Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009

60% ludności świata żyje w Azji. Chiny są tak szerokie, że naturalnie powinny przeciąć do 5 oddzielnych stref czasowych, ale mają tylko jedną - narodową strefę czasową. Obywatele Singapuru, Korei Południowej i Japonii mają najwyższe średnie IQ na świecie.
W Azji znajduje się najwyższy punkt na lądzie – Mount Everest (8848 m n.p.m.) oraz najniżej położony punkt – wybrzeże Morza Martwego (430,5 m p.p.m.). Spośród 10 najwyższych budynków na świecie 9 znajduje się w Azji.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 17.12.2009 11:12

Nam też! I to jak zaimponowały! My to się same o siebie martwiłyśmy - no i duże dziewczynki raczej jesteśmy :wink: :lol: , a na Lidce spoczywała odpowiedzialność za nie dwie.

To była ich pierwsza w życiu taka podróż i w ogóle pierwsza samolotem!!! A podróżowały też tak jak my - bez rezerwacji noclegowych czy transportowych. Plan miały nieco inny - z Ladakhu wyjeżdżałyśmy razem, one potem w inne miejsca i były trochę dłużej, ale i tak jestem pełna podziwu! No i Lidka jak to wzorowa mama - miała cudownie zaopatrzoną apteczkę i... żołądkową gorzką w celach profilaktycznych w ilościach nadmiernych dla nich :lol: Ale o tym jeszcze będzie :D
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 17.12.2009 11:40

ol luklajks tibet :lol: i ta piła w tle.
Urocze.
A sroka zupełnie jak nasza...
Basiulinek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4400
Dołączył(a): 10.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Basiulinek » 17.12.2009 18:50

Ula! Piszesz - EKG z arytmia :D . Faktycznie-zaskakujesz!
Zajrzalam tu,bo widzialam,ze cos sie ruszylo.Ale,ze az tyle-tego sie nie spodziewalam :D
Fotki jak zawsze swietne. Przegladalam,ogladalam i nagle musialam wrocic,bo cos mi nie pasowalo.Skad nagle tyle zieleni w miasteczku 8O .
To jak oaza na pustyni!
I trzymam za slowo,ze jutro ciag dalszy :lol:
Pa!
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 17.12.2009 19:15

shtriga napisał(a):Obrazek

Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy jak zobaczyłem tą fotkę to nasz croplowy wątek pod tytułem:
"Pejzaże - uczymy się i dyskutujemy"
:lool: :papa:
mwxx
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 75
Dołączył(a): 13.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) mwxx » 17.12.2009 20:01

hello shtriga :wink:

no i nadrobiłem zaleglości w czytaniu.... jednym tchem, a fotki świetne, kurcze jaki klimat, barwy, kolory... widoki 8O i emanująca potęga i cisza gór, super się czyta i ogląda..

przypomnial mi się jeden z mych ulubionych filmów " 7 lat w Tybecie ",
klimat zupełnie jak na Waszych fotach,

p.s.
co do włoskiego wątku , to dawna podróż, może w wolnej chwili coś napiszę

pozdrawiam :wink:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 17.12.2009 20:29

JacYamaha napisał(a):ol luklajks tibet :lol: i ta piła w tle.
Urocze.
A sroka zupełnie jak nasza...


:lool: :lool: :lool:
Z kocem na głowie w pracy nie mogłam za bardzo posłuchać dźwięków. Muszę nadrobić :lol: :lol: :lol:

Basiulinek napisał(a):Skad nagle tyle zieleni w miasteczku 8O .
To jak oaza na pustyni!
I trzymam za slowo,ze jutro ciag dalszy :lol:
Pa!

Skąd aż taka zieleń Basiu, to nie umiem sobie dobrze przypomnieć. A gdzieś czytałam. Że to zasługa Indusu to chyba zbyt oczywiste... Hmmmm. Wiem też, że nad rzeką rozbudowują systemy nawadniające. Ale o Changspa - tej wiosce sąsiadującej z Lehem - wszyscy mówią, że to taka zielona oaza.

