Ulka i Svibanj - skoro tak mówicie....
----------------------
www.berlin.de - część II
Po przybiegnięciu do hotelu sprawdziliśmy jeszcze prognozę pogody na dzień jutrzejszy. Hm, jak się okazało, lepiej było nie zaglądać na tę stronę internetową - im mniej się wie, dłużej się żyje, i podobno zdrowszym się jest i ładniejszym...
Na całe szczęście dzień następny miał w nosie prognozy pogody i sprawił, że się nie sprawdziły. Pięknie, słonecznie i ciepło nie było, ale za to padało przelotnie i nie porywał nas wicher
W związku z tym należało wymyślić, co też dzisiaj będziemy robić. Ano dzieci wiedziały, że w Berlinie rybki będziemy oglądać. Dlatego postanowiliśmy spełnić tę zachciankę.
W tym celu udaliśmy się metrem ponownie na Aleksander Platz. Stosując naszą ubiegłoroczną metodę zwiedzania z dzieciakami - maluchy znają cel wędrówki, tylko, że ta droga do celu jakaś długa
kręta, zahaczająca o różnego rodzaje zabytki architektoniczne...
Najbardziej widoczną częścią placu jest
wieża telewizyjna, utrzymana w stylu a la wczesny Gierek, na którą można wjechać, odstawszy uprzednio swoje w kolejce, która podobno "zawsze jest"
Na szczycie wieży można połączyć delektowanie się berlińską panoramą z zaspakajaniem potrzeb kulinarnych, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej zapowiemy swoją wizytę (czyt. dokonamy rezerwacji w restauracji)
A to okolice Aleksander Platz:
Niestety, i tym razem pogoda zmusiła nas do zaprzestania wędrówek pieszych i natychmiastowego odnalezienia budynku
Aqua domu mieszczącego się przy Aleksander Platz. Jak się domyślacie było to coś w stylu oceanarium. Tym razem nie musieliśmy stać (i moknąć) w kolejce po bilety (ani wydawać kolejnych euro
), ponieważ wczoraj, kupując bilety do legolandu (których ceny oczywiście nie pamiętam, jedynie mogę rzeczowo stwierdzić - cena mocno zabolała, już myślałam, że ktoś usiłuje nam jakiś bilet miesięczny, a nie jednorazowy sprzedać
), wybraliśmy opcję łączącą te dwa miejsca. Tak więc tym razem niczym VIP-y przemykamy bocznym wejściem, Pani w kasie pokazując tylko nasze bilety
Aqua dom jest ciekawym oceanarium, bo całość ma przypominać wrak statku, w który wkomponowane są akwaria. W związku z tym nie ma w nich "rekonstrukcji" raf koralowych, a raczej bardziej realistycznie oddane dno morskie, na którym królują jakieś zardzewiałe rury, garnki, itp. atrakcje, którymi my-ludzie obdarzyliśmy dno morskie.
A oto Pani Ryba (a może Pan? ):
Akwaria mają przeróżne kształty, są umieszczone nisko, także kręgosłupy rodziców specjalnie się nie nadwyrężą
Poza atrakcjami akwarystycznymi, można też zagubić się w specjalnie do tego przygotowanym lustrzanym labiryncie.
Na koniec trafia do sklepu z pamiątkami - jak to nasze dzieci nazwały "do marzalni" (bo pomarzyć zawsze można
).
Ale tak naprawdę to jeszcze nie koniec - zabawa się tylko nasila, ponieważ z tego sklepu jest przejście do największej atrakcji tego miejsca -
olbrzymiej, dwupoziomowej windy, która jeździ wewnątrz akwarium. Winda ta znajduje się w budynku obok Aqua domu, w hotelu
Radisson SAS, żeby nią pojechać trzeba mieć bilety z oceanarium i co ważne - trzeba ten bilet ponownie skasować przed wejściem do sklepu z pamiątkami. Jeżeli chcecie tylko zobaczyć to miejsce, pewnie wystarczy wejść bocznym wejściem do Radissona.
A oto co zobaczyliśmy:
Po wyjściu z Radissona kierujemy się do miejsca, w którym miejsc atrakcyjnych turystycznie jest tyle, że nie wiadomo od którego zacząć. Najbliżej znajduje się
Berliner Dom - Katedra Berlińska - najważniejszy kościół protestancki w Niemczech.
Obok Katedry zaczyna się miejsce "dla dorosłych"
- mianowicie zaczyna się tzw.
Wyspa Muzeów - skupisko pięciu muzeów sztuki wszelakiej.
Niestety, nasze Maluchy chyba raczej nie doceniłyby faktu, że na ścianie wisi Monet czy Renoir, i że w Muzeum Pergamońskim można oko w oko spotkać się z duchem czasów starożytnych. Z tego to powodu z Wyspy Muzeów zwiedziliśmy jedynie toaletę
pozostawiając sobie to miejsce na dokładne oglądanie na bliżej nieokreśloną przyszłość, kiedy to nasze potomstwo zacznie doceniać
Na razie musiało wystarczyć nam zjedzenie podwieczorku w cieniu wielkich muzealnych kolumn
Zresztą nie tylko my mieliśmy podwieczorek
Nastąpiła chwila na zastanowienie - co dalej? Decyzja zapadła - kierunek Brama Brandenburska. Tym razem postanowiliśmy wykorzystać komunikację miejską i ze względu na dzieciaki podjechać trzy przystanki autobusem numer 100. Tak też zrobiliśmy. I znowu autobus okazał super atrakcją wakacyjną, tym bardziej, że był dwupiętrowy
Wysiadamy ... i znowu deszcz o sobie postanowił przypomnieć. Nic to -na przystanku też można się nieźle zabawić
A poza tym już z przystanku widać Bramę. Co więcej widać też, że nawet największe ulewy kiedyś mijają:
Przed samą Bramą poczułam zew prawdziwej turystki i tak jak na porządnego turystę przystało zapragnęłam strzelić sobie fotkę z berlińskim misiem (to prawie jak zdjęcie z misiem z Krupówek
)Przyznacie, że Pan w środku pozuje fachowo
A tak wygląda Brama Branderburska z drugiej strony:
Obiektów fotograficznych wprawdzie nie ma , ale za to można się przejechać czymś w rodzaju taksówki rowerowej. (bo, tak mi się przypomniało, Berlin to zagłębie rowerowe - tam na rowerach jeżdżą wszyscy i do tego mają gdzie jeździć, bo ścieżek rowerowych ci u nich dostatek. Co więcej, nie dość, że mają ścieżki, to jeszcze na wypadek gdyby nie mieli roweru, można go sobie wypożyczyć
)
Po przejściu przez Bramę postanawiamy skręcić w lewo, po to by dotrzeć do stacji jakiegoś U-bahna, ponieważ chcemy odwiedzić
Checkpoint Charlie - najbardziej znane przejście graniczne między dawnym wschodnim a zachodnim Berlinem.
Ale zanim do tego doszło trafiliśmy na dość niezwykłe miejsce :
Jest to bardzo wymowny
Pomnik Ofiar Holocaustu.
Ponieważ w końcu do metra trafiliśmy- trafiliśmy również na
Checkpoint Charlie. Tutaj też Panowie elegancko pozują, ale tym razem zabrakło nam Euro i Panowie Modele, pokazali nam całym sobą, co o tym myślą:
Checkpoint Charlie zaliczony - można wracać do hotelu: