Dzień 18
16/09/2008 wtorek
odległość: 140 km
trasa: Nessebar - Varna - Złote Piaski
Podobnie jak trzy dni temu, plan dnia pomyślany jest tak, aby przenieść naszą bazę do kolejnego miejsca bez szczególnej mobilizacji z naszej strony. Pojęcie 'szczególnej' nie oznacza w tym kontekście 'żadnej', a chodzi z grubsza o to, aby rano nie trzeba było wcześnie zrywać się ze snu i aby noszenie klamotów nie musiało przypominać wojskowej operacji desantowej. W praktyce już ranne pakowanie unaocznia, że nie będzie aż tak sielankowo, zwłaszcza za sprawą sporej odległości 'w pionie', jaką będę musiał pokonać wiele razy w drodze 'do' i 'z' samochodu. Jednak jak pokaże czas, w porównaniu z tym, co czekać nas będzie w nowej bazie wieczorem, ranne noszenie stanowić będzie i tak jedynie niewinną rozgrzewkę
...
Jak na ironię, pogoda za oknem zdaje się być deczko lepsza. Co prawda nie można wciąż mówić o upale, ale przynajmniej słońce delikatnie prześwituje przez chmury, a i wiatr jakby mniej się natęża. Plan to jednak rzecz święta i trzeba się go konsekwentnie trzymać. Pokornie więc udajemy się na ostatnie śniadanie, a po nim podejmujemy czynności logistyczne. Zgodnie z tradycją pokój definitywnie opuszczamy punkt 12:00, uwieczniając jego wygląd dla potomności, żegnając się z właścicielem, i obiecując sobie, że kiedyś tu wrócimy, do Nessebaru jako miasta i do hotelu Stankoff jako najfajniejszego noclegu w BG
...
poranna Lenka i Jaś
ostatni widok z okna
część dzienna
część kuchenna
łazienka
sypialnia
korytarz
W nowej części Nessebaru odszukujemy bankomat, z którego wyjmujemy kolejną zabudżetowaną porcję BGNów, i mijając po raz ostatni Słoneczny Brzeg, udajemy się na północ. Zaraz za rogatkami miasta droga zaczyna piąć się do góry, aby przez najbliższe kilometry raczyć nas całą masą podjazdów i zjazdów przeplatanych ostrzejszymi i łagodniejszymi zakrętami. Mimo, że jechaliśmy nią już w 2006 roku, to teraz odbieramy ją w sposób dziewiczy, wszak wtedy przemieszczaliśmy się tędy w odwrotnym kierunku i po zmroku, a to zapewniało odmienne wrażenia. Dwa wspomnienia, jakie do dziś posiadam z tamtego przejazdu, to skojarzenie owej drogi z wagonikową górską kolejką z wesołego miasteczka, wijącą się nadmiernie ku uciesze jadących nią pasażerów, oraz 'miękki' pedał hamulca, jaki poczułem pod nogą na zjeździe do Słonecznego Brzegu, będący skutkiem nadmiernego hamowania na poprzedzających kilometrach. Mając to w pamięci, odcinek staram się pokonywać mniej dynamicznie
, co jest o tyle prostsze, że dziś Małżonka czuwa, a wtedy spała
, oraz wypatruję widoków kryjących się za kolejnymi wywijasami drogi. O ile pierwsza część założenia daje się wykonać w 100%, o tyle wypatrzone widoki, a w zasadzie ich brak, troszkę rozczarowują. Nie jest brzydko, wszak każda kręta droga już sama w sobie ma swój własny wdzięk, ale żeby było co wspominać i uwieczniać na zdjęciach, to już nie bardzo
. Chlubnym wyjątkiem może być północny widok z oddali na Obzor, ale jak na tak długi odcinek to trochę mało ...
widok z północy na Obzor
Kawałek za rzeczonym miejscem widokowym droga ponownie wbija się w głąb lądu i tak już trzyma do samej Varny, co ostatecznie przekreśla nasze nadzieje na morskie widoki. Niejako w zamian, na krótkim odcinku pojawiają się rozległe pola winogron, a pośród nich przydrożny stragan oferujący efekty pracy lokalnych hodowców. Widok skrzynek pełnych owoców wzmaga łaknienie i skłania do nabycia większego zapasu winogron, a wieczorna degustacja potwierdza, że słodkością i smakiem przewyższają to, co można nabyć w naszych rodzimych stronach
. Im bliżej Varny tym droga bardziej się poszerza, aby w końcowym etapie przybrać formę dwupasmową. Młodzież pełna energii i humoru wymyśla sobie nową zabawę polegającą na przeciąganiu tetrowej pieluchy. Zwyczajowo służąca jako Jasiowa przytulanka do snu, w tym wypadku pielucha spełnia rolę liny przewleczonej przez zagłówek fotela Małżonki, ciągniętej z każdej ze stron przez kogo innego. Mimo różnicy wieku, ale za sprawą zbliżonej masy ciała, rywalizacja ma bardzo wyrównany przebieg, skutkiem czego śmiechom i piskom przez dłuższy czas nie ma końca
. Varna wita nas wiaduktem i widokiem na rozległe osiedla oraz portowe dźwigi, dzięki czemu z tej perspektywy po trosze przypomina Gdynię, a po trosze Szczecin.
droga przez jedno z maleńkich miasteczek
skrzynki ...
... winogron ...
... na straganie stały
zabawa z pieluchą
Varna welcome to
bloki
Zgodnie z planem przemykamy przez południową część miasta, wizualnie lokalizując jedynie miejsca, które będziemy chcieli odwiedzić podczas zwiedzania przewidzianego na jeden z najbliższych dni. W parku nadmorskim odnajdujemy delfinarium, do którego mamy zamiar udać się już dziś, ale że nie posiadamy aktualnych danych dotyczących ramówki pokazów, z tym większym napięciem zaczynamy zbierać dane na ten temat
. Zważywszy, że mamy wtorek i godzinę 14:40, pierwszy napotkany znak daje nadzieję, że załapiemy się na ostatni pokaz o godzinie 15:30. Załapiemy się, o ile wszystkie bilety nie są już wyprzedane
. Żwawym krokiem udaję się do kasy, aby po chwili powrócić z niej uboższy o 73 BGNy, ale bogatszy o cztery karty magnetyczne uprawniające do wstępu na trybuny
. Parkujemy samochód w widocznym miejscu i pozostały czas wykorzystujmy na spacer wokół budynku delfinarium. Mimo, że obiekt jest dość wiekowy i datę jego powstania można prawdopodobnie określić jako 'wczesny Gierek', to jednak sprawia całkiem pozytywne wrażenie. Od przodu znajduje się główne wejście, zaś od tyłu mała kawiarnia z tarasem oraz przeszkloną ścianą, za którą widać głównych mieszkańców tego kompleksu. Kiedy Lenka z Jasiem odkrywają jej istnienie, 'przyklejają się' do niej i z rozdziawionymi buziami wypatrują przepływające delfiny, podczas gdy zgłodniała Małżonka syci pierwszy głód spożywając tiramisu ...