A co do tego ostatniego - to ja coś takiego napisałam? :lool:

Piotrek_B napisał(a):Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy jak zobaczyłem tą fotkę to nasz croplowy wątek pod tytułem:
"Pejzaże - uczymy się i dyskutujemy"
:lool: :papa:


:lool: :lool: :lool: Oni się zastanawiali co mi się stało, co ja z tym kwiatkiem zrobiłam i czemu ślęczę przy murku już pół godziny :D

mwxx napisał(a):przypomnial mi się jeden z mych ulubionych filmów " 7 lat w Tybecie ",
klimat zupełnie jak na Waszych fotach,


Heloł Mariusz :lol: A film jest przepiękny - i mówię tu o jego wszelkich wymiarach! (No pomijam ten, że do Brada Pita kiedyś wzdychałam :lool: ) Chyba tu już kiedyś o tym filmie wspominaliśmy, a może mi się wydaje - tam było o dzuleej z "wywalonym językiem". No i słynna herbatka.

Kto nie widział - koniecznie! I to jeden z wyjątkowych przypadków, kiedy film mi się bardziej podobał niż książka :D
mwxx
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 75
Dołączył(a): 13.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) mwxx » 17.12.2009 23:05

no ja nie wzdychałem, kurcze inny jestem czy jak ? :lol: :lol:
ale film świetny z klimatem, widziałem kilka razy, a Brada też lubię właśnie w tych starszych filmach

oczywiście czekam na ciąg dalszy, masz mnie w gronie swych stałych czytelników i już za nic... nie odpuszczę tematu :wink:

pozdrawiam
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108172
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 17.12.2009 23:24

mwxx napisał(a): masz mnie w gronie swych stałych czytelników i już za nic... nie odpuszczę tematu :wink:

pozdrawiam


Ula więcej tematów napisała :D też je warto poczytać :D

shtriga: Majka niejedno ma imię - BIHCROMNAL 2006 :)

shtriga: ANDAluzzzJA - Hiszpania (prawie) bez plaży

wiolak3 teraz foci, ale też kiedyś pisała :D

wiolak3: Balkan Express cz.1

wiolak3: Balkan Express cz. 2
mwxx
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 75
Dołączył(a): 13.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) mwxx » 17.12.2009 23:32

OK Janusz, dziekuję.... jasne, że poczytam
mutiaq
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1892
Dołączył(a): 19.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) mutiaq » 17.12.2009 23:59

Janusz Bajcer napisał(a):
mwxx napisał(a): masz mnie w gronie swych stałych czytelników i już za nic... nie odpuszczę tematu :wink:

pozdrawiam


Ula więcej tematów napisała :D też je warto poczytać :D

shtriga: Majka niejedno ma imię - BIHCROMNAL 2006 :)

shtriga: ANDAluzzzJA - Hiszpania (prawie) bez plaży

wiolak3 teraz foci, ale też kiedyś pisała :D

wiolak3: Balkan Express cz.1

wiolak3: Balkan Express cz. 2

no i tego własnie szukałam :D
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108172
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 18.12.2009 00:39

mutiaq napisał(a):no i tego własnie szukałam :D


Dzięki wojanowi więcej relacji jest TUTAJ :D
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 18.12.2009 01:08

Janusz, co Ty to wygrzebałeś!!! :D :D :D
Zamęczą się nam dwie e-M-ki - mwxx i mutiaq :wink: :lol:

mwxx napisał(a):no ja nie wzdychałem, kurcze inny jestem czy jak ? :lol: :lol:
ale film świetny z klimatem, widziałem kilka razy, a Brada też lubię właśnie w tych starszych filmach


Nie wzdychałeś do Brada..? Hmmm... Podejrzane... :lol: :lol: :lol: Żartuje oczywiście!
W drodze do Delhi w samolocie sobie jeszcze "Babel" oglądałam, bo wcześniej nie miałam kiedy. No i tak ten Brad się ciągnie za nami... :D A "Siedem lat..."... W czasach kiedy jakimś cudem mi się HBO łapało, to też - każdą powtorkę zaliczałam :)
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 18.12.2009 01:21

