Dzień 2
2/05/2008 piątek
odległość: 150 km
trasa: Berlin obrzeża - Berlin wschodni centrum - Falkensee - Berlin obrzeża
Wszyscy budzimy się rześcy i wypoczęci, wszak noc mieliśmy długą. Za oknem wita nas piękne słońce i pojedyncze chmurki. Zbieramy się do wyjścia spożywając śniadanie przygotowane we własnym zakresie. Małżonka 'rzuca' coś o naklejce uprawniającej do wjazdu do centrum miasta. Dopytuję się jej, co ma na myśli, ale już wiem, że nie jest dobrze
. Skoro Ona wie coś czego nie wiem ja, to znaczy, że przygotowania merytoryczne do tego wyjazdu przeprowadziłem bardzo po dyletancku
Udaję się na portiernię celem skonsultowania tych informacji. Dostaję potwierdzenie, iż istotnie, aby móc wjechać do centrum Berlina należy wykupić naklejkę ekologiczną za 5 EUR. Szukać jej należy na stacjach benzynowych, ale nie wszystkie ją sprzedają
. Pokrzepiony tą informacją wracam do pokoju, gdzie przygotowania do opuszczenia bazy dobiegają końca.
Jest godzina 11:00, kiedy wprost spod hotelu, lokalną drogą numer 101, kierujemy się do miasta. Można by wybrać wariant bardziej autostradowy, ale my chcemy zobaczyć jak wygląda normalne życie na dalekich przedmieściach. Na pierwszej napotkanej stacji, nomen omen znajdującej się w tym samym business parku co nasz hotel, pani wyglądająca na byłą nrdowską sztangistkę patrzy na mnie jak na debila kiedy pytam się o 'sticker'. Dopiero słowo 'ecologishe' pobudza jej wyobraźnię, a w odpowiedzi pada 'mechanic'. No to jesteśmy w domu, myślę sobie, na tej stacji nie mają, ale trzeba też pytać po warsztatach
. Do centrum jeszcze daleko, więc spokojnie jedziemy dalej. Wkoło tereny wiejskie, więc nie bardzo jest gdzie się dowiadywać. Po jakimś czasie robi się bardziej miejsko, zaczynają się też pojawiać stacje benzynowe. Na dwóch kolejnych ten sam schemat, co poprzednio. Motywem przewodnim jest brak znajomości jakiegokolwiek języka obcego, nawet w postaci kilku słów na krzyż
. Jak się nie dorzuci czegoś udającego niemiecki, to widać na twarzach totalną pustkę
. Dopiero pan na 'placu' sprzedającym mocno przechodzone wehikuły wykazuje się dobrą znajomością języka angielskiego i klaruje mi gdzie znajduje się najbliższy warsztat, w którym moja droga krzyżowa powinna dobiec końca. W owym warsztacie kierują mnie jednak dalej, ale bez większego przekonania. Dopiero w jeszcze kolejnym, już na sam mój widok reagują wyjaśnieniem, oczywiście po niemiecku, że muszę jechać do TUV, do którego dotrę lewo, prawo, lewo
. Gdybym się bardziej przyłożył do przygotowań, to bym to wszystko wyczytał przed wyjazdem, a tak dopiero po ponad godzinie kolędowania doszedłem do sedna sprawy. TUV okazuje się być dużą stacją zajmującą się przeglądami technicznymi pojazdów wszelakich. Kiedy czekam w kolejce na wykupienie nieszczęsnej naklejki, przez szybę obserwuję salę, w której na czterech samodzielnych stanowiskach diagności badają samochody. Wyobrażam sobie, że tak właśnie wygląda owa słynna niemiecka dokładność
. Mam również uzasadnione przypuszczenie, że gdyby nasi rodzimi diagności z takim pietyzmem i zerową tolerancją dla wszelkich uchybień podchodzili do tego badania, to przynajmniej połowa pojazdów w RP nie powinna jeździć po drogach
. Kiedy przychodzi moja kolej, za 5 i 1/2 EUR otrzymuję naklejkę, która do końca 2009 roku upoważnia mnie do wjeżdżania do centrum Berlina
. Dla bardziej przezornych i dociekliwych w w/w temacie polecam ten link :
tu