delfinarium
godziny pokazów
cennik
Lenka i Jaś 'przyklejeni' do szyby
Ponieważ miejsca nie są numerowane, ustawiamy się przed bramką wejściową z należytym wyprzedzeniem, aby na trybuny dotrzeć jako jedni z pierwszych i mieć większe pole wyboru. Gdy okazuje się, że basen ma kształt litery U, decydujemy się zasiąść w okolicach jej dolnego 'brzuszka', aby znajdować się na wprost od głównej sceny. Wbrew moim obawom, na pokazie nie ma kompletu widzów, acz w sposób dość oczywisty sporą większość stanowią grupy zorganizowane przybyłe tu w ramach jednodniowych wycieczek z pobliskich miejscowości nadmorskich. Narodowościowo dominują Brytyjczycy, ale i język ojczysty da radę wychwycić. Pokaz rozpoczyna się dość punktualnie. Oprócz trójki występujących delfinów widzowie mają dane widzieć również dwójkę prowadzących. O ile młody trener, raz, że przystojny, i dwa, sprawnie i skutecznie nakłania delfiny do wykonywania kolejnych sztuczek, o tyle mniej młoda pani animatorka, nie dość, że wątpliwej urody, to jeszcze, a może najważniejsze, absolutnie pozbawiona jest predyspozycji do władania językami obcymi
. W kontekście tego, że wykonywana przez nią konferansjerka, przynajmniej w założeniu, przebiega plus/minus równolegle po bułgarsku, angielsku, i niemiecku, ów mankament językowy skutkuje tym, że jej wysiłki raczej psują efekt końcowy niż dodają mu wartości
. Pokaz trwa około 40 minut i ogólnie jest bardzo poprawny, acz nie wybitny. I choć w samej swej naturze może budzić szersze wątpliwości, co do celowości czy słuszności angażowania doń delfinów trzymanych w niewoli, to jednak z perspektywy Lenki i Jasia stanowi bezapelacyjnie jedno z czołowych doznań na trasie całej naszej tegorocznej wycieczki
. Osoby zainteresowane zapraszam do obejrzenia krótkiego
klipu video, jaki udało mi się sklecić z materiału nagranego podczas pokazu i udźwiękowionego jednym z utworów WanMan'a, o którym będzie można dowiedzieć się więcej w swoim czasie w
'muzycznej szafie PAPy' . Tych, co mają szybsze łącze internetowe zachęcam do kliknięcia na '
oglądaj w wysokiej rozdzielczości' dla uzyskania lepszej jakości obrazu
...
basen ...
... i trybuna
hop do góry ...
... jak kangury
leworęczny delfin
sztuczki z piłką ...
... i kołem
jak one śpiewają
poprzeczka idzie ...
... w górę
w powietrzu ...
... i na lądzie
radość ...
... i skupienie
Przed opuszczeniem budynku odwiedzamy stoisko z delfinimi pamiątkami zlokalizowane na parterze, gdzie po krótkiej debacie rodzinnej nasz wspólny wybór pada na piłkę, która przez dłuższy czas będzie nam przypominała miłe chwile tu spędzone. Kiedy niemal zostajemy wypchnięci na zewnątrz przez personel ekspresowo zamykający podwoje delfinarium i odnajdujemy się na opustoszałym dziedzińcu, przychodzi refleksja, że warto by było coś zjeść
. Pamiętając, że w pobliżu delfinarium widzieliśmy sympatycznie wyglądającą restaurację, udajemy się w jej stronę. Pora już nie obiadowa i jeszcze nie kolacyjna, jest więc zupełnie pusto i cicho. Zajmujemy miejsca i ... podobnie jak w Ahtopolu, dość długo czekamy na to, aby nas zauważono
. Kiedy zaś składamy zamówienie, uśmiech znika z twarzy kelnerki, kiedy ta orientuje się, że kulinarnego szaleństwa w naszym wykonaniu nie będzie. Widać bidula martwi się, że jej napiwek nie osiągnie przesadnych rozmiarów, i chyba dlatego w dalszej części biesiady raczy nas poziomem obsługi
a la bar mleczny. To dodatkowo utwierdza nas w przekonaniu, że trzeba jej pomóc i pozbawić zmartwienia ... przeznaczając jej napiwek na nasz fundusz lodowy
... Dla lepszego strawienia, nim ruszymy w dalszą drogę, robimy mały spacer po parku, a że park znajduje się na wysokim klifie, to i widok na morze jest dość efektowny. Spoglądamy na statki stojące na redzie oraz doświadczamy przelotnego pogorszenia Jasiowego samopoczucia, a jedno i drugie uwieczniamy na fotografiach ... a jakże, dla potomności
... Zachęceni dość wczesną porą robimy jeszcze mały przejazd przez centrum Varny, aby ostatecznie skierować się ku naszej dzisiejszej końcowej destynacji. I kiedy wydawać by się mogło, że to koniec atrakcji i wrażeń na dzień dzisiejszy, życie pokazuje nam, że czasem lubi nas zaskoczyć
.
restauracja
falochron czy cóś w tym stylu
statki na redzie
Jaś i piłka ...
