i rikszarzy, włóczymy się oczywiście po sklepikach z biżuterią i torebkami. Targujemy się ostro i za naprawdę grosze kupujemy szmatkowe torebki prosto od producenta. Z biżuterią jest gorzej. Upatrzyłyśmy sobie cudne bransoletki z różnymi koralami w odcieniach błękitu (ja) i brązu (Wiola). Nie pomaga nasze zapewnianie, że weźmiemy nawet dziesięć! Facet uparty jak osioł i nie chce zejść z ceny. Co gorsza - nawet nie próbuje nas zatrzymać, kiedy wychodzimy :D:D:D:D Nie, to nie. Żałujemy, ale duma nie pozwala wrócić :D

Na głównej ulicy ruch i gwar. Piesi przeciskają się z wszelkiego rodzaju poruszającymi się maszynami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kiedy wchodzimy w boczne uliczki, jest już ciszej, może trochę mroczniej. Spotykają nas mocno zdziwione spojrzenia mieszkańców.

Obrazek

Robi się ciemno i zaczynamy się obawiać czy się uda wydostać z tego labiryntu uliczek. Profilaktycznie więc wycofujemy się w kierunku jak się nam wydaje głównej ulicy. Trochę na niej błądzimy, bo nie potrafimy zlokalizować uliczki hotelowej, ale w końcu się udaje. Zadziwia jeszcze jedno - robi się coraz ciemniej i pojawiają się nowe stragany, otwierają nowe sklepy.

W hotelu zostawiamy nasze zakupy i już późnym wieczorem idziemy znów na spacer po dzielnicy. Celem jest jakaś knajpa - na kolację :D A tam - okropne banana lassi :D:D:D ogromna miska pomidorów z jeszcze większą ilością cebuli i oczywiście ryż :D:D:D

Wieczorem w hotelu chcemy się jeszcze przepakować - duże plecaki chcemy zostawić w hotelu i wrócić tu za trzy dni. Do Radżastanu na trzy dni pojedziemy z małymi :D
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 23.01.2010 22:27

Bardzo ładny spacer.

A faceci przy strojach kobiet wyglądają i tak (mimo że czyści)... na nieubranych.

Pozdrawiam
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 23.01.2010 23:51

mariusz-w napisał(a):Bardzo ładny spacer.

A faceci przy strojach kobiet wyglądają i tak (mimo że czyści)... na nieubranych.

Pozdrawiam


Hej hej Mariusz!!! :D Świetne hasło :lol: Bo mężczyźni to chyba na całym świeicie zawsze pokrzywdzeni - i zawsze jak te dodatki do kobiet :D

Odwzajemniam pozdrowienia i dziękuje za cierpliwość! Także tę - do otwierania się tej strony relacji. Już bym chciała żeby przeskoczyło na następną, bo na tej dużo zdjęć i np. mi się ładuje dość długo.
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 24.01.2010 00:06

Mnie szybko !!! :) Więc pospacerowałem jeszcze 2x :) i ciągle... ładnie i ciekawie.

Pozdrawiam "Dodatek" ;)
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 24.01.2010 00:43

Miło mi powitać po północy znów wszystkie Dodatki :D:D:D:D i Całości od Dodatków :D


13 lipca 2009

Z Delhi do Jaisalmeru



Dostanę nagrodę :lol:


Jaisalmer/Dżaisalmer... Ta nazwa od razu mnie zelektryzowała, kiedy ją pierwszy raz usłyszałam. Pierwotny plan był taki, że nie ma co latać po tym ogromnym kraju. Trudno - na coś trzeba się zdecydować. Miał być więc jedynie Ladakh plus może Agra i legendarny Taj Mahal. A może najświętsze miasto Varanasi?
Ktoś jednak czuwał nad naszymi pomysłami, by te miejsca zobaczyć w warunkach normalnej, znośnej dla człowieka północy, temperaturze - KIEDYŚ TAM :wink: . Indie monsunowe, to naprawdę koszmar, który odbiera ochotę na wiele...

I właśnie wtedy Wiola mówi, żebym nic nie czytała o Jaisalmerze i że chce mi zrobić nagrodę-niespodziankę za to, że w ogóle to tych Indii z nią poleciałam, choć tak nie za bardzo chciałam. I pokazała mi wydrukowany bilet kolejowy z Delhi do Jaisalmeru w Rajastanie - 921 km.
To znów na północy Indii - na ich północno-wschodnim krańcu, jakieś 40km od granicy z Pakistanem. Miasto wybudowane niemal na pustyni.