3 lipca 2009

Leh-Hemis-Thiksey

Odpustowo i italiańsko


Trudne słowo: Padmasambhava

Znów kolejny chłodny ranek - jest plus pięć stopni. Pewnie znowu cukier puder na górach... Pomne jednak na wczorajszy południowy upał, zbiegamy w sandałach i lekkich bluzach do recepcji, gdzie jesteśmy umówione z dziewczynami. Tam o ósmej ma na nas też czekać taksówkarz.
Młody "Dżuleej" jak codziennie zasypuje nas lawiną pytań jak noc, jak się czujemy i takie tam podtatusiałe czułości :) Żartuję okropnie. Bardzo lubimy tę jego troskę o nas.
Przechodząc przez hotelowy dziedziniec chłód mnie nieco otrzepał, na co Młody: - Lepiej się ubierzcie. Klasztor znajduje się tak dość ostro ponad 3800m npm. Na pewno będzie chłodno.

Zaufałyśmy mu - szybka przebieranka w nasze górskie buciory, kurtki, bluzy i co tam jeszcze ciepłego miałyśmy. Wkrótce przyszły i dziewczyny. Odczekałyśmy swoje na spóźnioną taksówkę i we cztery z taksówkarzem-muzułmaninem, o aparycji Zagłoby, pojechałyśmy do Hemis.
Ja siedziałam z przodu, dziewczyny we trzy z tyłu. W odróżnieniu od naszego młodego kierowcy z Tso Moriri, Jusuf (to imię było nieskomplikowane, więc zapamiętałam :D ) okazał się być strasznym gadułą i na pewno nie miał we krwi modelu "yes madame".

Kiedy zaraz na początku go wypytałam z czym związane jest to dzisiejsze święto, to nie bardzo potrafił mi powiedzieć. Stwierdził tylko - zobaczycie. To buddyjskie święto.
Może uznał, że i tak nie zrozumiemy o co chodzi i oczywiście miał dużo racji :D:D:D:D

Po powrocie wyczytałam, że święto w hemiskim klasztorze "W kalendarzu tybetańskim jest obchodzone 10 dnia miesiąca księżycowego dla uczczenie rocznicy narodzin świętego Guru Padmasambhava - legendarnego założyciela buddyzmu tybetańskiego, walczącego o bezpieczeństwo lokalnej ludności".

Od Jusufa, który tak głośno włączył radio, że dziewczyny nic nie słyszały, dowiedziałam się, że Hemis to największy i najbogatszy klasztor w Ladakhu. A to z racji tego, że zawsze kiedy zdarzały się jakieś tam wojny, wojenki i konflikty, i najeźdźcy mieli chrapkę na oskubanie tego czy tamtego, wszelkie cenne, wartościowe materialnie i duchowo przedmioty zawożono właśnie do położonego w górach i trudniejszego od innych do zdobycia klasztoru w Hemis.

Bo tak właściwie to każda wioska ma swój klasztor. I - to dla nas było ciekawe - w bardzo wielu z nich święta/festiwale odbywają się w nasze zimowe miesiące.
Ale w Hemis festiwal jest na szczęście w lipcu.
Podążaliśmy znaną nam już drogą wzdłuż Indusu (obok kilku już wcześniej wspominanych wielgachnych klasztorów), który to Indus w końcu przecięliśmy, skręcając w prawo.
Autko wspinało się po całkiem sensownej drodze, a wielkie chorągwie ustawione po obu jej drogach co jakiś czas informowały o święcie.


Bramkarze i haracze

Jusuf zawiózł nas tak wysoko jak było można.

