Dzień 24
22/09/2008 poniedziałek
odległość: 110 km
trasa: Miercurea Ciuc - Sighisoara
Rano zgodnie z umową stawiam się w salonie punkt 7:30. Chodzi o to abym został przyjęty nim napłynie potok codziennych klientów. Pan w recepcji przyjmujący auta do serwisu ewidentnie nic nie wie na temat naszej usterki i proponuje zostawienie samochodu, bo wcześniejszych terminów już brak
. Na szczęście pamiętam, że drugi z wczorajszych mechaników, ten który otworzył 'na lewo' warsztat i którego potem odwoziliśmy do domu, miał na imię Vasile. Klaruję zatem recepcjoniście, aby się od tamtego wszystkiego dowiedział. Po chwili Vasile pojawia się przy kontuarze, z uśmiechem wita się ze mną, po czym tłumaczy w czym rzecz. Pan recepcjonista zmienia ton i nastawienie. Gdzieś dzwoni, a po chwili pokazuje, że mam zjechać do mniejszego warsztatu położonego w podziemnej części kompleksu. Tabliczka na drzwiach głosi 'naprawy ekspresowe'. A więc widać, że jak się chce, to można
.
Od tego momentu sprawy dynamicznie nabierają tempa. Po niespełna pięciu minutach samochód jest podniesiony do góry, a przy kole debatuje dziewięciu (9-ciu
) mechaników w różnym wieku. Może nie ma tej energii i emocji, która panowała na istanbulskiej stacji wśród zebranych kierowców, ale widać ścierające się pomysły
. Co ciekawe, podobnie jak wczoraj, debata prowadzona jest wyłącznie po węgiersku. Kiedy potem chodzę po warsztacie, widzę że kawałek obok w naprawie jest radiowóz policyjny marki Dacia oraz duży bus Renault obsługujący regularne pasażerskie połączenie Miercurea Ciuc - Budapest. Jak po powrocie doczytam, ta okolica to duże skupisko mniejszości węgierskiej mieszkającej w RO, stąd takie a nie inne zjawiska do normalnych zaliczyć należy
...
Decyzją konsylium, po zdjęciu środkowej zaślepki w feldze dobierają się do piasty, a następnie po dłuższej walce zdejmują koło wraz z bębnem hamulcowym, do którego koło jest przykręcone. Aby nie kaleczyć się o druty wystające z wnętrza opony, ściągają resztki gumy z felgi, która trafia następnie na stół. Poddawana jest rozmaitym próbom ostukiwania, nawiercania, podgrzewania. Podobnie jak wczoraj, żadna nie przynosi jednak pożądanego skutku. Czas ucieka, a widoków na pomyślne rozwiązanie problemu jak nie było tak nie ma. Panowie wychodzą, nowi przychodzą, patrzą, dzwonią, aż wreszcie jeden z nich łapie za koło i wychodzi z nim z pomieszczenia. Mijają minuty, kwadrans, dwa, trzy, ... aż w drzwiach pojawia się ponownie ten sam osobnik, tyle że teraz niosący felgę w jednej ręce, a bęben w drugiej. Widać udało się
. Nareszcie
...
Z ciekawością ale i niedowierzaniem dopytuję się jak wreszcie udało się to zrobić. Pan pokazuje mi coś, co w pierwszej chwili nie wiem czym jest, bo wizualnie prezentuje nową formę przestrzenną, ale po chwili dostrzegam, że to owa cholerna śrubka, tyle że ... z dospawanym do łebka kawałkiem stalowej rurki
. Na co dzień hołduję zasadzie, że proste jest piękne, ale to jest wręcz genialne w swojej prostocie. Nie chciała przyjść góra do Mahometa, przyszedł więc Mahomet do góry
. Pan tłumaczy, że koło zawieźli do innego warsztatu, w którym do łebka śrubki dospawano kawałek rurki, a kiedy całość 'związała', łapiąc kluczem za wystającą rurkę wykręcili całość z nagwintowanego otworu
...
Chłonąc z radości obserwuję jak bęben wędruje na swoje miejsce, a nań przychodzi koło zapasowe. Goła felga trafia do bagażnika. Widoków na dobranie takiej samej opony nie ma, a na zakup innej i do tego całkowicie nowej nie specjalnie mam ochotę. Podczas gdy samochód jest na podnośniku, dokładnie oglądam pozostałe opony i stwierdzam, że nie wykazują oznak, aby miały 'paść' w najbliższej przyszłości. Oznacza to, że do domu powinny dojechać, ale gdyby coś miało się jednak jeszcze wydarzyć po drodze, to jesteśmy już na tyle zahartowani w boju, że damy radę
. Zresztą podjęliśmy decyzję o zmianie trasy, więc ryzyko jest tym bardziej niewielkie. Ale ... no właśnie
. Dociera do mnie, że na pozostałych trzech kołach mam te same śruby anty kradzieżowe, a 'przejściówka' jest już na tyle zrujnowana wszystkimi dotychczasowymi próbami jej używania, że na własnoręczne odkręcenie z jej pomocą czegokolwiek nie mam żadnych szans. Mam w bagażniku wszystkie oryginalne śruby, proszę więc panów o wykręcenie anty kradzieżówek i zastąpienie ich fabrycznymi. Okazuje się, że to bardzo celna decyzja
. Pierwsze koło idzie jak po maśle, ale pozostałe dwa nie dają za wygraną
. Znów robi się lekko nerwowo, wręcz pokerowo
. Dospawanie rurek nie wchodzi w grę, bo ten 'drugi' warsztat jest zbyt mały, aby wjechać doń samochodem, a gdzie indziej rzekomo się nie da. Dwaj panowie walczą ze śrubami niczym saperzy z miną, delikatnie ale stanowczo. Wreszcie wpadają na pomysł nabicia młotem 'przejściówki' na śrubę w lekko innym ułożeniu niż przewiduje to wzorek 'klucza'. Po dwóch podejściach puszcza jedna śruba, po kilku kolejnych za wygraną daje i druga
. Uff ... tyle emocji z powodu takich małych śrubek ...
