Jest tuż przed umówioną 16-stką, gdy ruszam do Murvicy.
Asfalt szybko się kończy, a ja zaczynam się wlec za jakimś "Kubicą" w zastawie.
Zastawa auto nie duże, ale że deszczu dłuższą chwilę nie było, więc zasłona dymna przez nią wytwarzana jest całkiem skuteczna
.
Dojeżdżam na miejsce i rzeczywiście nie poznaję mojego auta.
Dominuje szarość, w niczym nie ustępujaca pojazdom WRC.
Będą miały dzieci radochę ćwicząc pisanie słowa BRUDAS
.
Pod knajpką czai się gościu z plecaczkiem, którego fotka jest na poprzedniej stronie.
Dobry kawał chłopa. Podchodzi, uśmiecha się i przedstawia.
Z góry schodzi reszta wycieczki
.
Skład jest międzykontynentalny - oprócz mnie jeszcze jedna Polka, Chorwatka z synem, starszych Duńczyków trzech i dwie Japonki, również w sile wieku.
Sam przewodnik jest mile zaskoczony. Mówi że japiszonów to jeszcze do
JASKINI nie wiódł .
Od tego miejsca idziemy w górę ... i zaraz pierwszy przystanek, przy typowej dalmatyńskiej chałupie (a raczej jej ruinach).
Dowiadujemy się czemu to w murvickiej kucy mieszkano na górze, a co trzymano na dole i w piwnicy (o ile była obecna).
A potem pada słów parę o nowożytnych założycielach Murvicy i ... okolicy. Byli to uchodźcy z Omisa, lokowani tutaj przez Wenecjan.
Po tym wstępie ruszamy dalej. Ścieżka jest na razie spokojna -nachylenie jakieś 5-10%, kamieni brak. Przedzieramy się przez krzaczki. Jest trochę parno, więc z ulgą witamy następny postój.
Tym razem Zoran opowiada o uprawie winorośli, o wyrobie i oczywiście o .. spożyciu wina. Osobista rodzina Zorana brała udział w tych wszystkich procederach, i to już od pokoleń. Na Bracu rosły sobie spokojnie winorośla, z których wyrabiano przede wszystkim czerwone winko, dopóki nie przyszła epidemia i sprowadziła biedę na mieszkańców. Niektórzy za chlebem popłynęli nawet za wielka wodę.
Inni zostali i żyją sobie albo z turystów, albo ... spokojnie
.
A potem zaczyna się podejście po kamyczkach i zaczynamy spływać potem.
Drzewa trochę się przezedzają, słonko przygrzewa i pojawiają się widoczki - głównie na Hvar.
Drobna Japonka zasuwa jak Daihatsu Charade, niestety druga pani (o nieco pełniejszych kształtach) ma wyraźne trudności w podchodzeniu.
Chyba ze 3 warstwy ciuchów, buty "modo" espadryle i siatki plażowe to kiepski wybór na tą wyprawę. Myślę, że spodziewały się zwykłej przechadzki, a tu ... schody. Na szczęście rycerski Duńczyk śpieszy z asekuracją, a ja ... z wodą.
UFF ... dochodzimy do ruin opuszczonych, sądząc po wyglądzie już dosyć dawno. Jeszcze wcześniej w tym miejscu była jedna z kilku pustelni otoczających jaskinię.
W kolejnej opowieści dowiadujemy się o słowiańskim panteonie bóstw.
Najważniejszy był oczywiście Perun - taki słowiański Zeus - bo też dysponował elektrycznością. Jego istotną inkarnacją był Światowit (to ten gościu z czterema twarzami) . Być może to od jego imienia pochodzi nazwa "Vidova Góra" i było tam miejsce jego kultu
.
Co do miejsca kultu to na Vidovej są ruiny jakiegoś kościółka - podobno świętego Vita (Vida), a obecnie miejscem kultu jest na pewno ... KONOBA
.
Dobra, ale wracamy do Słowian. Świętym drzewem był dla nich dąb. Słusznie - dębowe deski są mocne
. Obok tego Vita/da była nawet wieś Dubov Dolac.
I tutaj pojawia się ... ZMAJ
.
Zmaj czyli ... smok, BESTIA - symbol zła.
Zmajów na terenach postsłowiańskich, nie MA zbyt wiele.
Oprócz Murvicy, jeszcze w Krakowie zostało po jednym niewielkie lokum, ale na bardzo rentownej działeczce nad Wisłą
.
A teraz ... poskładamy to wszystko razem.
Perun, jako Światovid za pomocą dębu (może świętego, ale na pewno solidnego) spycha złego Zmaja do Jadrana.
Zmaj był tak wielki że kawał gleby ze sobą wydrapał. Zostawił trochę smoczej skórki i dlatego wino tam dobrze rosło
.
Potem przyszli brodaci faceci z krzyżami.
Światowid zamienił się w Svetego Jura, z dębową kopią, walczącego ze wszelkimi pozostałościami z triasu
. Ludziom od razu zaczęło żyć się lepiej i zaczęli wino uprawiać i owce w spokoju hodować. A z wdzięczności Święty Jerzy, gdzie popadnie ma w Chorwacji kapliczkę (a nawet własną górę
).
Historia ... jak o "żelaznym wilku", ale opowiedziana, z odpowiednio dozowanym napięciem przez Zorana w takim otoczeniu...
... brzmi niesamowicie.
Zostawiamy za sobą wioskę ...
... idąc już w równym terenie. Pod nami ... przepaść. Japonka już nie posapuje i idzie pierwsza patrząc przed siebie, a nie po bokach. Wszyscy bierzemy przykład, bo tuż, tuż ....kolejny przystanek...
To ołtarz . Podobno pochodzi z czasów antycznych. Największe podejrzenie padają w stronę Greków, ale może Ilirowie to stworzyli. Żeby dostać się do jaskini, należało złożyć tu ofiarę (nie samą modlitwą żyje kapłan). Śmieję się że z kozła
.
Zoran opowiadał, że w ramach gospodarki planowanej za Tity kazano wyrżnąć na wyspie wszystkie kozły, a owce zostawić. Brać miał pozostać wyspą owiec
. Pokłosie tej decyzji przetrwało do dzisiaj. Stosunek kozłów do owiec wynosi 1:20
.
Ciekawe na jakiej wyspie kozy mają swoje Elizjum
.
C.D. wkrótce