Obrazek

Czułam się trochę jak pod klasztorem w Kalwarii Zebrzydowskiej :D:D:D:D Serio taki klimat - wąska droga i straganiarze z jedzeniem, błyskotkami, jakimiś grami a'la nasza strzelnica itp. Umówiliśmy się, w którym miejscu wróci po nas o czwartej po południu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie bardzo wiedząc gdzie iść i po co, postanowiłyśmy ruszyć za tłumem :D:D:D I oto pierwsza niespodzianka - młodzi mnisi stojący przy bramie pobierają opłaty za wstęp. No dobrze, zapłaciłyśmy. Za chwilę następni (nawet jakieś bloczki wydają, a to podobno dobrowolna ofiara). Przy trzecim punkcie poboru jakiegoś haraczu na odcinku 50m trochę się zeźliłyśmy. Wrrr.
Młodzi mnisi przechodzili żwawym krokiem, a reszta jak i my supłała jakieś rupiecie dla "bramkarzy" :)

Obrazek

W końcu byłyśmy już pod murami tego właściwego klasztoru.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Główna arena wydarzeń mieściła się za klasztorną bramą, a przed nią - hihihi - stała już profesjonalna budka, w której znowu sprzedawali bilety. Obcokrajowcy oczywiście musieli je kupić, a miejscowi wchodzili bez problemu.
To nie koniec zabawy. Wchodzimy - pusty dziedziniec okalają jakieś sznurkowe ogrodzenia. Nie bardzo wiemy, z której strony będzie scena głównych wydarzeń. Wymyśliłyśmy, że wdrapiemy się na balkon, ale tu znowu bilety! Wdrapujemy się na dach - i kolejna niespodzianka - oczywiście jeszcze droższe bilety :D:D:D

Już wiemy, gdzie są te nasze, najtańsze miejsca - tam gdzie gęsty tłum wdrapał się po schodkach i oblega murek klasztorny. Na dole gęsto już siedzą pielgrzymi buddyjscy. Z góry chyba będzie lepiej widać.

I kiedy tak sobie idziemy na te upatrzone miejsca, zaczepiają nas umundurowani żołnierze. Tzn. nas jak nas - poza bladą skórą, nasza uroda i te czarne warkocze do pasa nie robią wrażenia :D Ale rude włosy Lidki i blond Emilki budzą powszechne zainteresowanie.

Wojskowi koniecznie chcą sobie z naszą czwórką zrobić zdjęcia. I zaczyna się akcja - bo zdjęcia będą robili komórkami i każdy z osobna. Chichramy się jak małpki, ale... jak już widzimy jak się ustawiają do zdjęcia, dusimy się ze śmiechu, a łzy autentycznie ciurkiem lecą po twarzy. Bo zdjęcie z białaskami wygląda tak, że się je (te białaski czyli nas) ustawia za sobą jak tło. A następnie pręży się wojskową klatę na pierwszym planie.
Nietrudno mnie rozśmieszyć, ale to było ponad moje siły.
U M I E R A Ł A M!!!

Buddyjska cierpliwość

Jak już się obśmiałyśmy, wdrapałyśmy się na balkonik, gdzie usadowiłyśmy się na strategicznym murku. Obok nas jakaś kolonia chłopaków z Izraela.
I zrobiło się bardzo śmiesznie, bo jak w czeskim filmie. Nikt nic nie wie - ani o co chodzi w tym święcie, ani czego się spodziewać no i najważniejsze - o której wszystko się zacznie!!! Jako, że i tak byłyśmy uziemione czekaniem na taksówkę, nie pozostało nam nic innego jak czekać i tu na rozwój wypadków.

Tłum rósł, więc była nadzieja. Ale żeby nie stracić tych fajnych miejsc, nie poszłyśmy zwiedzać klasztoru. Zresztą Izraelczycy powiedzieli, że "zdaje się i tak jest dziś nieczynny". Tak więc opowiadaliśmy sobie o naszych krajach, naszych Indiach, naszym Ladakhu, uczyliśmy się wszystkich możliwych języków świata, wymienialiśmy się jedzeniem - co kto złowił i znalazł, pożyczaliśmy ubrań, bo świeciło słońce z naprawdę wielkimi zębami. I co najprzyjemniejsze - gapiliśmy się na tłumy ludzkie - na pielgrzymów, którzy przybyli tu z pobudek religijnych i takich ciekawskich turystów jak my. W tłumie wypatrzyliśmy się też z naszym tyrolskim kapeluszem z USA (Tymonka - jego zdjęć nie mam :( ) ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niektórzy, pochylali się z czcią nad karteczkami z modlitwą i całowali zdjęcie ważnego Lamy

