28 czerwca 2009
Zostawić ten Śrinagar wreszcie...
Kaszmirski Unforgiven
Piąta rano. Bardzo wolno różowieje niebo.
Bardzo się cieszymy,. Już za godzinę nie będzie nas na tej łodzi. YES YES YES! Hehehehe. Jest szósta. Na łodzi cisza. 6.15 cisza. Idę do domku za łodzią, w którym mieszkają wszyscy. Zaglądam za parawan pierwszego pomieszczenia, które drzwi nie ma - wszyscy śpią. Jest kilka pokoi pozamykanych na kłódkę. Walę w drzwi, gdzie śpi Opiekun i ten młody Łódkowy, który nas tu przywiózł. Cisza.
Jesteśmy maksymalnie wkurzone!!! Podejrzewamy, że nas wykiwali, zabrali naszą kasę i jesteśmy na lodzie. Do 7.00 robiłam jeszcze kilka podejść z wrzeszczeniem. Zero reakcji.
W końcu walę w pierwsze lepsze drzwi w domu i wychodzi kobieta, której tu nigdy nie wiedziałam. Jest przerażona, a ja widzę, że zdaje się straszę nie tego, kogo trzeba
:):) Pytam gdzie śpi Ali. Prowadzi mnie tam. Ale wychodzi ten ojciec dzieciaków. Wrzeszczę na niego, która jest godzina i jak się umawialiśmy! Wściekłość sięga zenitu.
Schodzi jeszcze Australijka w piżamie. przecierając zaspane oczy i pokazując skacowaną twarz. Rozbrajająco pyta która godzina. Rzucam: siódma. I życzę im udanego trekkingu, w którym to już od godziny biorą udział zdaje się.
Dżipy do Ladakhu odjeżdżają tylko wcześnie rano. Jeśli nie pojedziemy teraz to jesteśmy uziemione tutaj na kolejną noc. TRAFIA MNIE SZLAG! Brakuje mi już angielskiego, więc syczymy po polsku, co brzmi zdecydowanie groźniej
:D:D:D
Po chwili zjawia sie potwornie zaspany nasz Opiekun i młody Łódkowy. Szybko biorą łódkę, ładują nasze plecaki i płyniemy. Po drodze ten nasz totalnie zaspany mówi, że nie zapłaciłyśmy za wodę, którą sobie wzięłyśmy z lodówki do kolacji. Ta woda to koszt zdaje się +-10 rupii. Wiola nie wytrzymuje i rzuca mu: A nie dostałeś wczoraj wieczorem 10 dolarów pomimo, że wszystko miałyśmy zapłacone? To się poświęć i zapłać Alemu za wodę z tego.
Atmosfera fatalna. Ale mamy to dokładnie tam, gdzie się domyślacie. Wpycha nas na tył rikszy razem z plecakami. Nie powiem. Dobrze, że wyglądamy, jak wyglądamy, bo to graniczy z cudem, że się tam zmieściłyśmy. On z przodu, z kierowcą.
Po chwili jesteśmy na postoju dżipów. I co widzimy? Oczywiście, że nic nie jest załatwione, bo ten nasz miota się, lata i szuka jakichś wolnych miejsc w stojących tu samochodach. Tak psia mać działa ta lipna agencja Alego oszusta!!! Tyle to same sobie mogłyśmy załatwić i znacznie taniej!
Po chwili - odjeżdża autobus do Lehu. Klniemy jak stare szewce. Już byśmy jechały... I to kilka razy taniej Ale w sumie... Nie ma tego złego, co by - w tym przypadku - na dobre nie wyszło
(obniżam trochę temperaturę bo się tak jakoś zawiesiście zrobiło, co nie?
:D:D:D:D)
W końcu jest jeden chętny do dżipa. Fajnie. Ale jesteśmy tylko dwie i kierowca nie ruszy dopóki nie będzie miał pełnego dżipa. Brakuje jeszcze sześciu osób. Na szczęście trzy czekają gdzieś w hotelu na drugim końcu miasta. Po nich podjedziemy. Jest 7.30. Rzecz jasna - gdybyśmy byli tu o szóstej, nie byłoby żadnego problemu, bo mnóstwo ludzi jeździ stąd do Ladakhu.
Czas mija. Opiekun jeszcze czeka. Przychodzi co chwilę, przeprasza. W końcu mówimy mu żeby sobie poszedł i będzie ok. Jest uczciwym człowiekiem, ale niech ucieka od takich wrednych typów jak Ali, bo nic dobrego z tego nie wynika.
Upewniamy się, że w cenie, którą zapłaciłyśmy jest nocleg i wyżywienie w Kargilu. Mówi, że oczywiście! To my jeszcze jak się nazywa nasz hotel/hostel w Kargilu. Wiemy z netu, że warunki tam panują bardzo prymitywne, ale nie ma innego wyjścia - tam śpią wszyscy po drodze do Lehu. Wołamy kierowce dżipa. Ten też mówi, że mamy się nie martwić, że wszystko załatwione. Ok.
Mówimy naszemu, że już sobie dalej poradzimy same. Odchodzi, a my oddychamy z ulgą. Tak się kończy na wieki nasz kontakt z pseudoagencją naciągacza "Flexible". I nie ma przebacz.
Koło 9.00 mamy jeszcze dwóch klientów. Ale oni tylko do Kargilu. Nie uśmiecha się to kierowcy, ale głupio mu nas zostawić, skoro zapłaciłyśmy po 1700 rupii. Koniec końców o 9.30 każe się nam przesiąść z jego wygodnego dżipa do rozklekotanego firmy Tata, którego właścicielami są młodzi Ladakijczycy, Siedzą chłopaki na krawężniku i czekają na taką okazję. Od razu da się poznać, że to już inna kultura. Fizycznie bardziej przypominają Nepalczyków/Tybetańczyków niż Hindusów. Od razu jakoś tak na kredyt ich bardziej lubimy.
Za kierownicą siada taki chudzina z prawą ręką w nie za dobrym stanie. Ni to jakieś oparzenie, ni złamanie. Ma to świeżo zabandażowane, ale widać, że go to boli. Ciekawie się zapowiada. Blisko 440 km po górskich przepaścistych drogach z jednorękim kierowcą. Oj oj o tym będzie w następnym odcinku
Podjeżdżamy po brakująca trójkę, trochę błądząc po mieście. Rodzice-nauczyciele i syn architekt z Gudżaratu. Tak się szybko miło poznajemy
I około 10.00 ruszamy. Tamten kierowca mówił, że powinniśmy być w Kargilu za 7 godzin. Autobus jedzie około 12. No zobaczymy...