Może przez przypadek, a może przez zrządzenie losu, wkrótce po opuszczeniu stacji zaczyna się rzeczona strefa. Po prawo mijamy słynne lotnisko Tempelhof, które w najbardziej zaciekłych okresach zimnej wojny stanowiło jedyne okno na świat dla Berlina Zachodniego. Wedle tego, co wyczytałem, jest ono jednym z niewielu przykładów architektury nazistowskiej, który nie uległ zniszczeniu podczas wojny, tym razem tej gorącej i prawdziwej. Natrafiłem też na informacje, że obecnie jest ono obiektem silnego sporu wśród berlińczyków, debatujących czy należy je dalej zachować czy też wyburzyć, a odzyskany teren przeznaczyć na inne cele. Aktualnie ma ono podobno marginalne znaczenie logistyczne, a zajmuje bardzo wartościową lokalizację. Jadąc dalej na północ przez tereny dawnego Berlina Zachodniego, docieramy do słynnego
Checkpoint Charlie, stanowiącego ongiś główne przejście graniczne łączące oba Berliny. Ponieważ planujemy powrócić w to miejsce podczas naszego spaceru, teraz bez zatrzymania się przejeżdżamy dalej wzdłuż
Friedrichstrasse, a dotarłszy do
Unter den Linden, głównego bulwaru Berlina Wschodniego, skręcamy w niego w prawo i kierujemy się w okolice słynnej berlińskiej
wieży telewizyjnej. Szukamy miejsca do zaparkowania, ale widoki na rychłe jego znalezienie są raczej nikłe. Jest trochę po 13:00, a na ulicach widać tabuny, żeby nie powiedzieć watahy, turystów indywidualnych i zorganizowanych. Po dobrej pół godzinie krążenia po wszelkich możliwych ulicach w dalszym i bliższym sąsiedztwie wieży, trafiamy na wolne miejsce. Przy parkomacie czeka kolejna niespodzianka, a raczej trzy, graniczące z rozczarowaniem. Po pierwsze primo, automat przyjmuje tylko monety, a o zapłacie bilonem można jedynie pomarzyć
. Po drugie primo, jest niby możliwość zapłaty kartą kredytową, ale jak wnioskuję z podejmowanych prób, akceptowane są tylko karty w systemie EC (Euro Cheque czy jakoś tak
). Po trzecie primo, stawki opłat są, delikatnie mówiąc, wysokie
. Wysupławszy wszystkie drobne centy i euro jakie mi zostały w portfelu po wyprawie bałkańskiej, wrzucam do parkomatu w sumie 5 EUR, a kwitek dostaję na całe ... 2,5 godziny
, co daje wynik 2 EUR (7 PLN) za godzinę parkowania
.
krążymy w poszukiwaniu parkingu ...
Z założeniem, że gdzieś rozmienimy pieniążki szeleszczące na dzwoniące, co by było co dorzucić celem opłacenia dalszego parkowania, ruszamy przed siebie. Jasiek tradycyjnie ma najlepiej, bo jedzie wózkiem, a reszta grupy tupta na własnych nogach. Jako pierwszy cel obieramy kwartał ulic zwany
Nikolaiviertel. Od zawsze, kiedy czytałem coś na temat tego miejsca, wyłaniał się obraz swoistego dziwoląga. Od zawsze też myślałem, że jest on przesadzony, podparty manierą krytykowania wszystkiego, co rodem z NRD. Kiedy jednak dostrzegam pierwsze domy wchodzące w skład tego kompleksu, w pełni rozumiem skąd ta wątpliwa reputacja. Coś, co było kiedyś, jak rozumiem przed wojną, zbiorem średniowiecznych domów, w 1987 roku, z okazji obchodów 750-lecia założenia Berlina, zostało teoretycznie odrestaurowane. Pojęcie restaurowania jest w tym przypadku zupełnie nie na miejscu, gdyż owe domy zostały odbudowane ... z wielkiej płyty, czyli techniką socjalistycznych blokowisk
. Fakt, że elementy płyt użytych w tej zabudowie są stylizowane na 'z epoki', lecz zdecydowanie dają wrażenie kiczu, zwłaszcza, kiedy sąsiadują z oryginalnymi budynkami. Kwartał nie jest duży i przebycie go zajmuje około 5 minut, przy założeniu, że będziemy się zatrzymywać na robienie zdjęć. Uliczki wypełniają knajpki i sklepiki, co trochę ratuje sytuację, bo dodaje temu miejsca życia i autentyczności. I choć walory estetyczne są tu na wątpliwym poziomie, a jedyna cenna budowla to zabytkowy kościół znajdujący się w centralnym punkcie, to zdecydowanie warto wpaść tu na chwilę, aby na własne oczy zobaczyć ten wybryk nrdowskiej kreatywności
. W kilku sklepikach próbuję rozmienić pieniądze, ale zgodnie z oczekiwaniami trafiam na mur niemożności. Dopiero przy zakupie kartek pocztowych udaje mi się przekonać sprzedawczynię, aby wydała mi resztę w drobnych.
