04.08 - wtorek - ciąg dalszy:
Z centrum Gdinj jedziemy w lewo, w stronę Jelsy. Zgłodnieliśmy już porządnie, a wydaje mi się, że szanse na jedzenie daje zjechanie do zatoczki Zaraće, ewentualnie Pokrivenik (widzimy tablice informujące o pizzeriach w tych miejscach). Uvalę Zaraće kojarzę z relacji
Tymony Zobaczymy, jak tam jest.
Zjeżdżamy na sam dół, parkujemy i idziemy obejrzeć zatoczkę:
Cicho, spokojnie, ładnie. To właściwie "część mieszkalna", na plażę można iść jeszcze dalej, w prawo. Nas jednak teraz bardziej interesuje jedzenie.
Nad samym morzem jest pizzeria - nakryte stoliki tuż nad brzegiem stoją puste:
Coś nam tu jednak nie pasuje...Podchodzimy do drzwi i okazuje się, że są zaplombowane:
Državni inspektorat to, jak mi się wydaje, Sanepid
(Translate.google.com podaje: Państwowa Inspekcja) Mamy pecha! Dziwnie to wygląda; na stolikach leży menu, sztućce przygotowane obok, pod dachem. Tak jakby ktoś przed chwilą tu przyszedł, zamknął interes, a właścicieli wyprowadził...
No cóż, jedziemy szukać "czegoś na ząb" gdzie indziej. Droga prowadzi nas do zatoczki Pokrivenik, gdzie podobno jest pizzeria w hotelu. Siadamy przy stoliku, ale jakoś nie możemy się doczekać na kelnera. Pan obok pochłania (nie da się tego inaczej nazwać
no, ale może był głodny; my też tak będziemy jeść, jak zaraz czegoś nie dostaniemy!) pizzę, więc pizza jest. W oczekiwaniu na menu, idę do toalety. Po powrocie mąż mówi, że kelner był i powiedział, że pizzy nie ma. A to ciekawe! Czyli chyba mamy omamy (cóż za rymy
), że widzimy pana obok z pizzą. Facet podobno mocno niemiły był, więc się zbieramy i jedziemy dalej.
Tym razem droga jest jak należy: szutrowa
:
Jedziemy niezupełnie na ślepo, skusiła nas tablica: Beachbar "Pakomina" 5 km. Ale 5 kilometrów szutrem to daleko! Jedziemy i jedziemy, a w żołądkach burczy nam coraz bardziej. Po drodze mijamy takie cudo:
To jest chyba Uvala Velika Kučac (chyba, że coś znowu pomyliłam
). Pięknie, ale teraz mamy inne priorytety, potem tu wrócimy
Dojeżdżamy w końcu do kilku zabudowań; okazuje się, że to tu mieści się Beachbar "Pakomina". Parkujemy i nieśmiało pojawiamy się na wielkim tarasie nad morzem. Stoją tu ławy i leży jakieś menu, więc może się uda
Wychodzi do nas młody facet (jak się później okazuje to właściciel - Marko). Pytamy, czy możemy coś zjeść. Oczywiście, uśmiecha się, my siadamy i po chwili już sączymy Karlovačko
Zamawiamy ćevapčici z frytkami. Dostajemy ogromny talerz tego specjału, prosto z grilla (z pyszną przyprawą ajvar) i dwa talerze frytek:
(Na zdjęciu połowa ćevapčici już zjedzona
)
Smakuje wyśmienicie. Podziwiamy widok z tarasu w dół, na zatoczkę Pakomina i plażę:
Obserwujemy mężczyzn, którzy właśnie wrócili z połowu:
Poza pięknymi widokami (i wrażeniami dla podniebienia) obiad zjedzony tutaj ma również inne plusy. Choć przez chwilę możemy poczuć atmosferę tego dalmatyńskiego domu. Widzimy, jak gospodyni przygotowuje posiłek dla rodziny i gości (obok domku gospodarzy jest budynek z apartmani), jak młodszy brat Marko wraca z połowu, jak wypoczywający tutaj przychodzą na posiłek i jak miło są witani.
Teraz wiem, co tracimy, mieszkając na campingach (chociaż nie zamieniłabym spania pod namiotem na klimatyzowany apartament!): klimat codziennego życia mieszkańców, który można poczuć tylko goszcząc u jakiejś dalmatyńskiej rodziny.
Cóż, trudno, nie można mieć wszystkiego...
Gdy jemy, zaczyna padać deszcz
Jesteśmy tym faktem bardzo zdziwieni. Co prawda od rana się chmurzyło, ale deszcz w Cro to już przesada!
Na szczęście kończy się równie szybko jak się zaczął.
Po pysznym obiedzie (za który zapłaciliśmy 190 kun, ale warto było; jak już napisałam, nie tylko dla samego jedzenia) idziemy na plażę:
Pogoda nie nastraja do kąpieli (dalej jest pochmurno), ale skoro już tu jesteśmy, trzeba skorzystać z okazji
Po drodze widzimy kryjącego się wśród kwiatów ślicznego kotka:
Na dole okazuje się, że na plaży też jest knajpka i chyba to jest właśnie Beachbar "Pakomina"
Ale być może oba miejsca mają tego samego właściciela... Na zdjęciu widać i bar na plaży i taras "u Marko" na górze:
Wskakujemy do wody! Brrr! Nigdzie w Chorwacji nie była taka zimna, jakieś prądy czy coś...
Nie nurkujemy więc zbyt długo. Wyłazimy na brzeg i obserwujemy, jak pani "obrabia" świeżo złowione rybki. Właśnie dlatego warto było tu przyjechać: dla tych obrazków z codziennego życia Chorwatów
Pora wracać. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy zatoczce Velika Kučac:
Próbujemy zejść na dół, co okazuje się bardzo trudne (kłujące krzaczory!), więc rezygnujemy. Pewnie gdzieś znaleźlibyśmy zejście, ale jest już późno (po 18:00) i nie ma słonka, więc ruszamy w drogę powrotną do Jelsy.
Zatrzymujemy się jeszcze w Zastražišće, żeby kupić wino:
Jesteśmy przygotowani, mamy swoją plastikową butelkę. Próbujemy wytłumaczyć pani, że chcemy, żeby nam do niej nalała wina. Nasze próby na nic się jednak zdają. Kobieta nie rozumie, o co nam chodzi i w rezultacie wyrzuca naszą butelkę po Muszyniance
. Dostajemy wino już nalane do plastikowej 1,5 litrowej butli. Widocznie nie można tu kupić wina "prosto z beczki", jak to robiliśmy np. na Pelješacu w okolicy Divnej. (Później, na Koculi, manewr z kupieniem wina do własnych butelek też nam się nie udaje, tyle, że wtedy cudem ratujemy nasze cenne butle po Muszyniance przed wyrzuceniem
). A może źle trafiliśmy? Wino jest niezłe, aczkolwiek w Chorwacji piliśmy już lepsze.
Dzień kończymy w Jelsie, m.in. w kafejce internetowej. Wsiąkam na cro.pli
Ale
o tym przecież doskonale wiecie