I jeszcze o Turcji...
A więc do Grecji ! Ale zanim to nastąpi muszę, jako ta osoba małomówna, znowu sobie pogadać
No bo jeszcze tydzień przed wyjazdem na wakacje wiedzieliśmy, że jedziemy na dwa tygodnie, na Stambule kończąc. W związku z czym wszystko mieliśmy ładnie porezerwoane, zaplanowane i na prawie przedostatni guzik zapięte. A tu pewnego dnia Bartek wraca z pracy i oznajmia, że właśnie się okazało, że na wakacje mamy, ale trzy tygodnie - zamiast planowanych dwóch
Od razu padły trzy pomysły, które połączył jeden fakt - postanowiliśmy, że ten dodatkowy tydzień będzie przypomnieniem, jak to było "przed dziećmi" i pójdziemy na żywioł. Jedynym posunięciem logistycznym miał być awaryjny zakup przewodnika po Grecji.
W trakcie wakacyjnej podróży plany się same weryfikowały. Pierwszy z nich - kilka dodatkowych dni nad Morzem Egejskim w Turcji, padł dość szybko, bo nie chcieliśmy, żeby podróż powrotna zajmowała o wiele więcej czasu. Pomysł drugi - plażowanie w Bułgarii, który był poważną alternatywą dla planu numer trzy, padł podczas znanego już Wam pobytu w Sozopolu
Pozostał awaryjny plan trzeci - ogólnie nazwany "Tracja - czyli Grecja mocno północna" i podczas pobytu w Stambule zaczęliśmy bardziej mu się przyglądać. Zagłębiając się w przewodnik, szukaliśmy miejsca, które miało nam posłużyć do błogiego leniuchowania na łonie zacisznej plaży (o bezludnej nie marzyliśmy - jesteśmy realistami
) obojętnie jakim podłożu
obojętnie jakim wejściu do wody, byleby nasze PingPongi mogły się wyszaleć. No i znaleźliśmy wyspę
Samotraka, która według nas miała tę zaletę, że jest położona blisko Turcji (a więc postulat Grecji północnej zostałby spełniony), a w przewodniku pascalowskim przeczytaliśmy, że jest
omijana przez wielką turystykę
Już wiedzieliśmy
dokąd jedziemy, za sprawą Internetu wiedzieliśmy
jak się do niej przedostaniemy (przeprawa promowa trzy razy dziennie), ale nie wiedzieliśmy
gdzie konkretnie będziemy spać. Naszą wieczorną stambulską rozrywką stało się szukanie noclegu na wyspie, i okazało się, że znalezienie wolnego, czteroosobowego pokoju tak z dnia na dzień w sierpniu nie jest łatwe. Jak pozostały nam do sprawdzenia hotele powyżej 100euro
za dobę, chcieliśmy już odpuścić wizytę na Samotrace. Ale wtedy wpadliśmy na pomysł, żeby w Stambule pojechać do jakiegoś centrum handlowego, kupić namiot, jakiś najpotrzebniejszy sprzęt kempingowy (który i tak mieliśmy w planach kupić, żeby w przyszłości z pensjonatów i hoteli przesiąść się na kemping). Pomysł wydawał nam się dobry, bo stwierdziliśmy, że zakup podstawowego sprzętu turystycznego w połączeniu z opłatą za kemping, będzie porównywalny z opłatą 70-80 euro za spanie w greckim pensjonacie.
Tak też zrobiliśmy - od pana w hotelowej recepcji dowiedzieliśmy się, gdzie mamy jechać, i że mamy pytać się o
czadiyr, czyli namiot (tak na marginesie - stambulski recepcjonista, co to niejedno dziwaczne pytanie od gości hotelowych usłyszał, był wyraźnie poruszony naszym pytaniem
nie ma co - podnieśliśmy poprzeczkę
). Pojechaliśmy do centrum handlowego zwanego
kocztasz (lub jakoś tak
), który okazał się takim naszym
lirojemmerlinem, przez co wiedzieliśmy, że namiot, który tu kupimy, pewnie będzie dobrej, chińskiej jakości
Ale co tam, ważne, żeby był...