... oraz przelotny atak złości
...
Zacznijmy może od tego, że podobnie jak w wypadku Sozopolu i Nessebaru, wybór Złotych Piasków na trzecią nadmorską bazę pobytową nie był przypadkowy. Oprócz woli poznania północnego wybrzeża, dotąd całkowicie nam nieznanego, przyświecała mu chęć poczucia klimatu mieszkania w tak dużej i sławnej 'fabryce' turystycznej. Kiedy zabrałem się za wyszukiwanie właściwego hotelu, okazało się, że dostępne obiekty dzielą się zasadniczo na dwie główne grupy. Są te z tak zwanego pierwszego rzędu, czyli znajdujące się w bezpośredniej bliskości plaży i posiadające do niej swój własny dostęp, oraz te z pozostałych rzędów, czyli znajdujące się w pewnej odległości od brzegu. Wtedy też nastąpiło doprecyzowanie warunków selekcji. Wedle nich nasz hotel miał być właśnie w tej pierwszej grupie, żeby rano odsłaniając okno wyglądać wprost na morze, a na plażę wychodzić wprost z hotelu. Napotykając absolutna niemożność nawiązania bezpośredniego kontaktu z poszczególnymi hotelami, wybrałem biuro podróży budzące najwięcej mego zaufania, a z jego oferty odrzuciłem to, co zdecydowanie znajdowało się poza naszym zasięgiem finansowym. Na placu boju zostały dwa obiekty, z czego jeden rzekomo nie miał wolnych miejsc we wnioskowanym przeze mnie terminie, a drugi oferował jedynie coś, co nosiło wdzięczną nazwę junior apartament (czy jakoś tak
) i było droższe niż założony cel
. W obliczu braku sensownych alternatyw i przy absolutnej determinacji zachowania w/w kryteriów, moje początkowo negatywne nastawienie do owej oferty stopniowo topniało, z czasem przerodziło się w bolesne pojękiwanie, czemu tak drogo
, aż wreszcie wyraziło się cichą akceptacją i wykupieniem za pomocą karty kredytowej vouchera na cztery doby hotelowe w cenie 75 EUR każda
...
Podjeżdżając pod hotel trochę przed godziną 19:00 trafiamy do jego nowszej i bardziej wytwornej części, noszącej całe cztery gwiazdki. Pani z recepcji uszczęśliwia mnie eskortą boy'a hotelowego i kieruje do właściwej, trzy gwiazdkowej części, gdzie bez większych ceregieli, okazując mój voucher otrzymuję klucze. W drodze do pokoju stwierdzam, że ta część hotelu, nosząca nazwę Morsko Oko Beach, jest zwyczajnie wiekowa i pamiętająca czasy RWPG. Co prawda nosi ślady renowacji, ale chyba szybkiej i mało gruntownej, bo 'stare' wyłazi na każdym kroku. Sam pokój budzi moje kolejne wątpliwości. Nie dość, że średnio zadbany i czysty, to jeszcze frontowa ściana cała wykonana jest z okien w profilach z PCV. Z racji piątego piętra daje to, co prawda, piękny widok na morze, ale budzi obawę, co będzie, kiedy Jaś zaatakuje jedną z dolnych szyb z większym impetem. Inna rzecz, że akurat dziś bardzo silnie wieje od morza, a to powoduje, że słychać jak okna pracują pod naporem wiatru, podczas gdy w uszach czuć zmieniające się w pokoju ciśnienie
. Poczucie braku odwrotu nakłania mnie jednak do bardziej optymistycznego postrzegania rzeczy
, acz nie do końca dusi rodzące się uczucie paniki.
