Było wiele wypraw do Chorwacji ale ta jedna utkwiła mi dość mocno w pamięci.
Sierpień ,połowa lat dziewięćdziesiątych.
Przygotowujemy się do wyjazdu,auto spakowane,weki zawekowane,dzieci się cieszą a tutaj komunikat w dzienniku TV: polskie władze odradzają wyjazdu do Chorwacji i nie odpowiadają za los polskich turystów z związku z działaniami wojennymi w Cro.
Szok.Jest sobota,mieliśmy wyruszyć na wieczór (lubię jeździć nocą).
Żona jak to kobieta ma większy instynkt samozachowawczy i postanawia że nie jedziemy.
Mówię: poczekajmy do jutra może będzie coś więcej wiadomo.
W niedzielę informacja w TV: w Chorwacji toczą się regularne walki i przestrzegają przed wyjazdem do tego kraju.
Odpuściłem,nie ma sensu się pchać skoro bomby lecą.Jednak po południu zadzwonił kolega (z którym mieliśmy jechać wspólnie w dwie rodziny) żeby jechać na Słowenię do granicy Chorwackiej i na miejscu rozeznać co jest grane.
Pomysł dobry,myślę jak będzie źle to zostaniemy w Słowenii (tyż piknie!) albo pojedziemy do Włoch.
Wyruszyliśmy w niedzielę na wieczór.Po drodze noc przespaliśmy (zabierałem wtedy mały namiot 2-osobowy).
W końcu na granicy Słowenia-Chorwacja byliśmy późnym popołudniem.
Celnik się przywitał,poprosił o papiery,zasalutował i kazał jechać.
Trzeba tutaj zaznaczyć że nasze samochody były jedynymi jadącymi w tym kierunku.
Im później się robiło tym więcej aut wracało w stronę Słowenii.
Wszystkie auta były załadowane i miały jakieś bambetle na dachach.
Takiej ciszy w samochodzie jeszcze nie miałem podczas jazdy z rodziną.
Wieczorem dotarliśmy na miejsce w okolicach Rovinji.
Pytamy się gospodarza ,co z wojną?
On: jaka wojna?
No jakto jaka? ludzie opuszczają masowo Chorwację,mnóstwo aut itd.
A on: aaa.... było święto i Słoweńcy mieli długi weekend i teraz wracają do siebie,napijmy się rakiji i wina!Wojna owszem jest ,ale od Dalmacji w dół!
Emocje opadły a wakacje były wyśmienite.