Natomiast bardzo ciekawa była sama wizyta w super markecie. Już wjazd na parking podziemny był dość nietypowy, bo oprócz tego, że natrafiliśmy na szlaban (do czego i w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni), to przede wszystkim podszedł do nas taki trochę uzbrojony pan ochroniarz, prosząc o otwarcie bagażnika
pewnie sprawdzał, czy my przypadkiem jakiejś bomby nie przemycamy
Ponieważ w naszym bagażniku, poza bałaganem, niczego innego nie było - mogliśmy wjechać dalej
Po wyjściu z samochodu znowu czekały nas bramki, ale tym razem umożliwiające wejście na teren sklepu. Widząc te wymogi bezpieczeństwa, zastanawialiśmy się, czy my na pewno do sklepu przyjechaliśmy
czy może w jakiś magiczny sposób na lotnisku wylądowaliśmy
przy wejściu do sklepu - prawie jak na lotnisku
Nie ukrywam, że nasza wizyta w sklepie, do którego rzadko docierają zabłąkani turyści z Polski, chcący kupić namiot i dwa materace, był dla tambylców nie lada atrakcją. Dodatkowo okazało się, że angielszczyzna do niczego się tu nie przyda, a jedynym magicznym słowem-kluczem był wyraz
czadiyr który sprawiał, że mimo bariery językowej i efektu naszej obcości, zebrało się w sklepie liczne grono sprzedawczyń, które chciało pomóc. Jedne z nich owocnie kompletowały turystyczny sprzęt
inne zabawiały nasze Maluchy (czy też raczej - nasze Maluchy zabawiały panie sprzedawczynie
).
sklepowa zabawa
a zakupy były udane
I zaopatrzeni w namiot mocno chiński (liczyliśmy, że w Grecji będzie tylko ładna pogoda), dwa duże materace, dwa krzesełka turystyczne, młotek (w kwiatki, bo Maja wybierała
), komplet jednorazowych talerzyków i kubeczków, ruszyliśmy a podbój Grecji
Na Grecję czas
Ze Stambułu wyjechaliśmy rano, żeby zdążyć na godzinę 15-tą do Aleksandroupolis, z którego odchodził prom na Samotrakę.
droga Stambuł - Aleksandropol
I ten plan nam wyszedł - po przeszło czterech godzinach jazdy, kilka minut po czternastej zobaczyliśmy przystań, a na niej domniemany nasz prom
Uśmiech zagościł na naszych twarzach, bo wszystko szło zgodnie z planem. Ale jak się okazało, nie wystarczy zobaczyć promu, żeby na niego wsiąść
, bo jeszcze trzeba kupić bilety, których niestety na 15-tą już nie było (Grecjo, witaj ). Optymistycznym był fakt, że o 15.30 rozpocznie się sprzedaż biletów, ale na następny prom o 22-giej
I co robimy? Płyniemy, co oznaczało, że na miejscu jesteśmy koło 00.30, szukamy kempingu i w nocy, nie mając latarki, rozbijamy namiot, czy jedziemy dalej w grecki świat? Ponieważ nie potrafiliśmy podjąć decyzji, postanowiliśmy, że najpierw coś zjemy
A nadawała się do tego okoliczna, przypromowa tawerna
Z pełnym brzuchem myśli się łatwiej
oczywiste oczywistości same się nasuwają - zatem czekamy na prom o 22-giej
Ale ta oczywista oczywistość była dla nas oczywista
tylko do momentu ustawiania się kolejki samochodowej na prom o 15-tej, bo wtedy doszło do kłótni czekających na wjazd z obsługą promową
Zaczęły się przepychanki słowne, połączone z częstą i gęstą gestykulacją jednych i drugich, które zamieniły się w regularną awanturę. A my sobie z boku staliśmy, obserwowaliśmy tę Wielką Grecką Kłótnię (nie powiem - było barwnie i kolorowo
), i nie rozumiejąc ani jednego słowa (bo jedyne nam znane
kali mera paść nie chciało
), zastanawialiśmy się, o co właściwie chodzi, i czy wieczorem czeka nas to samo
Stwierdziliśmy, że nie chcemy się tego dowiedzieć
więc wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy dalej
Jednocześnie rozpoczęliśmy przyspieszone analizowanie wiedzy z przewodnika
szukając miejscowości i kempingu w Tracji, która miałaby charakter mocno plażowy.