Nikolaiviertel w pierwszym planie, wieża telewizyjna w drugim ...
Nikolaiviertel zwany również Honeckerland
...
Wzdłuż rzeki wędrujemy na północ, a każdego pobudza widok czego innego
. Młodzież, a zwłaszcza Jaś, z zapartym tchem obserwuje statki wycieczkowe przepływające w jedną i drugą stronę z częstotliwością gondoli w Wenecji. Małżonka wypatruje w oddali pierwszych widoków na
Berliner Dom, czyli katedrę sąsiadującą z kompleksem słynnych berlińskich muzeów. Ja zaś w zadumie spoglądam na stojące jeszcze resztki rozbieranego właśnie
Pałacu Republiki, czyli jednej z ikon nrdowskiego budownictwa socjalistycznego mającego wykazać wyższość tego systemu nad tym, jaki panował po drugiej stronie muru. Po zjednoczeniu Niemiec dzieje tego obiektu były skomplikowane i zagmatwane, w sieci można znaleźć sporo ciekawych informacji na ten temat, ale trudno się nie zgodzić z tezą, że konsekwentne dążenie do zniszczenia tego obiektu, obecnie właśnie finalizowane, nie miało silnego podtekstu politycznego
. Inna rzecz, że predyspozycja do równania 'starego' z ziemią to chyba jakaś niemiecka cecha narodowa, w Berlinie dodatkowo podsycana boomem budowlanym i płynącymi z tego środkami na finansowanie tego typu przedsięwzięć. Kiedy docieramy do
Karl Liebknecht Strasse, będącej wschodnim przedłużeniem
Unter den Linden, po drugiej stronie ulicy wyłania się
hotel RadissonSAS. Nie byłoby w tym nic ciekawego gdyby nie to, że jeszcze w 2000 roku ten sam hotel wyglądał zupełnie inaczej. Wybudowany za czasów NRD był najbardziej reprezentacyjnym obiektem hotelowym we Wschodnim Berlinie. Po 1990 sprywatyzowany dalej działał i na przełomie wieków dalej prezentował się nienagannie. Był jednak argument, że ma źle wykonaną kanalizację
... został więc w całości rozebrany i zbudowany od nowa, wraz z otaczającymi go innymi budynkami ...
Resztki Pałacu Republiki oraz Berliner Dom ...
Pałac Republiki i pływające statki wycieczkowe ...
Hotel RadissonSAS po reinkarnacji ...