Obrazek

A to hemiskie odpustnice

Obrazek

Tu te średnio droższe miejsca - na dachu i te dużo droższe pod dachem :D

Obrazek

Obrazek

Ciekawostką, która poruszyła ludzkość była scena z udziałem mnicha przebranego w kolorowe szaty i straszliwą maskę, który powrozem dusił każdą napotkaną ofiarę i uwalniał dopiero wtedy, kiedy do sakiewki młodego mnicha towarzyszącego przebierańcowi trafiły rupiecie. Nam się udało uniknąć kolejnego haraczu, za to Izraelczycy robili sobie żarciki, wyjmując powróz z rąk maszkarona i dusząc jego samego nim, a ten się im odwzajemniał.

Obrazek

Żeby sie czymś zająć, Wiola z Emilką zeszły na arenę, robiąc zdjęcia temu co na dole. A ja z Lidką trzymałam wartę na górze,

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tłum gęstniał. Wkrótce przysiadło się do nas sympatyczne małżeństwo z maluszkiem, którego trochę pomęczyłyśmy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I jeszcze taki sympatyczny smyk się do nas przykleił

Obrazek

Obrazek

A z boku przyglądali się światu młodzi mnisi.

Obrazek

Wyczytałam, że jest taka tradycja, iż rodzina oddaje drugiego syna do klasztoru. I właśnie w Hemisie jest szkółka dla tych chłopców, stąd i dużo tu maluchów w bordowych szatach.

Obrazek

Obrazek

Pozłościłyśmy się na indyjańskich turystów (a tyle było spokoju od nich!!!)Przyleciały takie rozwrzeszczane babsztyle i dalejże przeganiać nas z murka, bo one chcą patrzeć. No my tutaj też po pomidory nie przyjechałyśmy. Walczyłyśmy mężnie, choć mamuśka była wyjątkowo napastliwa.

A przy okazji dzięki Lidce, która z kolei zawdzięcza to znajomemu z Delhi - dowiedziałyśmy się, że Indianki, które noszą tak strasznie dużo bordowych bransoletek (zajmują całe przedramię) to młode mężatki, które każdego dnia zdejmują jedną z tychże bransoletek. Takie komplety dla młodych żon zobaczymy potem na wielu straganach.
A mówię o tym teraz, bo właśnie mamuśka to była mama albo teściowa takiej porcelanowej młodej mężatki, która stała obok nas z jakimś takim wypasionym modelem telefonu i też chciała trzaskać zdjęcia.

Coś drgnęło, kiedy tą płatną bramą wszedł chyba Ktoś Bardzo Ważny - mnich, którego wszyscy witali z ogromnym szacunkiem.

Obrazek

Obrazek

Wkrótce rozległ się dźwięk tych ichnich wielkich trąb i zobaczyłyśmy idącą w oddali długaśną procesję mnichów w bordowych szatach. Cóż z tego - przeszli i dalej nic.

Obrazek

Aż w końcu zaczęło się! Wiola usiłowała zwalczyć tłum i robić zdjęcia na dole, gdzie zaczynało się robić wielkie zamieszanie. Ale w końcu poddała się, wróciła do nas i obserwowałyśmy wszystko z góry. A na dziedziniec wkroczyli mnisi poprzebierani w przeróżne straszydła w maskach - po czterech. Pewnie więc każda czwórka coś tam symbolizowała.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Naszej uwadze nie umknęło, że niektórzy te kiecki mieli poszyte z krawatów. Tzn. z czegoś, co przypominało krawaty. A te krawaty to bardzo gęsto zdobią wszystkie klasztory buddyjskie, jakie widziałyśmy.
I to był mocny akcent chorwacki, o którym na forum cro.pl nie wypadało nie powiedzieć :D:D:D:D

