Piwko czy winko, jakże dziś zasłużone
, możemy wypić w Sali w wielu miejscach. Daleko chodzić nie musielibyśmy, po "naszej" stronie portu do wyboru są trzy, a może nawet cztery otwarte lokale. Bardziej gwarne odgłosy dobiegają jednakże z drugiej strony zatoki, przy nabrzeżu obleganym przez jachty (tam, gdzie miejsca już dla nas zabrakło)- jest tam bar o wdzięcznej nazwie "Maritimo". Klimat tam dziś bardzo żeglarski, niejedne morskie opowieści dziś tam się snują, śpiewy, gitary, balanga... Tylko czy oby na pewno
chcemy być otoczeni takim natężeniem decybeli?
Zresztą i tak najpierw
trzeba coś zjeść, w tym celu lepiej wybrać jakąś spokojną konobę, na rozkoszowanie się napitkami jeszcze czas będzie... Wybieramy dużą restaurację "Kornat" przy samym krańcu zatoki. Wystrój tu co prawda trochę mało klimatyczny... Niedaleko w zaułku można podejść na pięterko do przytulniejszej konoby ("Marin" ? ), ale jakoś tam dziwnie pusto było... Czyżby jedzonko nie dość smaczne? W "Kornacie" ludzi więcej, pachnie ładnie i wygląda nieźle
, a porcje podają
więcej niż solidne... Drobnym mankamentem jest to, co już było regułą w poprzednich tegorocznych konobach -
ostatnia orada, ostatni brančin, ostatnie... A czasem wręcz już zupełnie nie ma tego, co sobie upatrzyliśmy w karcie
. Tutaj nie miałabym szans na poznanie wszystkich smaków moich już ulubionych potraw, nie wiedziałabym, co w tym roku straciłam, nie jedząc większości przysmaków z morskich stworów... To wszystko ponoć przez te nieprzychylne wiatry, to przez nie nie ma udanych połowów i potrawy, jakie śniły mi się po nocach przez cały rok, stały się na tym rejsie trudno osiągalnym rarytasem... Tylko Zbynka cieszy taki stan rzeczy
, bo nie przepada (mówiąc delikatnie
) za "robalami", z wody zje tylko rybkę... Do dziś nam wypomina krewetki, które smażyliśmy na jachcie na poprzednim rejsie - ponoć zapach koziczek w mesie długo nie mógł się ulotnić i to bardziej wpływało na odruchy wymiotne, niż nawet największe morskie falowanie
. Na szczęście krewetkożercy są wśród nas górą, jeśli tylko będzie możliwość, to tego września sobie znów posmażymy, z wyrównaniem za niedobory specjału a.d. 2008.
Jeszcze info dla miłośników cro-kotów. Oczywiście w Sali też ich sporo
, chociaż takiego "zakocenia" jak na Molacie nie ma. Mački mają w Sali znacznie lepiej, niż na Molacie, widać to gołym okiem - tu są bardziej upasione, sierść mają bardziej miękką i błyszczącą
... Dożywianiem rzecz jasna nie gardzą
, ale raczej czynią to z łakomstwa, niż z głodu... Zabiedzony kociak też się czasem trafi, ale tu to jest wyjątek
.
Po kolacji wybieramy sobie cichy winno-piwny zakątek niedaleko naszej łódki, a potem już z czystym sumieniem
wskakujemy pod kocyk lub śpiworek.. Jutro przed nami ostatni dzień na morzu
;