Pamiętając, że musimy wrócić do samochodu przed wygaśnięciem czasu parkowania, spacer po Unter den Linden zostawiamy sobie na potem, a teraz skręcamy w prawo, aby dojść w okolice wieży. Niepokojem napawają nas jedynie chmury, których przybywa na niebie, skutkiem czego słonko, które towarzyszyło nam od rana gdzieś się za nimi chowa
. Wśród mijanych grup i grupek regularnie słychać język ojczysty, a po ulicy co i raz przemykają samochody na rodzimych rejestracjach, głównie z województw przygranicznych, ale zdarzają się i gdańskie oraz warszawskie. Bliżej wieży, po drugiej stronie ulicy, wznosi się blok mieszkalny, który, co zakrawa na cud, przetrwał jak do tej pory berlińską 'inkwizycję'. Po wyglądzie należy sądzić, że nie jest to, a raczej nie był, kiedy go budowano, zwyczajny blok dla socjalistycznego ludu, tylko budowla dla wybrańców. W dzisiejszych czasach mieszkaliby tam posiadacze najgrubszych portfeli. Ale w idealistycznym NRD, komu przypadał zaszczyt zamieszkania w tym miejscu
Przodownikom pracy, sterydowym sportowcom, bossom partyjnym, dewizowcom posiadającym rodziny na zachodzie, czy może czołowym agentom Stasi
A kto mieszka tu dziś
Dawni lokatorzy, którzy z krwawiącym sercem wspominają i rozpamiętują zlikwidowaną socjalistyczną Ojczyznę czy może 'nowi' Niemcy, którzy nabyli swoje mieszkania 'po kapitalistycznemu':?: Kiedy tak rozmyślam nad tymi pytaniami, w pewnym momencie czuję jak na głowę spadają mi pierwsze krople deszczu. Robimy powolny odwrót ku naszemu samochodowi, mijając po drodze
Czerwony Ratusz, który sąsiaduje z kolejnym nrdowskim blokiem dla wybrańców. Gdy docieramy do samochodu okazuje się, że parking opłacony jest jeszcze na godzinę
, a ja najwyraźniej pomyliłem się odczytując ją jako wcześniejszą
. Ponieważ w międzyczasie przestało padać, udajemy się w kierunku
Alexander Platz, aktualnie mocno rozkopanego i przechodzącego transformację. W okolicach dworca kolejowego ludność tubylcza zdaje się dominować nad chwilowo napływową, a wraz z tym jasne staje się, dlaczego miłościwie nam panujący Lech K. z takim dystansem i wręcz niechęcią podchodzi do relacji z zachodnim sąsiadem. W ciągu paru chwil dostrzegamy kilka razy coś, czego nie dane nam było doświadczyć ani razu w rodzimych stronach. Tym czymś są rzecz jasna pary składające się z dwóch osobników tej samej płci demonstracyjnie paradujące 'za rękę' lub 'pod rękę' w biały dzień środkiem ulicy
. Kiedy docieramy do ulubionego punktu żywienia zbiorowego naszej córci, czyli baru szybkiej obsługi z literką M w nazwie, spożywając nasze 'pljeskavice w bułkach'
mamy sposobność sąsiadować z grupką tubylczej młodzieży wyglądającej jak sobowtóry Marilyn'a Manson'a
. O ile widok dwóch niewiast lub gentlemanów idących 'za rękę' nie skłania mnie do naśladownictwa, ale spotyka się ze zrozumieniem i poszanowaniem ich odmiennych od moich upodobań, o tyle widok młodzieńców z bladymi od pudru twarzami, czarnymi ustami i paznokciami, kolczykami w różnych egzotycznych miejscach, w spódnicach, z dziurawymi pończochami naciągniętymi na ręce, zdecydowanie nie mieści się w moim kanonie estetyki wizualnej. Lenka na szczęście całkowicie pochłonięta jest spożyciem frytek i zdaje się nie dostrzegać alternatywnie ubranej młodzieży, ale ja zastanawiam się, co bym jej powiedział, gdyby zapytała się 'co to jest'
...
Stare i nowe ...
Blok dla dawnych wybrańców ...
Czerwony Ratusz ...
Tu też byle kto nie mieszkał ...
Chmury na niebie ...
