Wieczór upłynał nam na smakowaniu win. Najpierw w piwniczce od kilku wieków należącej do rodziny naszego gospodarza. W 2004 roku wytwarzaniem wina zajmował się głównie jego brat, domeną naszego gospodarza była agroturystyka - a w zasadzie winoturystyka - gdyż oprócz usług noclegowych, organizował dla swych gości degustacje w piwniczce z winami brata. Opłata za tę atrakcję była dość symboliczna, zważywszy na to, że próbowaliśmy wszystkich licznych gatunków wina z tej piwniczki .
Degustacja połączona była ze śpiewami, głównie morawskich piosenek o winie, których sporo znali nasi gospodarze i miejscowi przyjaciele Valašków, którzy akurat też przybyli do ich piwniczki.
Vinečko bilé, si od mé milé,
budu ta pit, co budu žit, vinečko bilé...
Vinečko rudé, si od té druhé,
budu ta pit, co budu žit, vinečko rudé...
Vinečka obe, frajárky moje,
budu vás ta pit, co budu žit, vinečka obe...
Niestety, niczego sobie nie nagraliśmy, tu jakieś przykładowe nagranie z netu piosenki o winie do słów wyżej podanych. W piwniczce brzmiało to inaczej, bo śpiewali to tęgim głosem faceci , a nie koło gospodyń wiejskich z podlinkowanego nagrania.
Oprócz naszej piątki i przyjaciół gospodarzy, w degustacji brała udział grupka Kanadyjczyków, którzy akurat przybyli tu na nocleg. To byli jacyś sportowcy, pewnie mało mający do czynienia z taką dawką wina na raz, bo po zakończeniu degustacji w piwniczce gospodarza, poszli od razu grzecznie do swoich łóżeczek .
A my... znaleźliśmy sobie w piwniczkowej uliczce otwarty do późna sklipek - winiarnię "Blatnický Roháč" (chyba? bo nazwy dokładnie nie pamiętam) do późna dostępną dla wszystkich chętnych na spijanie winka .
I znów były śpiewy, po których dziś pozostało już tylko nikłe wspomnienie... Ten filmik znaleziony w necie trochę tego nastroju oddaje, ale na żywo wszystko o wiele bardziej działało na potrzebę wychylenia kolejnego kieliszka morawskiego trunku...
Rano pospaliśmy trochę dłużej , a potem poszliśmy z gospodarzem na obchód winnicy.
Później znów do piwniczek i, tym razem już tylko po to, aby zaopatrzyć się w co nieco na kolejne, już domowe wieczory .
Wino (w każdej morawskiej domowej piwniczce po wlaniu do butelek opatrzone są etykietą danego producenta ) nabyliśmy po preferencyjnych cenach - najwięcej "André", bo to w walaszkowej piwnicy smakowało nam szczególnie . Do tego doszła śliwowica - chyba półlegalna, bo etykietek nie miała . Za to aromat po wlaniu jej do herbaty... Nasza łącka to przy tym pikuś! Wino zeszło szybko , a śliwowiczka umilała jeszcze wiele zimowych chwil .