Dzień 33
17/10/2007 środa
odległość: 220 km
trasa: Berane - Bijelo Polje - MNE / SRB - Prijepolje - Sirogojno - Zlatibor
Najbliższe trzy dni, podobnie jak przejazd przez Kosovo, też miały mieć swój głębszy podtekst historyczno - polityczny. Było tak dlatego, że w tym czasie mieliśmy przemierzyć z południa na północ terytorium Serbii, kraju który przez sporą część naszej wyprawy przewijał się jako kontekst tego, co dane nam było oglądać. Kontekst ów był przeważnie specyficzny i sprowadzał się do roli 'sprawcy' wszelakiej maści zniszczenia czy cierpienia, stąd i nasze odczucia względem Serbii były w tych wszystkich wypadkach raczej 'chłodne'. Ten stan rzeczy, co oczywiste, nie był zjawiskiem nowym, powstałym dopiero w trakcie tej wyprawy. Nawet nie będąc specjalnie 'w temacie', śledząc jedynie przez ostatnie kilkanaście lat bieżące wydarzenia na świecie, każde z nas, no może z wyjątkiem Jasia i Lenki
, wyrobiło sobie specyficzny pogląd na rolę Serbii i narodu serbskiego w poszczególnych odsłonach sagi rozpadu byłej Jugosławii. Ta wyprawa i bezpośredni kontakt z ranami 'rozwodowymi' ten stan rzeczy jedynie utwierdził i umocnił. I mimo, że rok wcześniej, wracając z Bułgarii 'zahaczyliśmy' o Serbię, aby zrobić wstępny rekonesans, to dalej czuliśmy głód poznania tego kraju, bo wciąż jawił się on nam jako swoista biała plama w centrum Europy. Chcieliśmy zobaczyć nie tylko główną autostradę i stolicę państwa, ale również większy kawałek prowincji, spotkać przypadkowych ludzi, zobaczyć jak żyją, jaki mają stosunek do obcych. I choć Serbia to nie Kosovo, i nie chodzi tu bynajmniej o ich wspólne korzenie a jedynie o dostępność informacji turystycznych, to znalezienie 'czegoś' nie było aż tak proste, jak by się mogło wydawać.
Ranek wita nas dotkliwym chłodem wypełniającym nasz pokój. Kiedy noszę klamoty do samochodu, lepiej rozumiem jego przyczynę. Oprócz tego, że wszędzie unosi się gęsta mgła, to temperatura wynosi raptem 0 st C. Dokładając do tego zapowietrzony grzejnik, trudno się dziwić, że w pokoju nie jest cieplej
. Uwijajmy się więc sprawnie, chcąc czym prędzej znaleźć się we wnętrzu ciepłego samochodu. Dodatkowym bodźcem dość wczesnego wyjazdu jest też 'gwóźdź' dzisiejszego programu, znajdujący się nieopodal miejsca docelowego dzisiejszej trasy. Mając na uwadze długość, a w zasadzie krótkość, jesiennego dnia, chcemy tam dotrzeć dość wcześnie. Spożywamy jeszcze śniadanie wliczone w cenę pokoju i trochę po 8:30 ruszamy w zamgloną otchłań
.
mgła przed motelem
0 st C ... brrrr ...
Kierujemy się na północ, mijając z lewej strony Berane. Kawałek za miastem gęsta mgła częściowo ustępuje i wyziera zza niej piękne bezchmurne niebo. Mgła jednak nie daje za wygraną i jeszcze przez dłuższy czas lokalnie powraca w postaci mniejszych lub większych obłoków unoszących się tuż nad samą ziemią. Wygląda to ciekawie, wręcz bajkowo. Droga wiedzie wzdłuż rzeki Lim i w takiej czy innej postaci otoczona jest górami tworzącymi węższy lub szerszy kanion. Mijamy miejscowość Bijelo Polje, a wkrótce również posterunek czarnogórskich pograniczników. Na tym odcinku strzeliste skały dość ciasno opasają drogę, a nieco w górze nad naszymi głowami widać słynną linię kolejową Beograd - Bar niejako wtopioną w zbocze po prawej stronie. Linia co jakiś czas wyłania się i wiedzie zadaszonymi krużgankami 'przyklejonymi' do zbocza, aby znów schować się w tunelu wydrążonym w skale. Nasza droga, niczym ta z kanionu Pivy, też od czasu do czasu napotyka na swej drodze ciemne tunele, a przed jednym z nich tablicę informującą, że wjeżdżamy do Serbii.
