Muntii Rodnei [muncij rodnei]: Vf.Pietrosu [wyrful pietrosu]
Góry Rodniańskie (Muntii Rodnei), zwane też czasami Alpami Rodniańskimi stanowią najwyższe wypiętrzenie Karpat Wschodnich. Ich najwyższym szczytem jest Vf. Pietrosu (Pietrosul Mare, 2305m), wiele innych wyrasta ponad 2000m nad poziom morza. Główny łańcuch, rozciągający się od przeł. Setref [Szetref] na wschodzie aż po przeł. Rotunda na zachodzie liczy sobie 45km długości. Na północy graniczą z górami Maramures [maramuresz], na wschodzie z górami Suhard, na południu z Bargau [byrgau] a na zachodzie z Tibles [ciblesz].
Kilka schronisk, znajdujących się na obszarze gór, nie stanowi dobrego oparcia do ich zwiedzania. Pozostaje wędrówka z namiotem lub korzystanie z punktów wypadowych w miejscowościach takich jak Borsa [borsza] na północy lub Rodna a jeszcze lepiej Valea Vinului [walja winuluj] na południu.
Do miasta Borsa przybywam już po ciemku. Mam zamiar następnego dnia wyruszyć w góry z dzielnicy Repede, wcinającej się doliną na wschód od najwyższego wierzchołka masywu - Pietrosu Mare. Początkowo myślałem o wzięciu ze sobą namiotu i wyruszeniu na dwudniową wędrówkę ale nocne, ujemne temperatury w znacznie niżej położonym Bihorze jakoś mnie do tego pomysłu zniechęciły. Koryguję więc plany i postanawiam, wyruszając z Repede, skierować się na Pietrosa, po czym dojść do głównego grzbietu i przejść pierwszego dnia tyle, ile się da, zejść na dół, a następnego dnia powrócić na główny grzbiet i dokończyć pętlę od Pietrosa po Puzdrelor. Aby rano jak najszybciej wyruszyć w góry, muszę jeszcze wieczorem odnaleźć dolinę potoku Repede i tam zanocować.
Niestety, nie ma żadnego oznakowania. Po przejechaniu kilku kilometrów, jestem już przekonany, że musiałem minąć poszukiwany zjazd. Zatrzymuję się, wchodzę do przydrożnej knajpy, pytam o Repede. Zaczynają się pytania: skąd jestem, gdzie się wybieram, u kogo będę spał?.. Ściskanie rąk, ciepłe uśmiechy, częstowanie kieliszkiem - a ja tylko chciałem wiedzieć, czy mam się cofnąć i jak daleko... W końcu, upewniony co do drogi, wychodzę na ulicę, zawracam samochód i już znowu jestem zatrzymywany przez wychodzących z knajpki moich rozmówców. Znów uściski, życzenia dobrej drogi. Dojeżdżam do jakiegoś zjazdu i skręcam. To pewnie ten, bo dolina długa; dziurawa droga wyprowadza poza zabudowania i po pokonaniu błotnistego odcinka, znajduję odpowiednie miejsce na nocleg. Wokół mnie góry, nade mną rozgwieżdżone niebo; księżyc oświetla dopiero wyższe partie otaczających dolinę grzbietów. Dziś śpię tutaj.
Jeszcze jest szaro, kiedy zjeżdżam pomiędzy zabudowania, wyszukując miejsca, skąd odchodzi droga w kierunku zachodnim. Mam zamiar dojść jakoś do szlaku prowadzącego z Borşy na Pietrosa, oznaczonego niebieskimi trójkątami. Zostawiam wóz na skrzyżowaniu i rozpoczynam wędrówkę. Na drodze już sporo ludzi - pozdrowieniom nie widać końca. Zza płotów pytania: dokąd idę, skąd jestem. Zostaję obdarowany jabłkami: - Weź, na pewno Ci się przydadzą, dobre są. Faktycznie, w moim guście - twarde i kwaskawe.
Nie widzę dobrego dojścia w planowanym kierunku, za to droga, którą idę, kieruje się coraz bardziej na Pietrosa. Niech będzie. Nie przeszkadza mi nawet, że po opuszczeniu zamieszkanego terenu bardziej przypomina koryto potoczku niż trakt komunikacyjny. Nagle... gwizd. Odwracam się - widzę kogoś na zboczu daleko za mną. Robię następnych parę kroków - kolejny gwizd. Podnoszę rękę w powitalnym geście - i tak nawiązuje się rozmowa. Najpierw na odległość, potem cofam się do mojego rozmówcy. Okazuje się, że nie tędy droga. Powinienem jednak przetrawersować do szlaku. Ale którędy?..
Mój nowy znajomy decyduje się mnie poprowadzić sobie tylko znanymi ścieżkami. Idziemy tak ok. 10 minut. Po drodze muszę odpowiadać na mnóstwo pytań. Pan zna tylko rumuński, cóż - jakoś dajemy sobie radę. Dowiaduję się, że szlak, do którego mam dojść, to niebieskie paski a nie trójkąty, jak informuje mapa. W końcu, po moim trzecim zapewnieniu, że teraz już wiem, jak iść dalej - uściski, życzenia i zostaję sam. Najpierw drogą, która jednak za bardzo się obniża, potem przez łąki, pokonując kolejne płoty z drewnianych belek. W końcu docieram do szerokiej drogi i nią już - faktycznie paskami a nie trójkątami - szybko dochodzę do stacji meteo pod Pietrosem.
W kilku miejscach pod stopami kruszy się lód na kałużach. Słońce dopiero powoli zaczyna zaglądać w kocioł - staw Iezer jeszcze całkowicie w cieniu. Z kotła ścieżka wyprowadza zakosami na grzbiet; na północy stopniowo bledną tak wyraźne jeszcze niedawno Góry Marmaroskie. Grzbietem już tylko kilka minut i staję na Pietrosulu, podziwiając dookolną panoramę. Pomimo wspaniałej pogody, niebo nie jest wolne od chmur - zwłaszcza pięknie wlewają się w doliny, wspinając się na górskie zbocza na wschodzie, w kierunku Omula.
Więcej fotek z opisanej trasy pod adresem:
http://wfs.freehost.pl/Rumuna06/Rumuna06.html
Pozdrawiam,
Franz
http://wfs.cba.pl
http://wfs.freehost.pl