O dowód

Obrazek

A oczywiście mądra Ulka po powrocie doczytała, iż: "improwizując zwycięstwo dobra nad złem mnisi wykonują święty tanieć w maskach,na zakończenie którego lider tancerzy >czarnych kapeluszy< dokonuję poćwiartowania wykonanej z ciasta figury symbolizującej zło. Poćwiartowane części rozrzucone zostają w cztery strony świata. Po pełnym ekspresji tańcu mnichów odbywa się nieco zabawny,stanowiący ważną część lokalnej rozrywki taniec diabła".

Tym tańcom towarzyszyły dźwięki trombit. Taniec generalnie to było takie ślamazarne i toporne podnoszenie nóg; powolne obroty w kółku i dokoła własnej osi. Dla kogoś takiego jak my, kto nie ma zielonego pojęcia o co chodzi, po około półtorej godzinie było już nudno. I zimno.
Stwierdziłyśmy we cztery - ewakuujemy się stąd coś zjeść.

Ewakuowała się też nasza młoda mężatka-reporterka komórkowa

Obrazek

A kot się też jakoś tak chciał wymknąć z tej imprezy:

Obrazek

Po drodze minęłyśmy się z towarzystwem polskich lekarzy, których dziewczyny poznały wczoraj w Lehu.
Ostatnio edytowano 18.12.2009 22:32 przez U-la, łącznie edytowano 3 razy
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 18.12.2009 01:29

Cd. :)

Khhhhhhhhhhorwa

A już przy pierwszych schodach pooglądałyśmy cuda na straganach - znaczy się miejscowa cepelię, na którą nas nie stać. Zatrzymała nas za to i wzruszyła do łez :D MUZYKA... A była to słynna płyta, której słuchałyśmy po drodze nad Tso Moriri. Nieco onieśmielona przeczytałam, że na okładce płyty widnieje napis KHORWA. I tak gardłowo wypowiadając te pierwsze głoski z naciskiem na KKKKKKKHHHHHHHH uczyłam się na pamięć tej nazwy. Wiola płakała.
Płyty jeszcze nie kupiłyśmy, bo nie byłyśmy do końca pewne czy to na pewno to to nasze!

Taki watażka tam siedział. Fajny, choć fota nieostra :D:D:D

Obrazek

W końcu przyszedł czas pomyśleć o ciele! Wlazłyśmy pod namiot, gdzie ustawiono stoliczki. No jak na Oktoberfeście :D I w - hmmm - powiedzmy bufecie u jednej pani się zamawiało jedzenie (ryż albo makaron - jedno i drugie z ogniem), szło dalej z kartonikiem, a pan nakładał z wielkich garów to, co wybrałyśmy.

Ucieszyłam się - ryż nakładali łyżką. Makaron - gołymi, nieuzbrojonymi łapami :D:D:D:D:D Poklepałam przyjacielsko Wiolę po plecach - jest ryzyko, jest zabawa. Tu ludzkość biedna. Nie wypada wyrzucać jedzenia, skoro się zamówiło, trzeba zjeść :D Póki co kupujemy colę jako odkażacz. A solidny łyk wódki trzeba będzie wypić dopiero w Lehu...
Jedzenie - jedno i drugie - jest straszne. Wszystkim nam czterem kapie z nosa - i nie wiemy czy bardziej dlatego, że jedzenie ostre czy z zimna :D

Chcieć powiedzieć, że sobie pojadłyśmy, to by było wierutne kłamstwo... Idziemy więc jeszcze zakąsić pierożkami momo. Jestem taka mądra dzięki Lidce, która momo poznała już w Delhi i zachęca, żebyśmy spróbowały. Oj tak - już wiem, że tybetańskie momo pokocham od pierwszego wejrzenia!!! Przepyszne pierożki - te za tym pierwszym razem - z warzywami.

