Wracam do rozstajów, schodzę jeszcze kawałek na przełęcz i rozpoczynam podchodzenie na najbliższego sąsiada - Rebrę. U dołu z lewej układają się w szereg stawy Buhăiescu. Strome podejście obfituje w zalodzone odcinki - potrzebna wzmożona uwaga. Z wierzchołka dostrzegam dwie sylwetki, dążące w moją stronę. Po krótkiej przerwie na posiłek, podejmuję wędrówkę i już wkrótce mijam dwóch chłopaków; pozdrawiamy się w językach neutralnych. Chyba nie Rumuni - myślę. Może trzeba było zagadnąć po polsku?.. teraz już i tak za późno.
Chwilę później spotykam niemieckojęzyczną parę z dużymi plecakami. Na przełęczy La Cruce [crucze] kontroluję czas. Jeszcze jest wcześnie. Zaczyna mi świtać nadzieja na przejście całej planowanej trasy w jeden dzień. Ale... jeszcze nie mam nawet półmetka. Idę dosyć szybko, grzbiet nie opada nigdzie specjalnie nisko - ścieżka delikatnie to wznosi się, to opada ale wahania wysokości są niewielkie i nie powodują zmęczenia. Przechodzę przez kolejne dwa szczyty kierując się na bardziej wystający od nich - Repede. Po prawej urokliwie żłobi dolinę potok Cormaia, w lewo otwiera się szeroka w wyższych partiach dolina Repede z górującym nad nią Puzdrelorem. U jej wylotu zostawiłem samochód - czy będę musiał z bliskiej już przełęczy schodzić do niego, czy może uda mi się całą pętlę zamknąć dzisiaj?
W miarę zbliżania się do przełęczy Negoieselor, w oczach rośnie przesłaniający pozostałe szczyty Vârful [wyrful] Negoiasa Mare. Jest odrobinę niższy od Repede, z którego właśnie zszedłem, ale wygląda zachęcająco. Staję na przełęczy - czas na ostateczną decyzję, co do trasy. A więc... zdążę przejść trasę, planowaną uprzednio na dwa dni. Przynajmniej - taką mam nadzieję. Z przełęczy można wejść na szczyt Negoiasa Mare, lub go trawersować. Tylko chwila zastanowienia i ruszam stromym grzbietem w kierunku wierzchołka. Już po kilku krokach ścieżka niknie zupełnie, chyba mało kto wybiera ten wariant. Łapiąc się trawek, szybko zdobywam wysokość aż do... kosówki. Bezradnie rozglądam się po zielonej ścianie - żadnych śladów ścieżki.
Cóż, może niewiele mam tej kosówki - myślę i zanurzam się w gęstwinę. Gałęzie uginają się pode mną, chwieję się, łapię się czego się da ale gałęzie się poddają i przechylam się coraz bardziej. Forsowanie zielonego gąszczu trwa prawie pół godziny. Nieco podrapany przedostaję się przez niego w końcu i po chwili stoję na wierzchołku. Szlaku, czy nawet ścieżki - ani śladu. Straciłem trochę czasu a wiem że od Puzdrelora pójdę bez żadnego szlaku. Oby zaznaczona na mapie ścieżka istniała w rzeczywistości...
Zejście z Negoiasa Mare jest równie atrakcyjne. Chcąc uniknąć kolejnego przedzierania się przez kosówkę, wybieram północne, kamieniste zbocza. Niestety, zarówno kamienie, jak i trawki są oblodzone. Udaje mi się zejść bez szwanku ale strata czasu się powiększa. Jeszcze chwilę idę szlakiem grzbietowym, aż przychodzi chwila rozstania. Na wierzchołek Puzdrelora docieram bez ścieżki ale wędrówka trawami jest całkiem przyjemna. Słońce coraz niżej; zejście na północ też raczej trawkami, wypatruję jakiejś ścieżki w oddali, tam gdzie się zaczyna kosówka. Chyba coś tam jest. Chyba...
Schodzę grzbietem najpierw dosyć stromo, potem zejście łagodnieje. Towarzyszą mi wspaniałe krajobrazy gór podświetlanych zachodzącym, październikowym słońcem. Wchodzę w kosówkę. Na szczęście - jest delikatna ścieżka. Oby tylko dojść do jakiejś drogi, zanim się całkiem ściemni. Mam szczęście! Trudno to nazwać drogą, ale jeszcze przed zmrokiem docieram do traktu, którym bywa ściągane drzewo.
Gdy w końcu stąpam po regularnej drodze, jest już zupełnie ciemno. Dobiegają mnie pohukiwania i pogwizdywania pasterzy; włączam czołówkę. Trwa jeszcze z godzinę, nim osiągam dno doliny i po następnych kilku minutach jestem przy wozie. Zmęczony ale szczęśliwy. Podjeżdżam na poznane poprzedniego dnia miejsce noclegowe i wychodzę z auta. Spoglądam na rozgwieżdżone niebo; jestem u siebie.
Więcej fotek z opisanej trasy pod adresem: http://wfs.freehost.pl/Rumuna06/Rumuna06.html
Pozdrawiam,
Franz
http://wfs.cba.pl
http://wfs.freehost.pl