Kiedy najedzeni zmierzamy do samochodu, musimy podjąć decyzję co robimy dalej. Ponieważ Małżonka dalej uskarża się na osłabienie wynikające ze zwalczanego przeziębienia, opcja dalszego pieszego zwiedzania znajduje się na przegranej pozycji
i to na samym starcie procesu decyzyjnego. Wygrywa wariant samochodowo-objazdowy, którego dodatkowym atutem jest to, że stworzy korzystne warunki dla Jasiowej popołudniowej drzemki. Na pierwszy ogień idzie
Karl Marx Allee, którą ruszamy w kierunku wschodnim. Zabudowa znajdująca się po obydwu stronach tej szerokiej ulicy i ciągnąca się na długości kilku kilometrów to wciąż żywy pomnik socrealizmu zaszczepionego w NRD przez radzieckich towarzyszy. Wyglądem przypomina trochę warszawski MDM tyle, że w zdecydowanie większej skali. Tu faktycznie musiał mieszkać lud, acz też może ta bardziej zasłużona jego część. Co ciekawe, przybytki kulturalno-gastronomiczne o wdzięcznie brzmiących nazwach takich jak
MOCKBA wciąż tu funkcjonują, ale wygląda to bardziej na zabieg marketingowy niż ideowy. W dalszym swym biegu ulica przechodzi we
Frankfurter Allee, zabudowa nosi cechy osiągnięć bardziej współczesnego socjalizmu, a przy odchodzącej prostopadle
Ruschse strasse znajduje się budynek należący obecnie do Deutsche Bahn AG, ongiś będący główną
siedzibą centrali Stasi, czyli nrdowskiej bezpieki, skutecznie i po mistrzowsku trzymającej wschodnich Niemców 'za twarz'. Wedle informacji z sieci, znajduje się tam
muzeum, ale nasze obserwacje z zewnątrz nie bardzo to potwierdzają, acz mogą one być jedynie złudzeniem.
Karl Marx Allee ...
Kolejnym celem staje się
Muhlen strasse, a dokładnie słynna
East Side Gallery, czyli zachowany kawałek muru berlińskiego, ongiś znajdujący się po stronie wschodniej tego tworu. Rzecz jasna za czasów NRD umieszczanie na nim jakichkolwiek malunków było możliwe tylko od zachodniej strony, ale po upadku socjalistycznej krainy szczęśliwości i sprawiedliwości, od roku 1990 właśnie ta wschodnia 'twarz' muru jest pokryty rozmaitymi malowidłami wykonanymi przez ponad setkę artystów z całego świata. Na marginesie trzeba dodać, że jest to jeden z nielicznych fragmentów muru, który przetrwał do dziś. Jak się łatwo domyśleć, po zjednoczeniu Niemiec, reszta została w ekspresowym tempie ... rozebrana. Na moją refleksyjną uwagę, iż szkoda, że tak się stało, bo byłaby fenomenalna atrakcja turystyczna, małżonka odpowiada, że im zapewne musiał się ten mur bardzo negatywnie kojarzyć, stąd pośpiech przy jego demontażu. Ma z pewnością rację, ale pewien żal do 'zadeptywania' historii można tu mieć.
East Side Gallery ...
Po przekroczeniu rzeki, pokonując dzielnice dawnego Berlina Zachodniego, kierujemy się ponownie ku Unter den Linden, a za wyznacznik poprawnego kierunku służy nam ...
365 metrowa wieża telewizyjna wspominana już poprzednio. W planie mamy wjechać na jej
platformę widokową znajdującą się na wysokości 203 metrów, ale ten punkt programu zostawiamy sobie już na kolejny dzień. Dziś, dostrzegając ją z wielu różnych zakątków Berlina, lepiej rozumiemy zamysł, jaki przyświecał jej pomysłodawcom i budowniczym, którzy w 1969 roku ją stworzyli. Miała utwierdzać Niemców ze wschodu oraz przekonywać niedowiarków z zachodu o potędze socjalistycznego państwa. Dzieło końcowe, stworzone bodajże przy współpracy Szwedów i budowane bez użycia dźwigu zewnętrznego techniką nadbudowywania już powstałej konstrukcji, okazało się mieć jedną niespodziewaną cechę ... w słoneczny dzień kula znajdująca się w górnej partii wieży odbijała promienie tworząc na swojej powierzchni coś na kształt krzyża
. Ówczesne władze nie były zachwycone, próbowały bezskutecznie temu zaradzić pokrywając kulę różnymi substancjami, a całość zjawiska doczekała się powszechnego określenia 'zemsta Papieża'.
Checkpoint Charlie ...
Dotarłszy do
Unter den Linden, tym razem odbijamy w lewo, czyli na zachód.
