Budzę się około godz. 7:20 nie dlatego, że zadzwonił jakiś budzik, po prostu na niebie słoneczko takie, że wylegiwanie się byłoby grzechem. Dzień zapowiada się pięknie , chociaż ciepło raczej wcale nie jest... W osłoniętej zatoce tego się nie czuje, ale na otwartej wodzie z pewnością będzie wiało i dzień będzie na żaglach. Ale to trochę później, na razie jeszcze jesteśmy w Kukljicy .
Zanim cała reszta wyczołga się ze śpiworów (niektórzy udają, że słonka nie widzą ), tylko w dwójkę (razem z Lechem) ruszamy na cypelek popatrzeć, co tam widać i słychać za falochronem.
Potem wracamy na jacht po resztę.
Przecież to już najwyższa pora na kawkę - srawkę. Jak się jednak okazuje, wcale nie jest tak łatwo! Kawiarenki przy nabrzeżu pozamykane, może obsługa jeszcze odsypia wczorajsze weselisko? Na szczęście trochę życia jest w narożu portu - działa jakiś stragan na targowisku, otwarty jest kiosk z pieczywkiem (ale burki już się skończyły , a taką mieliśmy nań ochotę!), dwa kioski z gazetami i pocztówkami, sklep spożywczo-przemysłowy... no i kawiarenka . Jesteśmy uratowani!
W pobliżu na skwerku jest plac zabaw dla dzieciaków, troszkę dalej pomnik.
Robimy jeszcze jedno podejście do kościoła św. Pawła, ale dalej jest zamknięty .
Czynna jest natomiast informacja turystyczna mimo że to wczesna niedzielna pora, tu jakoś wyjątkowo nie jest już po sezonie . Sprawdzamy żeglarską prognozę pogody (jest OK!), bierzemy folderki i oglądamy wystawę poświęconą tłoczeniu oliwy.
Teraz już można wrócić na łódkę i zjeść śniadanie.
Czekamy jeszcze chwilę, czy nie pojawi się ktoś zbierający kasę za postój łódki. Nie ma chętnego? No cóż... dłużej już czekać nie możemy. Ruszamy na spotkanie z przygodą!