Wrocławski kingsize
Właśnie nastąpił taki moment, że muszę zacząć z wizją końca, bo do opisania zostały mi dwa dni powrotnej podróży...
Z tego co pamiętam, dojechaliśmy do niejakiej Montany w Bułgarii i spaliśmy tam w super luksusowym apartamencie (no, tak, tak było... Nie mówiłam? To zaraz nadrobię zaległości). No bo faktycznie przyjechaliśmy mocno po 22-giej, wchodzimy do recepcji, pytamy się o nocleg, a pani z bardzo smutną miną oznajmia, że niestety nic dla nas nie ma, bo została jedna dwójka i drogi apartament. No więc my pytamy się o cenę tego apartamentu, bo nie za bardzo chce się nam o tej porze z dzieciakami szukać innego hotelu. Pani smutnieje i mówi - 60 euro. Hm, 60 euro to my statystycznie prawie wszędzie poza Stambułem i kempingiem płaciliśmy, więc jedyne co, to ucieszyliśmy się, że istnieje coś takiego jak relatywizm
dzięki czemu jednak będziemy mieli gdzie spać
No i spaliśmy sobie rozlokowani, proszę ja Was, w dwóch saloonach
w których znajdowały się wszystkie dorba powszechnie za luksus uznane (palma w doniczce też była
) a w jednej z dwóch łazienek to nawet jacuzzi stało i ładnie wyglądało
I w tych oto okolicznościach przyrody zastanawialiśmy się jaką na drugi dzień wybrać trasę powrotną. Mieliśmy do wyboru jazdę przez Serbię i sławetną już
granicę serbsko-węgierską
(chociaż jeszcze wtedy nie znaliśmy tegorocznych, najnowszych opisów zachwalających walory tamtego przejścia granicznego
) już wtedy wiedzieliśmy, że pewnie trzeba będzie trochę czasu spędzić na bezproduktywnym czekaniu. Druga opcja zakładała przejazd przez Rumunię, ale liczyło się to z koniecznością przeprawy promowej na granicy bułgarsko - rumuńskiej. Tak więc, obie wersje zakładały stratę czasu, dlatego postanowiliśmy wybrać taką bardziej rozrywkową. Jak dla nas była nią wersja rumuńskiego promu kursującego po Dunaju
Po wczesnorannym śniadaniu ruszyliśmy dalej. Było słonecznie, wakacyjnie i słonecznikowo:
Do miejscowości granicznej -
Lom, dojechaliśmy w ciągu godziny. Mieliśmy też wyjątkowe szczęście
bo jako pierwsi stanęliśmy w kolejce na prom, który jak się okazało pływa raz na godzinę, a jak już przypłynie, to kolejne pół godziny trzeba na nim spędzić. Potem jeszcze po stronie rumuńskiej czekały nas paszportowe klocki - hocki, co w sumie dało jakieś dwie godziny
Ale nie były to nudne dwie godziny
jako pierwsi w kolejce
już płynie
jako pierwsi na promie
...i jako pierwsi po rumuńskiej stronie
Tym razem mieliśmy okazję poznać inny fragment rumuńskich dróg, bo nasza trasa przechodziła przez
Drobetę aż do
Timisoary. Mieliśmy do przejechania jakieś 400 km i wszystko wskazywało na to, że noclegu będziemy szukać po węgierskiej stronie, w jednej z miejscowości z basenami termalnymi (po to, by spędzić w nich dzień następny
). Jednak, jak to po raz kolejny podczas naszych wakacji się okazało, mocno się przeliczyliśmy
Zapomnieliśmy, że te 400km to po rumuńskich drogach będziemy jechać
O drogach w Rumuni
już pisałam, i tak jak na tamtej trasie głównym problemem były dziury do środka ziemi i dość enigmatyczna linia pobocza
to teraz do tego zestawu dołączyły roboty drogowe. Tak więc, jechaliśmy wolno, bo dziury, albo jechaliśmy bardzo wolno, bo z dwóch pasów robił się jeden
Ale oczywiście w tym wszystkim należy doszukiwać się pozytywów, bo trasa ta w przyszłym roku mocno naprawiona i wyremontowana będzie
Mimo że jechaliśmy tempem żółwia, to niespecjalnie się tym przejmowaliśmy, bo Rumunia raczyła nas atrakcjami innego typu. Przede wszystkim - widoki
...bo i nieucywilizowana przestrzeń... a jak już ucywilizowana, to tak jakoś mało cywilizowanie
I momentami jechaliśmy wzdłuż tej
pięknej, modrej rzeki
która faktycznie piękna i modra się okazała