Jak popatrzycie na mapę, to może pomyślicie, że wariatki - żeby jechać taki kawał drogi po to, by trafić jedynie do jednego miasta w ogromnym stanie. Ale czy wszystko musi być logiczne i praktyczne? :D:D:D
A mamy jeszcze jeden cel - chcemy sie przejechać indyjskimi kolejami!!! To naprawdę legendarne zjawisko. Wybór pociągów, cen, tras, przeogromny!

Kiedy poczytałyśmy o sposobie kupowania biletów, kilkugodzinnych kolejach bez pewności, że bilet się kupi, dla bezpieczeństwa, Wiola kupiła go przez net. W Ladakhu trochę mi żal było, że tak nas ten termin - 13 lipca - trzyma, bo bym tam chętnie została i ruszyła na tygodniowy trekking... Ale jak zwykle ufam, że zawsze dzieje się tak, jak ma być :D

Oczywiście nie byłabym sobą, jakbym jednak nie zajrzała do Pascala a tam pierwsze zdanie o celu naszej podróży: "Jaisalmeru nie można przyrównać do żadnego innego miasta indyjskiego" :D

Powrócimy wierni!

Ogromnie mnie nurtował ten Jaisalmer. Ale nim do niego trafimy - dłuuuuuuuuuuuuuga droga. Najpierw śniadanie w Delhi. Chcemy być miłe dla naszych hotelarzy i idziemy do wskazanej przez nich restauracji hotelowej. Już wiemy, że się nam nie spodoba. Żywej duszy, a wszystkie meble pokrywa gruba warstwa kurzu i pyłu. Kiedy dostajemy chłodną herbatę i stos zimnych tostów, odechciewa się nam i przenosimy się do naszych Tybetańczyków, gdzie jest bardzo miło.

Żywi się tu chyba pół dzielnicy! Dziś tłum facetów, z których każdy na śniadanie pochłania ogromny, kopiaty talerz ryżu. No tak - siłę do roboty trzeba mieć, a skoro nie jedzą mięsa, ani niczego konkretnego, to zapychają się tym ryżem.
Byście widzieli tę technikę wymiatania :D Bo oni to własnymi ręcyma po tym wielkim talerzu i rach ciach do przełyku w tempie błyskawicy :D

Na drogę gospodarze nam przygotowują pyszne bułeczki z serem jaka :D Jak za mną te miłe wspomnienia chodzą. Straszliwie się tęskni za tamtym światem.

Po śniadaniu kusimy się nawzajem: - Chodźmy do sklepiku pod swojską nazwą Misiek - po jakieś szmatki na tę pustynię. Żeby na zdjęciach fajnie wyglądać ;) Ja kupuje bordową bluzkę w kwiatki, a Wiola taką fajną tunikę, którą potem, na pustyni zobaczycie. Mojej nie zobaczycie, bo ja strojnisia jestem ;) i co innego jeszcze sobie kupię :D:D:D:D

I już czas wymeldować się z hotelu. Jeszcze wcześniej chcemy skorzystać z prysznica, ale w naszym pokoju coś się zepsuło, więc dostajemy klucze do sąsiedniego - takiego luksusowego. Tam właśnie widzę taki ogromny wentylatoro-klimatyzator wielkości pokaźnego telewizora.

Trafiamy na służbistę w recepcji, który niezbyt chętnie reaguje na naszą prośbę o możliwość zostawienia tu dużych plecaków. Wczoraj chłopaki nie robili najmniejszych problemów. Ten dzisiaj dopytuje co jest w środku, czy na pewno nie ma żadnego jedzenia, ani niczego, co mogłoby się psuć. I żeby nie zostawiać żadnych dokumentów, bo on za to nie ręczy. Tu ma facet rację. Uspokajamy go, zapewniając, że za trzy dni wrócimy na sto procent :D


Zmierzłe kobity

Długo nam schodzi na łapaniu autorikszy, która nas zawiezie na dworzec Old Delhi. To kawałek drogi i nikomu za bardzo się nie chce. W końcu się udaje :D Mkniemy znowu wśród smrodu spalin, w huku znanym Wam z pierwszych odcinków.

Jest dopiero koło południa, a nasz pociąg mamy o 17.15, ale bałyśmy się, że możemy nie znaleźć dworca, albo trafimy nie na ten, na który trzeba. Bo na bilecie nazwy dworca nie było, a są one dość odległe od siebie. Nieprzebrany tłum ludzi chodzących, leżących, śpiących, stojących w kolejce po bilety (rodem sprzed mięsnego w PRL-u - x100), na ogromnym dworcu. To nas utwierdza w przekonaniu, że jednak bilet przez Internet to był genialny pomysł.