Ponieważ jedyny parking hotelowy znajduje się przy nowszej, cztero gwiazdkowej części, toteż do naszego pokoju prowadzi z niego prawdziwy tor przeszkód biegnący przez długie korytarze obydwu obiektów, jedną windę i trzy zestawy schodów wyposażonych w pochyłe najazdy. Towarzyszący mi cały czas boy hotelowy wskazuje na dostępne wózki do przewozu bagażu i wykazuje dużą chęć poprowadzenia jednego z nich. Odmowa nie jest czymś, co lubię robić, ale w tym wypadku zmuszony jestem delikatnie go spławić. Kiedy do pokoju doprowadzam resztę naszej grupy wycieczkowej, wyraz twarzy Małżonki mówi sam za siebie. To, że wybór tego hotelu będzie największą porażką tej wyprawy jest już pewne. Teraz chodzi już tylko o to, aby jakoś przejść nad tym do porządku dziennego. Przystępuję do przewożenia naszych rzeczy, własnoręcznie pchając wskazany wózek, a po każdym kursie dowiaduję się, co nowego Małżonka odkryła. Dopóki jest to odpadający karnisz, zapleśniałe fugi w łazience, czy popsuty telewizor, nie ma jeszcze tragedii, ale kiedy po czwartym kursie widzę w pokoju ogólną panikę i słyszę komunikat, że po ścianie przechadzały się dwa karaluchy, to wiem, że czas na bardziej radykalne posunięcia
...
To, że jesteśmy skazani na ten hotel nie ulega wątpliwości, bo o zwrocie vouchera można spokojnie zapomnieć
. Ale gdzie jest powiedziane, że musimy być w jego starej części
. Ze sporą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że trzy gwiazdkowe studio z widokiem na morze i karaluchami kosztuje plus/minus tyle ile cztero gwiazdkowy zwykły pokój bez widoku i bez tych miłych zwierzątek. Udaję się więc do recepcji nowszej części hotelu i opisując nasz problem przedstawiam propozycję zamiany. Pani, co prawda, w pierwszym odruchu spogląda w taryfikator pokojów i potwierdza mą tezę o prawie identycznej cenie, ale potem dzwoni rzekomo do przełożonej, po której to rozmowie zmienia stanowisko i tłumaczy mi, że taka zamiana, acz możliwa, wymagać będzie dopłaty 20 BGN, czyli około 10 EUR, za każdą noc
. Przezornie pytam ile wynosiłaby dopłata do studio w nowej części hotelu, a w odpowiedzi słyszę, że też 20 BGN
. Przez kolejne kilka minut próbuję doszukać się logiki i wykazać brak spójności w wypowiedziach mej rozmówczyni 'przed' i 'po' tajemniczym telefonie, ale wobec braku jakichkolwiek postępów, przy świadomości nikłego pola manewru, i wietrząc spisek 'układu'
, po odwiedzeniu obydwu oferowanych pokoi, ostatecznie decyduję się na jedyny sensowny w tym wypadku wybór, czyli ... na odpłatną zamianę studio na studio
.
Moje rozstrzygnięcie spotyka się z aprobatą rodziny, której już nie wtajemniczam w meandry (nie)logiczne odbytych negocjacji. Z poczuciem ugaszonego pożaru odbywam kolejne cztery kursy z wózkiem zapakowanym na max, przewożąc nasze klamoty dosłownie z jednego końca kompleksu hotelowego na drugi. Kiedy kończę, zbliża się godzina 21:00. Notując w zeszycie wyprawy dzisiejsze koszty i patrząc na zestawienie wszystkich naszych hoteli zastanawiam się, czy rzeczywiście pobyt w Złotych Piaskach wart będzie aż tak przepłaconego noclegu
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.