Ale największą frajdę mieliśmy, jak na drodze mijaliśmy stare Dacie, które wbrew swojemu pierwotnemu zastosowaniu robiły za auta iście ciężarowe. Naszym faworytem był pan, który na dachu właśnie takiej starej Daci przewoził sześć, psiejsko-czarodziejsko
poukładanych, kanap
Zdziwienie, że tak można
trochę nas zamroczyło i zanim wyciągnęliśmy aparat, który uwieczniłby tę rumuńska pomysłowość, już było za późno. Ale następnym razem byliśmy już czujni
Jeszcze jedną rzeczą, która nas zaskoczyła, ale tym razem raczej na minus, były zabetonowany góry
Co też ludzie nie wymyślą
Jazda przez Rumunię, mimo iż atrakcyjna turystycznie, to tranzytowo nas umęczyła. Późno już się robiło, a my dopiero zbliżaliśmy się do Timisoary. Dlatego postanowiliśmy, że na dzisiaj już sobie odpuszczamy i szukamy noclegu. Co udało się dość szybko zrealizować, bo na przedmieściach Timisoary znaleźliśmy taki oto pensjonat:
A na drugi dzień kontynuowaliśmy podróż - z Timisoary jechaliśmy w kierunku Szegedu, Budapesztu, Bratysławy, Olomuca. Kilometry leciały wraz z mijanymi miejscowościami, aż zawitaliśmy w Międzylesiu. I już myśleliśmy, że to koniec wędrowania, że
nie ma już nic ale jakiś wakacyjny duszek zaczął podpowiadać, żeby jeszcze jakoś ten letni czas beztroski wydłużyć. I tak podpowiadał, podpowiadał, aż podpowiedział, że właściwie to Wrocław moglibyśmy jeszcze odwiedzić
W tym celu jakiś nocleg trzeba było znaleźć, co bez problemu na trasie się udało, rano ruszyliśmy na podbój miasta - a raczej jego ścisłego centrum, ze starym miastem i jego najmniejszymi lokatorami
w roli głównej
O tym, że Krasnoludki naprawdę istnieją i to do tego właśnie we Wrocławiu, dowiedziałam się od RobaCRO (
) który już dwukrotnie deptał im po pietach
-
część I i
część II
Była to sobota 15 sierpnia... miasto przywitało nas słonecznym uśmiechem i opustoszałymi ulicami
Wiedzieliśmy, że nasze wrocławskie odwiedziny będą mocno związane z poszukiwaniem Skrzatów. O tej oczywistości zadecydowały nasze Dzieci, które na informację, że idziemy szukać Krasnoludków, zareagowały mocno żywiołowo i jeszcze bardziej ochoczo przemierzały ulice po to, by w końcu któregoś spotkać
Pierwszym napotkanym był Klucznik:
I od niego zaczął się krasnoludkowi szał
Maluchy połknęły bakcyla i nie interesowało ich już nic innego, jak tylko poszukiwanie małych obywateli miasta Wrocławia (nawet na lody ciężko ich było namówić
) A żeby szukanie było trochę łatwiejsze, w punkcie informacji turystycznej za 5 zł kupiliśmy Krasnoludkowi Plan Miasta i zabawa zaczęła się na dobre. Maluchy szukały Skrzatów, a my mogliśmy delektować się spacerem uliczkami starego miasta
. A oto kilkoro z naszej skromnej kolekcji:
z samym szefem, od którego wszystko się zaczęło - papą Krasnalem
jednemu już się zasnęło
Obieżysmak
śpiący Strażnik czyli Śpioch
Kuźnik, czyli Kowal
czasem trzeba spojrzeć w niebo
jatkowy Rzeźnik
Przemierzanie wrocławskich uliczek w poszukiwaniu istot najmniejszych było dla naszych Maluchów takim wydarzeniem, że do dzisiaj na pytanie:
Co ciekawego robiły na wakacjach? Zgodnym chórem odpowiadają:
Szukali Krasnoludków
Słońce świeciło, a my delektowaliśmy się sercem Wrocławia
Który przygotował dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Mianowicie jedną z atrakcji świątecznego, sobotniego popołudnia był Międzynarodowy Zlot Hondy GoldWing
Ponieważ nigdy przedtem nie mieliśmy okazji zobaczyć tylu motorów na raz
tym chętniej przyglądaliśmy się temu, co działo się na rynku
A tym Państwu chcieliśmy bardzo podziękować, bo dzieciakom wielką frajdę sprawili
Czas mijał beztrosko, ale jednak mijał. Tak więc i dla nas nadeszła pora powrotu do domu, a wraz z naszym powrotem skończył się też zdradziecki rekonesans
Dlatego teraz chcę Wam bardzo mocno podziękować za to, że - oficjalnie, jak i nieoficjalnie - podróżowaliście razem z nami.
Jeszcze raz DZIĘKUJEMY !!!!!!!!!!!