Mamy czas, więc idziemy na spacer po Old Delhi. Zaczynamy być mocno zmierzłe i nerwowe. Kurz, pył, duchota, nieustanne zaczepki rikszarzy, a do tego gorące zapachy przypraw, przedzieranie się przez tłum przechodniów, pomiędzy ludźmi śpiącymi na chodniku tuż obok głośnej ulicy (JAK MOŻNA SPOKOJNIE SPAĆ W TAKICH WARUNKACH???) kosztują nas sporo nerwów. Usiłuję coś tam pstrykać, ale już (JUŻ!!!) zmęczona nie mam ochoty. Bardzo chcemy zobaczyć tę okolicę więc spacerujemy, podziwiając spokój żyjących i pracujących tutaj ludzi. Wściekle oblepiają nas muchy - fuuuj.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spokój tej pani był miodem na moje rozkołatane serce:)

Obrazek

Obrazek

Na widok kościoła przy którym zawieszono ogromny obraz Jezusa - naszego, Miłosiernego z Łagiewnik :D - chcemy wejść na chwilkę spokoju. W tym świecie różnych religii, to wreszcie nasz pierwszy kontakt z kościołem chrześcijańskim!!! Tęskni się nam za naszą duchowością. Niestety kościół zamknięty

Ale tuż obok skaczą na boisku dzieciaki w mundurkach. Znaczy się - jest tu szkoła :) Dopadamy jednego pana, który przychodzi uśmiechnięty z kluczami w dłoni. Otwiera i zostawia nas, dyskretnie zerkając. Z wystroju wnioskujemy, że trafiłyśmy do jednego z kościołów ewangelickich. Chwilka na modlitwie w ciszy dobrze robi naszym duszom. Można iść dalej walczyć - ze sobą i z rzeczywistością, która jakoś dziś wyjątkowo dokuczliwa :D:D:D

W powolnej drodze na dworzec, przechodzimy obok zagrodzonego i pozamykanego, zielonego parku Gandhiego. Ulicą co trochę przejeżdżają wozy zaprzęgnięte w... według mnie to woły!!! Straszliwie wielkie zwierzęta! Nie wiedziałam, że to aż takie bydlaki :D

Nim wejdziemy na dworzec, zaliczamy knajpkę, gdzie obie doprowadzamy się do rozpaczliwego śmiechu. Okazuje się, że po tym spacerze jesteśmy brudne od pyłu jak nieboskie stworzenia. Wystarczyło przeciągnąć chusteczką po czole, a jest już cała czarna :D:D:D Mało komfortowy stan - w perspektywie mamy ponad dobę bez wody :D Pocieszające jest to, że wybrałyśmy sobie wagon z klimą. Będzie bez wrażeń z pociągów najtańszej klasy, ale za to bardziej komfortowo (przynajmniej jeśli chodzi o temperaturę).

To Wiola (wybaczy mi, że dałam ją z taką miną :) ) przed budynkiem ogromnego dworca Old Delhi

Obrazek

Na peronie jesteśmy już koło 15.00. I tak obserwujemy sobie świat i przeładowane do granic pociągi (PRL wysiada :D:D:D ). Przepraszam za jakość - mam jeszcze kilka, ale każde jeszcze bardziej rozjechane w pędzie pociągu :D

Obrazek

Obrazek

A to nasi sąsiedzi z drugiej ławki

Obrazek

Podchodzą do nas Indyjanki w cudownie kolorowych kieckach. Noooo nie odmówimy sobie robienia zdjęć w takich warunkach. I my, i one mamy niezły ubaw przez dobre pół godziny.
Kiedy - indyjańskim zwyczajem - proszą nas o przysłanie zdjęć, my prosimy o zapisanie adresu. Hmmmm no to mamy problem - panie nie potrafią pisać. A kiedy znajduje się młody człowiek, który potrafi - w naszym Pascalu pisze nam: Shyam Devi from Agra. To zdaje się trochę za mało, żeby pocztowcy sobie poradzili...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest nam dalej miło mimo tych pisarskich niepowodzeń, kiedy to spod ziemi wyrasta jakiś chudy, wiejski macho, krewny (chyba) naszych kobitek. Strasznie coś po nich wrzeszczy, po czym one potulnie zbierają swoje szmatki i przesuwają się kilkanaście metrów od nas, co chwile nam machając i chichrając się ukradkiem.