Oglądamy sobie jeszcze "odpustowe" życie po drodze...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


...aż jesteśmy świadkami sytuacji, która nam zmrozi krew w żyłach.
Najpierw zdjęcia.

Obrazek

Obrazek

I ta mała dziewczyneczka akrobatyczne chodzi po linie, zmieniając te talerze na głowie, mały synek tańczy na ziemi, mama wystukuje rytm siedząc obok, a ojciec... Ojciec wrzeszczy jak opętany po dzieciach kiedy im coś nie wychodzi. I tak dzięki dzieciom, rodzice zarabiają na życie. Potwornie się czujemy...

Powoli schodzimy na miejsce spotkania z Jusufem. Mijamy zagrody, zielone poletka. A wokół biegają młodzi kierowcy busów i gromko nawołują Lelelelelelelelelh!!!!!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kiedy zjedziemy z góry, Jusuf zaproponuje króciutki postój przy drodze - z widokiem na klasztor w Staknie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A potem dłuższy w klasztorze w Thiksey - czyta się tiksi - no jak Piksi i Diksi :). Zaczynamy się trochę obawiać - nasz młody "Dżuleej" mówił nam, że taksówkę mamy opłaconą do 17.00 i do tej godziny Jusuf zabierze nas wszędzie, gdzie chcemy. Już jest przed 17. Czy będziemy musiały dopłacać do wycieczki? Nieco nerwowo się robi.
A na dodatek dziewczynom padają baterie w aparacie, więc pod murami klasztoru Jusuf idzie z nimi do sklepu, a my czekamy, podziwiając klasztor z daleka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W środku bardzo się nam podoba. Wchodzimy do każdego otwartego pomieszczenia. Wszędzie, gdzie trzeba zdjąć buty, oczywiście robimy to, zostawiając je przy drzwiach lub na schodach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Są i młynki modlitewne, podobne jak w Hemis:

Obrazek

Obrazek

Do Thiksey zwiedzających przyciąga czterometrowy posąg Buddy.
Wokół niego ofiary czy też dary (?).

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Wędrujemy na dach, skąd znów podziwiamy widoczki. Ech - pięknie tu...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Chciałoby sie tu pobyć dłużej, ale już i tak jesteśmy blisko godzinę. Martwimy się o te koszty.
Kiedy wracamy i Jusuf proponuje jeszcze postój w klasztorze w Shey, pytamy go wprost - ile będziemy musiały dopłacić za dodatkowe godziny jego pracy. On się śmieje i nie chce nam powiedzieć.

Jesteśmy złe. Mamy nie za fajne doświadczenia z muzułmańskimi biznesmenami, w odróżnieniu od szczerych i życzliwych buddystów. Nie mamy zwyczaju nikogo szufladkować, no ale kto się raz sparzył, ten na zimne dmucha. W końcu mówimy Jusufowi, żeby nas zawiózł już prosto do Leh.

Cały czas się śmieje, aż w końcu twarz mu tężeje i mówi: OK. Ostatnie minuty upływają nam w jakiejś takiej podminowanej atmosferze. Kiedy wysiadamy z taksówki przed naszym hotelem, dajemy mu tyle ile było umówione - 1500 rupii od nas czterech.
Żegnamy się dziś z dziewczynami. Spotkamy się jutro.

Italia!

Oczywiście jeszcze wieczorny rytuał knajpiany. Gdzie dziś? Stajemy przed hotelem i decydujemy, że dziś idziemy w lewo - a więc nie do centrum, a w stronę Changspy. Wzdłuż drogi - niekończące się sklepiki sprzedawców pamiątek, biżuterii, kaszmirowych szalików, agencje turystyczne i knajpki.

W końcu obie wlepiamy gały w wielki napis: italian espresso! Nieeee no - aż trudno uwierzyć! Już i tak dawno stanęło nam przed oczami widmo wykreślenia naszej daty urodzin z listy świąt narodowych w Brazylii, więc ochoczo wskoczyłyśmy do obszernej knajpy z betonową podłogą i ledwo tlącymi się łysymi żarówkami.