Nim udam się do kasy, aby oficjalnie uregulować płatność za usługę, próbuję młodemu mechanikowi, który najwięcej napracował się podczas dzisiejszej akcji, wręczyć drobny napiwek. Ten jednak reaguje jakbym go potraktował prądem
. Widać takie mają w tym warsztacie zasady. Ale z drugiej strony nie potrafię sobie wyobrazić podobnej reakcji w naszych ojczystych stronach
. Na recepcji pan wystawia rachunek, zastrzegając się od razu, że będzie musiał policzyć trochę drożej niż normalnie, bo było z tym trochę zamieszania i prawie cały zespół był w to zaangażowany. Tą szczerą uwagę przyjmuję z lekką obawą i już widzę te zera w kwocie, którą mi zaraz zapoda. Kiedy słyszę 160 RONów, oddycham z ulgą. Jestem święcie przekonany, że w Polsce w analogicznym warsztacie za analogiczną akcję zapłaciłbym 'pincet zeta' albo i więcej
...
Po powrocie do hotelu jemy spóźnione śniadanie i wynosimy nasze klamoty na parking obok samochodu, aby przed 12:00 zwolnić pokój. Podczas gdy młodzież oddaje się harcom na świeżym powietrzu, ze spokojem ducha i rozprężeniem fizycznym przystępuję do przepakowania samochodu, który w środku wygląda jak po przejściu huraganu. Żeby się w tym połapać, wszystko muszę wystawić na zewnątrz, aby następnie po kolei ponownie zapakować zgodnie z kanonami sztuki
. Pogoda cały czas dopisuje, i acz może nie jest zbyt ciepło, to z całą pewnością słonko robi co może, aby było miło i sympatycznie ...
Juliu's panzio ... nasz szczęśliwy azyl
jak po ...
huraganie
mała wredna śrubka
... po tuningu wizualnym
...
bez opony, ale ze znaczkiem
woda przemieniona w wino ... i piwo
widok po drugiej stronie drogi
Akcja jest na tyle pracochłonna i żmudna, że zajmuje prawie godzinę, skutkiem czego w drogę ruszamy trochę przed 13:00. Żegnamy się z naszą oazą, naszym azylem w najtrudniejszych chwilach naszej wyprawy i obiecujemy sobie, że kiedyś tu powrócimy. Jest to tym pewniejsze, że w ramach planu B postanawiamy odstąpić od 'gonienia' oryginalnych założeń i skierować się ku domowi bardzie bezpośrednią drogą. Nie będzie więc tym razem wizyty w Mołdawii i odwiedzania tamtejszych podziemnych tuneli, w których leżakuje wino. Nie będzie też powrotu przez Ukrainę i wizyty w Kamieńcu Podolskim i Lwowie. Będzie za to kolejny nocleg i spacer w Sighisoarze, a potem zamykanie pętli rumuńskiej, czyli przejazd dokładnie tą samą trasą, którą w 2006 rozpoczynaliśmy naszą przygodę z tym krajem. Zgodnie z tą koncepcją przejeżdżamy ostatni raz przez Miercurea Ciuc, tym razem już samodzielnie i pełnosprawnie, po czym odbijamy na zachód w stronę Sighisoary. Droga wspina się ku przełęczy, aby potem znów opadać w dół. Radosne słonko stopniowo znika w chmurach, więc mijane wioski znów robią się bardziej tajemnicze. Mijane miasteczka są skromne, ale urokliwe, zaś węgierskie akcenty dalej pozostają wszechobecne ...
W Sighisoarze do hotelu docieramy trochę po 15:00 i jesteśmy witani jak w rodzinnym domu
. Szybko wrzucamy do pokoju niezbędne klamoty, modyfikujemy ubiory, i ruszamy na spacer do cytadeli. Pogoda już nie ta, co dwa tygodnie temu, więc i ludzi mniej i bardziej cicho jest. W naszej restauracji ogródek dziś nie działa, tak więc w celach spożywczych udajemy się do wnętrza stylizowanego na murowaną piwnicę. Znów wracają wspomnienia z 2006, kiedy to mały Jaś spał tu w wózku, a Lenka zapoznawała się z istnieniem czegoś takiego jak menu. Po obiedzie odbywamy mały spacerek i wracamy wcześnie do pokoju, aby o ludzkiej porze pójść spać. Jutro czeka nas długi przejazd, zaś pojutrze jeszcze dłuższy, a samo wspomnienie jak w 2006 przebyliśmy to non stop jednym ciurem powoduje wręcz zawroty głowy
...
ogródek po sezonie
wieża zegarowa i dom Drakuli względnie Drakula
widok na dachy dolnego miasta
brama boczna w bramie głównej
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.