Keramoti - to według informacji z przewodnika zaciszna zatoka w wiosce rybackiej z szeroką piaszczystą plażą. Dlatego stwierdziliśmy, że właśnie tam poszukamy noclegu
droga z Aleksandropola do Keramoti
Po półtorej godzinie byliśmy na miejscu. Zaciszna wioska rybacka okazała się być małą, miejscowością turystyczną, w której pełno pensjonatów z pokojami do wynajęcia, kilka knajpek, kilka "marzalni" ze sprzętem plażowym, kilka sklepików spożywczych i jeden kemping. A kemping straszny - na prostokątnej, niezadrzewionej
przestrzeni typu małe boisko piłkarskie, stało pod płotem w "ciasnej zabudowie" sporo wielgachnych namiotów, na środku betonowy bunkier z mocno wysłużonymi łazienkami, i nic więcej
Jedyną ogromną zaletą tego miejsca było bezpośrednie wyjście na piękną, rozległą, piaszczystą plażę
Mimo że kemping nas po raził, to plaża rekompensowała wszystko. Była ona na tyle długa i szeroka, że mieściła w sobie fragment bardzo turystycznie ucywilizowany, z leżakami, parasolami, barem i głośną muzyką na czele, a także olbrzymią pustą, zaciszną, piaszczystą przestrzeń. Na takiej plaży, każdy znalazłby coś dla siebie. I my już prawie daliśmy się jej skusić, jednak wygodnictwo kempingowe wygrało i pojechaliśmy dalej.
Ponieważ zaczynało się już mocne popołudnie, stwierdziliśmy, że bardziej zaczniemy przykładać się do szukania noclegu. Niestety Tracja pod względem bazy kempingowej jest bardzo słabo przygotowana, bo albo trafialiśmy na kemping, który był nieczynny (z jakich względów
nie wiadomo), albo był zlikwidowany
Na szukanie noclegu w tamtym rejonie straciliśmy dużo czasu. Robiło się coraz później, a my wciąż nie byliśmy "u siebie"
I tym to sposobem podjęliśmy decyzję, że przenosimy się na autostradę po to, bo przyspieszyć akcję i jechać w kierunku
Półwyspu Chalcydyckiego - turystycznie znanego jako
Chalkidiki. I przez jakiś czas jechaliśmy w tym kierunku, niestety jakiś chochlik nam do ucha naszeptał, że może zjechać z autostrady wcześniej, bo jadąc mniejszymi drogami na pewno coś znajdziemy
Efekt był taki, że robiło się coraz później, coraz ciemniej. Piękne nadmorskie widoki zamieniały się w szary bezbarwny świat, a my wciąż nie znaleźliśmy domu
Jechaliśmy dalej, droga zaczynała odbijać od wybrzeża, i kierowała nas w świat górzysty. I pewnie górzysty świat byłby wspaniałą widokową atrakcją, gdyby nie to, że dookoła nas zapanowała ciemność i wszystko to, co nie znajdowało się w zasięgu świateł drogowych naszej Kijuni, było jedną wielką zagadką
Nie dość, że jechaliśmy po jakiejś zagadkowej, greckiej, górskiej drodze, nie dość, że ta droga do szerokich nie należała, nie dość, że tylko ciemność widzieliśmy dookoła, to do tego wszystkiego cierpliwość naszych dzieciaków mocno się nadwyrężyła, w wyniku czego Maluchy zaczęły głośno, dobitnie, systematycznie wyrażać swój sprzeciw wobec zaistniałej sytuacji. Żyć - nie umierać
I wtedy, kiedy nadzieja już nas zaczynała opuszczać
i wszyscy wszystkiego mięliśmy dość, okazało się, że właśnie ( w tych czarnych górach
) przejechaliśmy koło jakiegoś pensjonatu...
gdzieś w Grecji