I tu nasza kolejna obserwacja - kobiety tam były nas ogromnie ciekawe. Same podchodziły, przyglądały się, zagadywały jak potrafiły. I zawsze w końcu niestety zjawiał się jakiś taki wkurzający chłop, który po nich fuczał.
Co zrobić... Boję się, że tam by mi groziło zostanie feministką :wink:

I jeszcze jeden obrazek. W pewnej chwili widzimy dziwną procesję na torach. Najważniejszy w tej procesji jest człowiek, który pcha jakieś takie urządzenie na kółkach. Urządzenie ma szerokość torów. Drugi facet niesie nad nim parasol. Obok trzech z notatnikami, a przy nich kolejnych trzech z parasolami. Kiedy przejeżdzają wzdłuz torów, unoszą się nieprawdopodobne stada much!!! Robimy duże oczy nie wiedząc o co chodzi. Ale siedzący obok nas młody człowiek szybko nam wyjaśnia, że ci goście sprawdzają czy upał nie zaszkodził już torom.

Około 17 robi się nam jeszcze goręcej niż nakazuje klimat :D Choć na peronie wyświetlają się szczegóły na temat każdego przyjeżdżającego pociągu, my nerwowo wszystkich dokoła pytamy, czy to na pewno nie nasz. Tak bardzo nie chcemy w tym Delhi zostać :D:D:D:D Ale w końcu jest!!! Odnajdujemy nasz wagon i nasze miejsca.

Ze strachem patrzę, że póki co siedzimy w szóstkę. Na noc, kiedy rozłoży się te nasze kuszetki, będą trzy piętra. I teraz nie wiem czy chcę spać na samej górze czy raczej nie. Nie chcę, bo się obawiam, że nie dam rady tak wysoko się wspiąć. No i jak tak będę chciała do toalety to chyba umrę :D.

A z drugiej strony chcę na samej górze, bo... Bo w naszym wagonie jesteśmy jedynymi kobietami! To nam psuje humory do reszty. Wzbudzamy ogromne zainteresowanie wszystkich facetów. Natarczywe, milczące przyglądanie się nam wszystkich siedzących i przechodzących doprowadza nas do paniki. Największe zaufanie wzbudza siedzący obok Wioli student. Widzi chyba w jakim stanie jesteśmy. Nie odzywa się jak i inni, ale jakoś tak niegroźnie mu z oczu patrzy :D

Jak wywołać I wojnę polsko-indyjską

Żeby się nieco odizolować od tych spojrzeń wyjmujemy telefony. Piszę miliony smsów, niektóre tylko zapisuję i nie wysyłam, byle tylko nie musieć podnosić wzroku. Obok mnie siedzi potężnie zbudowany facet. Czuję się napastowana przez jego wzrok szczególnie :D:D:D Teraz to chichy-śmichy, ale naprawdę się bałam co nas spotka.

W końcu przychodzi konduktor. Jest tak cicho w wagonie, a my chcemy mu powiedzieć, że nie chcemy siedzieć tutaj, że chcemy gdzieś, gdzie są inne kobiety!!! Facet dziwnie na nas patrzy i nie rozumie o co nam chodzi :D:D:D:D:D:D Mówi, ze raczej się nie da, bo wszędzie jest pełno.

Student, który jak i wszyscy, doskonale słyszał o co prosiłyśmy pana kolejarza, uprzejmie proponuje, żebyśmy wybrały sobie miejsca, które by nam na noc odpowiadały. Już nam jest obojętne. I tak nie damy rady zasnąć w tych warunkach!!!

Około 22.00 faceci zarządzają rozkładanie łóżek. A wtedy... Ludzie!!! Tu nawet sandałów nie da się zdjąć, żeby nie mieć na sobie 15 par oczu!!! Pakujemy się pod pościel i...piszemy do siebie smsy :D:D:D Jesteśmy obie na środkowym piętrze, ale wolimy ze sobą nie rozmawiać, żeby naszych nastrojów nie słyszeli :D To chyba nasze najdroższe rozmowy w życiu :D

Odwracam się twarzą do ściany, żeby nie spotykać wzroku spacerujących nieustannie facetów. A tym samym wypinam tyłek, bo trudno inaczej :D:D:D I nietrudno rozpoznać kształt babskiego tyłka nawet ukrytego pod prześcieradłem. Kiedy gaśnie światło, co chwilę czuje na tym moim tyłku czyjąś łapę. Chce mi się wyć!!! Moje wykrzyczane po polsku : Nie życzę sobie!!! na chwilę uspokaja tych wredzieli. Wiola jest bardziej zdecydowana. Siada wściekła na łóżku i wrzeszczy do tych gości, którzy akurat muszą gadać przy naszych miejscach: Chciałeś coś debilu???!!! Wystarczyło. Może się dopiero teraz zorientowali, że pewne zachowania nie uchodzą i że naprawdę narobimy zaraz rabanu. Łącznie z konfliktem międzynarodowym :D:D:D:D:D:D

To już uspokoję sytuację. Jakoś zaśniemy. A potem będzie już dzień :D UFF.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Azja


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009 - strona 40
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone