8 lipca 2009
Ich wysokości najwyższe - wreszcie finał tego dnia
Kiedy troszkę łapki odtajały, idziemy jeszcze "za drogą", tzn. tam, gdzie już zjeżdża się z przełęczy. Milion fotek na tę stronę.
Wiolę chyba coś zatkało
I oczywiście ta najistotniejsza fotka
:D - pod wielką tablicą. Tu podobno każdy sobie zdjęcia robi
Każdy, to każdy - ten też chce fotę
I oglądamy jak sobie tu radzą ciężarówki.
To mam jak z poligonu - coś a'la reporterzy bez granic, co nie? Tylko ten rowerzysta przeszkadza
Aaaa - nie umiem się nie oprzeć, żeby nie pogratulować osobiście francuskim rowerzystom. Giganci!!!
Wyobraźcie sobie więc od nowa że i tlenu mało, i ten potworny smród paliwowy. Choroba wysokościowa może dawała się nam już we znaki bo nie wiadomo ile byśmy tam siedziały nie myśląc o powrocie. Ale pan kierowca wiedział, co robić i wezwał, po godzinie, że czas wracać.
Zjeżdżaliśmy raz sami, a chwilami w konwoju ciężarówek (tych kolorowych - faaaaaaaaaaajne) i oglądałyśmy sobie wraki ich braci w przepaściach, które to towarzyszyły nam raz z prawej, raz z lewej strony - hmmm...
A to budowniczowie/budowniczynie
tej drogi. Z tamtej wyprawy nie mamy takich zdjęć za dużo, to z tej już są. Makabra, co nie?
Po drodze komórkowałam filmy - ale naprawdę - nie nadają się tu do opublikowania. Nie to, że jakieś świństwa
W telefonie fajnie widać, ale jak Wiola wrzuciła do sieci, to same pikselki. Jak się kiedyś osobiście spotkamy, to Wam pokażę
:D:D
To tak teraz hurtem z drogi:
Wiem, wiem - macie już dość, ale skoro Żaba łykneła, to nie odpuszcze
:D:D:D To teraz ze mną z aparatu Wioli
Aaaa nie napisałam, że kilkakrotnie po drodze sprawdzano nam papiery i pozwolenia. I przy jednym z takich punktów spotkałyśmy... Naszego młodego Dżuleej z... tą bolyłódzką ekipą z hotelu!!! Naprawdę chyba kręcili jakiś film, albo robili zdjęcia, bo wyglądali egzotycznie w tych zwiewnych szatach i pstrokatych makijażach
Kiedy młody pyta nas jak zwykle Hał ar ju, my mu odpowiadamy, że jeśli jedzie na górę, to nie ma po co, bo tam nic nie ma - kupa kamieni, zimno, śnieg i nawet tlenu nie ma. Chichramy się wszyscy. Oni więc w górę, a my w dół - spragnione ciepełka i widoku naszej zielonej dolinki.
Bielsko-Leh-Warszawa - wspólna sprawa
Kiedy wydawało się nam, że "najgorsze" już za nami i kiedy dojechaliśmy do hoteliku, wciąż nie wyskakiwałyśmy z kurtek i 3 sweterków, choć w mieście nadal plus 30!
Teraz już wiem na czym polega brak tlenu. W tych 30 stopniach umierałyśmy z zimna. Stopy i palce u rąk nie były nasze. Teraz się śmiejcie - wskoczyłyśmy w tych ciuchach do śpiworów i pod kołdry, i dygocząc z zimna obie marzyłyśmy o jednym - zjeść pieczone ziemniaki z ogniska
Leże, ale maniakalnie nie potrafię przestać robić zdjęć
:D:D:D:D:D Widok z łóżka na okno
I tak z godzinę dochodziłyśmy do siebie. Po czym - oczywiście knajpa! Tym razem sałatki, soczki owocowe i... hmmm marzyłyśmy o tych ziemniakach i zamówiłyśmy potato skin with garlic
:D:D:D Okazało się, że to... no mi to przypominało grube obierki z ziemniaków (Lidia pozdrawiam szczególnie
) pieczone z czosnkiem
Naprawdę takie coś tu serwują i jest pyszne! I...jak na tutejsze warunku kosztuje majątek, bo prawie 2 dolary!!!
Ale kawę to już pijemy w naszym włoskim lokalu. Popołudniowy spacer w stronę Changspy dobrze nam robi! A w kafejce... Znów mowę ojczystą słyszymy! I tak oto poznajemy Hanię i Andrzeja z Warszawy! Cudownie się nam rozmawia. Nasze kochane warsiawiaki dopiero tu przyleciały. I oczywiście znów żałujemy, że nie tydzień temu i że nie wczoraj na przykład
To są żale w związku z finansami
:D:D Ale rozmowa toczy się nam przefajnie.
Mocno sobie urozmaicamy menu - obiad już zjadłyśmy. Na tyle fajnie, że... Wiola ma się z kim napić piwa! U Włocha piwa niestety nie ma, więc trzeba iść do naszych "yes madame". Zero sześć dla Andrzeja i dla dziewczyn, a ja zostaję przy pepsi
Tak się nam fajnie rozmawia, że nawet nie zauważamy, iż na nasze frytki/ziemniaczki czekamy już ponad godzinę
Chłopaki wieczorem są tak zakręceni, że mylą zamówienia. Trudno mieć o to do nich pretensje. Bo ileż zwykły śmiertelnik da radę pracować? Oni już gotowi dla klienteli od siódmej rano (a może i wcześniej), a goście siedzą tu jeszcze po północy!
Mnie układ pokarmowy wzywa nieco szybciej
W nocy była mała jazda. Ale cóż - lody z owocami, sok z papai i mango, a do tego cappuccino były po prostu baaaaaaaajeeeeeeczne
----------------------------------------------------
Z ostatniej chwili
Wszystko było cudownie do momentu, kiedy przed napisaniem tego odcinka chciałam sprawdzić jaką wysokość przełęczy Khardung podają w sieci. I oto spotkał mnie cios!
Cios!
To z Wikipedii:
"Khardung La - przełęcz w Himalajach o wysokości 5359 m. Leży w Indiach, w stanie Dżammu i Kaszmir, w regionie Ladakh. Do niedawna wysokość przełęczy podawano jako 5602 m, co czyniło by ją najwyższą przejezdną przełęczą na świecie. Najnowsze badania pokazały jednak, że rzeczywista wysokość Khardung La to 5359 m, a miano najwyższej przejezdnej przełęczy przypadło Semo La, której wysokość wynosi 5565 m.
Przełęcz ta znajduje się 37 km drogi od miasta Leh. Niższe partie drogi na przełęcz są pokryte asfaltem, ale wyższe partie są pokryte żwirem lub miejscami błotem powstałym na skutek topniejącego śniegu".
Tak więc - no nie mamy się czym chwalić
:D:D:D:D