Bramę Brandenburską omijamy lekkim łukiem, planując jej bliższe oględziny nazajutrz. Ponownie wjeżdżamy na tereny dawnego Berlina Zachodniego i kierując się wzdłuż zachodniego przedłużenia Unter den Linden, czyli
Strasse des 17 Juni, znanej współcześnie jako miejsce organizowania Love Parade, przecinamy całą tą część miasta kierując się do podberlińskiej miejscowości Falkensee. Wybór nie jest przypadkowy. To właśnie do tej miejscowości jeździłem dwa lata pod rząd z Rodzicami w 1984 i 1985 roku na letni wypoczynek. Teraz chcemy zobaczyć jak to miejsce wygląda obecnie. Odkryciem na miarę złota staje się obserwacja, że
wzdłuż Strasse des 17 Juni wolnych miejsc parkingowych jest o wiele więcej niż gdzie indziej, i co najważniejsze, że
są one bezpłatne W kontekście przewidywanego dłuższego parkowania, wiemy już gdzie jutro będziemy próbowali zostawić nasz samochód
. O ile na początku, począwszy od samej Bramy Brandenburskiej, ulicę otaczają tereny parkowe
Tiergarten, będące w bardziej zamierzchłych czasach terenami łowieckimi, o tyle dalej, wzdłuż kolejnych przedłużeń ulicy, zabudowa jest typowo wielkomiejska, aby wreszcie przekształcić się w przedmiejską
. To właśnie gdzieś w tym miejscu musiała znajdować się zachodnia granica Berlina Zachodniego, która za czasów naszych wczasów stanowiła barierę na tyle odstręczającą, że na wycieczki do stolicy NRD jeździliśmy dookoła zachodniej części miasta.
Do
Falkensee docieramy bez problemów. W odnalezieniu miejsca dawnego wypoczynku pomaga mi mapa zakupiona w 2000 roku
po wizycie, na której przezornie zaznaczyłem krzyżykiem odnaleziony z trudem dom. Dziś, z perspektywy czasu, nie bardzo wierzę jak wtedy, po 15 latach od ostatniego pobytu, nie mając mapy i pamiętając jedynie wizualnie dojazd do domu, udało mi się to miejsce odnaleźć. Pewne też jest, że dziś bym tego wyczynu nie powtórzył. A to z bardzo prostego powodu. O ile w 2000 roku ów budynek dalej stał na dawnym miejscu, o tyle teraz już go tam nie było, bo zapewne został ... wyburzony i to z taką dokładnością, że trudno uwierzyć, iż coś kiedykolwiek tam stało
.
Falkensee ...
Wykorzystując piękne słońce chylące się ku zachodowi oraz urok i ciszę willowej dzielnicy, parkujemy samochód obok pustej parceli po dawnym Domu Pracy Twórczej Nrdowskiej Akademii Nauk i robimy sobie miły spacer po okolicy. Po dniu spędzonym w gwarnym mieście, wszechobecna cisza zakłócana jedynie przez odgłosy ptaków staje się źródłem psychicznego ukojenia. Wracają wspomnienia młodocianych lat. Staram się rozpoznać drzewa, przy których Ojciec parkował nasz samochód oraz te, które robiły za słupki bramki, w której testowałem z Nim nowo zakupione rękawice bramkarskie
. Jasiek z Lenką ganiają się przy akompaniamencie głośnych śmiechów. Podświadomie czekam, aż ktoś z mieszkańców okolicznych domów wyjdzie zwrócić nam uwagę. Nic takiego jednak nie następuje. Falkensee, zarówno w okolicy willowej jak i centralnej części miasteczka, wywiera na nas bardzo pozytywne wrażenie. Zapisujemy sobie adres strony internetowej mijanego hotelu. Przy kolejnym wypadzie do Berlina trzeba będzie poważnie zastanowić się nad rozbiciem bazy właśnie tutaj.
Po lewo pusta działka po domu ...
panorama całej parceli ...
MAPA z Jasiem ...
... i Lenką ...
Do hotelu mamy spory kawałek drogi, a wieczór coraz bardziej zdecydowanie rozprawia się z dniem. Omijając centrum Berlina wybieram wariant autostradowy, a to oznacza przejechanie przez dawny
Checkpoint Bravo, czyli kolejne znane przejście graniczne pomiędzy Berlinem Zachodnim a NRD. Ze względu na porę, niewiele widać, więc już wiem, którędy będziemy jechać do miasta w dniu jutrzejszym
...
C.D.N.