Kiedy usiadłyśmy przy stoliczku, okropnie anemicznie podszedł do nas szurając butami właściciel. Nie wiedziałyśmy czy mu przypadkiem nie przeszkadzamy.
Przykucnął, podparł brodę, błysnął białymi zębami, pomachał małymi karteczkami i patrząc przerażająco znudzonym wzrokiem, wymownie wydusił wolno tylko jedno słowo: YES...?

Ale okazało się, że to przesympatyczny człowiek! Żartował sobie z nas. Zaraz dostałyśmy obie przepyszne espresso, potem - po pięciominutowych peanach na cześć tej knajpy - od firmy cappucino, a potem już się nie wynosiłyśmy, tylko poprosiłyśmy o jedzenie! Ja się nie mogłam powstrzymać już przed momo - poprosiłam o momo with potato end cheese, co jak się okazało było prawie naszymi ruskimi!!!! MNIAM!!!
Wiola poprzestała na bezpiecznych tostach, bo coś ją ten makaron hemiski zaczął męczyć.
Pozwoliłyśmy sobie jeszcze na tutejszy przysmak - ginger tea - herbatę imbirową, podawaną z miodem - NIEBO!!!

W knajpce tym późnym wieczorem poza nami była jeszcze para starszych ludzi. Okazało się, że to Korsykańczycy. Nie mówili ani słowa po angielsku, a my po francusku to może ze trzy słowa znamy, ale cudownie gadaliśmy ze sobą do północy!
Okazało się, że to takie dobre serca - na własnych plecach wożą pomoc dla dzieciaków w różne miejsca na świecie - byli w Maroku, w Pakistanie. A teraz tu są na wycieczce. Nie najlepiej znosili wysokość, więc tylko zwiedzali sobie Leh, a wieczorami odwiedzali tę knajpkę i grali z właścicielem w szachy.
W końcu dosiadł się do nas i on. Okazało się, że knajpkę prowadzi tylko w sezonie, a tak cały rok mieszka na południu Włoch.

Powywdzięczałyśmy mu się za genialny pomysł, jakim było przywiezienie do Lehu rewelacyjnego włoskiego ekspresu do kawy i obiecałyśmy zjawić się jutro!

Nocna wspinaczka po schodach na drugie piętro hotelu zakończyła nasz pełen emocji dzień. Ale nie zakończyła spokojnie nocy dla Wioli, na która przyszła zemsta Hemisu. Całą noc mantrowała: "moja muszla, moja muszla". Ostatnie łyki wódki przepędziły klątwę... Ale to już nadszedł poranek następnego dnia...
Ostatnio edytowano 18.12.2009 21:16 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 18.12.2009 09:17

shtriga napisał(a):Bramkarze i haracze
I oto pierwsza niespodzianka - młodzi mnisi stojący przy bramie pobierają opłaty za wstęp. No dobrze, zapłaciłyśmy. Za chwile następni (nawet jakieś bloczki wydają, a to podobno dobrowolna ofiara). Przy trzecim punkcie poboru jakiegoś haraczu na odcinku 50m trochę się zeźliłyśmy. Wrrr.
Młodzi mnisi przechodzili żwawym krokiem, a reszta jak i my supłała jakieś rupiecie dla "bramkarzy" :)
stała już profesjonalna budka, w której znowu sprzedawali bilety. Wymyśliłyśmy, że wdrapiemy się na balkon, ale tu znowu bilety! Wdrapujemy się na dach - i kolejna niespodzianka - oczywiście jeszcze droższe bilety :D:D:D


A rozwiązanie problemu gotówkowego było dosłownie na wyciągnięcie ręki bo
shtriga napisał(a):Wojskowi koniecznie chcą sobie z naszą czwórką zrobić zdjęcia


:lol: :lol: :lol:

Dzieciaki wszędzie takie same - green onion chips.

Ta zieloność nieźle kontrastuje z surowością krajobrazu.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Azja


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009 - strona 31
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone