Dzień 26
24/09/2008 środa
odległość: 700 km
trasa: Tokaj - H / SK - Kosice - Presov - Bardejov - Bardejovske Kupele - SK / PL - Rzeszów - Warszawa
Ostatni dzień zmodyfikowanej trasy wyprawy, a pogoda za oknem równie rzewna co wczoraj. Rozluźnienie dalej jest wszechobecne, więc i o zachowanie dyscypliny jakby trudniej, ale świadomość długiego skoku, jaki pozostał nam dziś do wykonania ratuje nas przed całkowitym rozprężeniem. Za dnia możemy wreszcie lepiej obejrzeć naszą kwaterę, czyli rodzinny
pensjonat Torkolat Panzio http://torkolatpanzio.hu/eng/szobak.html , w którym zatrzymaliśmy się wczoraj wieczorem, trafiając nań po znakach zaobserwowanych już podczas poprzedniego pobytu w Tokaju na samym początku tej wyprawy. Niby ładnie, ale parę niedoróbek idzie się dopatrzyć, acz na taki nocleg tranzytowy w zupełności wystarczy, choć cena 42 EUR za noc bez śniadania za super okazję uznana być nie może ...
Krótka rundka samochodem po mieście i koło 9:30 ruszamy w dalszą drogę. Na odcinku Tokaj - Encs droga mocno boczna, więc wkoło sielskie rolnicze krajobrazy, uprawy winogron, małe wioseczki. W jednej z nich natrafiamy na odbywający się właśnie targ. Chwila refleksji i zapada szybka decyzja. Idziemy na zakupy. Motywy zasadniczo są trzy. Po pierwsze kupić do domu jakieś warzywa i owoce, aby po powrocie na początek było co jeść. Zwłaszcza, że tam, czytaj w Warszawie, już pewnie prawie zima, a tu jeszcze czuć ostatnie podrygi lata, więc takie płody rolne będą i pamiątką i namiastką słońca zarazem. Po drugie Małżonce marzy się worek papryki do zamarynowania. W poprzednich latach jakoś nie dochodziło do nabycia takowego, choć okazje wzdłuż drogi się nadarzały, więc może tym razem. I po trzecie, jest okazja, aby wyzbyć się reszty HUNów czyli lokalnych Forintów. Niby na Węgrzech na EURo nie przechodzą, ale czort jeden wie, kiedy tu zawitamy po raz kolejny ... W praktyce okazuje się, że na worek papryki nie ma szans
, ale inne warzywa czy owoce są, i co ważne wyglądają na lokalne produkty, więc pierwszy cel da się wykonać w 100%
. Gorzej jest z komunikacją werbalną, ale wskazywanie palcem tego czy owego połączone z wypisywaniem kwot na kalkulatorkach zupełnie wystarcza. Swą obecnością budzimy pewne ożywienie wśród stałych bywalców targu, ale szczere uśmiechy na ich twarzach zdają się wskazywać na bardzo pozytywne nastawienie. Forinty wydajemy co do jednego, wzorowo realizując tym sposobem i trzeci cel, kupując w sumie za równowartość 40 PLN pokaźny stos płodów węgierskiej ziemi. Wyzwaniem jest zapakowanie tego wszystkiego do samochodu, ale tradycyjnie każdy z pasażerów dostaje coś pod nogi, mniejsze rzeczy upycham w bagażniku, i ruszamy dalej ...
droga Tokaj - Encs
W Encs docieramy do głównej drogi, dobrze znanej tranzytowcom pomykającym przez wschodnie Węgry ku madziarskim autostradom. Odbijamy w prawo i korzystając z wybornej nawierzchni podganiamy troszku średnią. Granicę widmo mijamy w zadumie jak musiało tu bywać jeszcze kilka lat temu, znaczy się przed Unią, w szczycie sezonu wakacyjnego, a trochę po godzinie 12:00 witają nas Kosice. Wcześniej nie było jak i kiedy, więc dziś z radością rzucamy się na sposobność zrobienia małego zboczenia
i wjechania choć na chwil kilka do centrum miasta. Lenka niechybnie dostrzega znak z literką M, dobija do niej Jaś, a na koniec zgłodniała Małżonka, więc chciał nie chciał jestem w mniejszości, skutkiem czego w przejażdżce po mieście następuje krótka przerwa na małe co-nie-co. Samo miasto wywiera na nas pozytywne wrażenie i skłania do postanowienia, że kiedyś, zapewne w drodze gdzieś dalej, warto by było tu zrobić sobie nocleg połączony z pieszym zwiedzaniem starówki ...
Kosice ...
... z okien samochodu
Omijamy odcinek płatnej autostrady, przejeżdżamy przez Presov, za cel kolejnego, tym razem trochę większego zboczenia, wybierając sobie Bardejov i sąsiadujące z nim Bardejovskie Kupele. Mijamy charakterystyczny zamek na wzgórzu, moczy nas przelotny deszcz, nim dane jest nam spojrzeć zza szyb samochodu na charakterystyczny bardejovski rynek. Gnani głodem oraz przekonaniem, że i tu trza by zajrzeć na dłużej przy bardziej sprzyjającej pogodzie, szybko docieramy do słynnego uzdrowiska. Lekkim zaskoczeniem jest fakt, że do samych Bardejovskich Kupeli samochodem wjechać nie można. Posłusznie zostawiamy więc auto na dużym parkingu na rogatkach i dalej ruszamy 'z kapcia'. Senny i dalej głodny Jaś oraz cały czas realne zagrożenie opadami deszczu dodatkowo skłaniają nas do szybkiego wyszukania czegoś do jedzenia. Kiedy się więc takowa okazja pojawia, skrzętnie z niej korzystamy. Po wtóre, co oczywiste
, na dalszy spacer po uzdrowisku też trza by się wybrać jeszcze w przyszłości ...
zamek na wzgórzu
Bardejov
Po dotarciu do samochodu, ale przed wyruszeniem w dalszą drogę, wracamy jeszcze na chwilę do Bardejova celem odwiedzenia lokalnego marketu. Tu cel jest oczywisty. Chcemy pozbyć się posiadanych SKKów, czyli Koron, wszak już wkrótce będą miały wartość czysto kolekcjonerską. Kiedy po zakupach ruszamy z parkingu, jest już dość późno, a przed nami jeszcze kawał drogi. To już chyba jednak nowa świecka tradycja
naszych wypraw, że ostatniego dnia do domu docieramy bardzo późną porą. Czemu więc tym razem miałoby być inaczej ...
Na mapie wyszukuję skrót boczną drogą mający poprowadzić nas przez granicę w bardziej bezpośredni sposób. Kiedy jednak odbijamy na ową drogę, okazuje się, że to nie droga a polna, wyboista i dziurawa dróżka. W obliczu braku zapasowego koła i zmierzchającego dnia nie warto ryzykować. Nawracamy więc i kierujemy się na Svidnik, w którym odbijamy w stronę granicy, po przekroczeniu której za cel obieramy sobie Rzeszów. Jadąc jego dość nową obwodnicą, rozświetloną licznymi światłami centrów handlowych i nie tylko, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że powróciliśmy do cywilizacji, w całej rozciągłości jej pozytywnych i negatywnych aspektów
...
Odcinek Rzeszów - Warszawa to już w zasadzie formalność, acz z uwagi na późną porę i przelotne opady deszczu ze śniegiem, wymagająca jednak jeszcze odrobiny skupienia i koncentracji. Mając skalę porównawczą doskonale czuć o ile inaczej jedzie się tędy zapakowanym samochodem w porównaniu do jazdy na pusto. Gdy docieramy do domu jest dobrze po 3:00 nad ranem. Zgodnie z tradycją młodzież rozbudza się i trudno ją nakłonić do dalszego spania. Gdy szaleją na łóżku, a my ich utwierdzamy w tym, że właśnie wróciliśmy do domu i to już koniec wycieczki, w odpowiedzi słyszymy, że oni chcą jechać daaaaalej
...
Rano przychodzi czas na ostatnie rozpakowanie samochodu, po którym będzie mycie i odkurzanie. Na ochotnika do pomocy zgłasza się Jaś. Jego pomoc, rzecz jasna, ma charakter bardziej duchowy niż praktyczny, ale dobre i to. Stopniowo opróżniam bagażniki, nosząc ich zawartość we właściwe miejsca przeznaczenia. Jaś doczepia się kierownicy i udaje, że jedzie, zapewne na wycieczkę
. Na stole w kuchni lądują nasze węgierskie owoce i warzywa oraz dwa arbuzy jeszcze z Bułgarii. Robi się refleksyjnie. Nie mamy w tej chwili określonych planów na kolejne wyprawy. Nie wiemy nawet kiedy będzie kolejny raz. Cykl wypraw na tą chwilę dobiegł końca
, a nadszedł czas na sprawy bardziej doczesne
. Na szczęście mamy te owoce i warzywa oraz masę filmów, zdjęć i innych wspomnień z tego, co widzieliśmy w tym roku, ale również w dwóch poprzednich latach. Powrót do powyprawowej rzeczywistości nigdy nie jest prosty, ale dzięki nim będzie choć trochę łatwiejszy
...
samochód ...
... i słynne 'tunele'
zero strat w transporcie
górny bagażnik
Jaś jedzie dalej
pamiątkowe warzywa ...
... i owoce
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.