parafrazując słowa kultowej polskiej piosenki ... Serbia welcome to
linia kolejowa Beograd - Bar widoczna po prawo
Po serbskiej stronie wąski kanion ciągnie się jeszcze bardzo długo, nim docieramy do małej polanki mieszczącej serbski posterunek graniczny. Patrząc nań widać doskonale, jakim zaskoczeniem musiała być dla władz Serbii decyzja Czarnogóry z 2006 roku dotycząca ustanowienia niepodległości. To, co szumnie można nazwać posterunkiem granicznym to kompleks kilku kontenerów czy baraków ustawionych w pośpiechu, mających dać tymczasowe schronienie właściwym służbom. Przyjmując założenie, że prowizorka bywa czasem o wiele bardziej trwała niż się zakłada na początku jej istnienia, można w tym wypadku domniemać, że obecny stan potrwa jeszcze czas jakiś, nim powstanie tu infrastruktura docelowa. Nie zmienia to faktu, że nasz pobyt w tym miejscu przebiega sprawnie, a po okazaniu dokumentów własnych i samochodowych, oraz po zademonstrowaniu zawartości bagażnika, odwiedzamy jeszcze graniczny kantor celem wymiany pewnej ilości EUR na Dinary.
Dalsza jazda mija dość bezbarwnie i bez większych wrażeń. Przydrożne wioski i tereny wiejskie niczym nie różnią się od tego, co wcześniej widzieliśmy w Bośni czy Czarnogórze. Podobne pagórki, podobne poletka uprawne, podobne chatki i zabudowania, podobny poziom majętności ich mieszkańców. Mijane większe miasta też się niczym nie wyróżniają. Kilometr mija po kilometrze, droga dobra, nic się nie dzieje. Do czasu
. A konkretnie do momentu, kiedy gdzieś między Prijepolje a Nova Varos doganiamy samochód ciężarowy z mozołem wiozący drewno. Droga z zakrętami i dość znacznie pnąca się do góry. Jedno i drugie oznacza, że na jezdni linia podwójnie ciągła
, a samochód ów porusza się z prędkością biegnącego żółwia. Pomny chorwackich doświadczeń z ciągłą linią i jej przekraczaniem, odruchowo ustawiam się za dymiącym poprzednikiem i cierpliwie przyjmuję jego prędkość. Jedziemy tak czas jakiś, a końca zakrętów jak nie było tak nie widać nadal
. Ciężarówka ewidentnie zipie ostatkiem sił, co przejawia się też tym, ze stopniowo przechodzimy z prędkości biegnącego żółwia do prędkości żółwia kroczącego, aby dojść do pełzającego. Jeszcze chwila, a będę musiał zredukować bieg do jedynki, bo prędkość będzie zbyt niska dla dwójki
. W głowie zaczyna świtać mi pomysł, żeby może jednak rozprawić się z tym zawalidrogą w sposób bardziej radykalny
, wszak to nie Chorwacja, ino Serbia, czemu więc 'tamto' miałoby się tu powtórzyć. Niejako na wsparcie mych myśli, przed nami wyłania się dość łagodny zakręt w lewo, na którym widoczność zdaje się być wystarczająca do bezpiecznego odbycia manewru wyprzedzania, zwłaszcza przy uwzględnieniu aktualnej prędkości jadącego przede mną pojazdu. Za mną stara Łada, która sprawia wrażenie szykować się do 'skoku'
. Chwila refleksji i rozważań wszelakich 'za' i 'przeciw' nie może trwać wiecznie, wszak za chwilę widocznej części zakrętu będzie zbyt mało, aby całą operację można było przeprowadzić w sposób bezpieczny. Ostatecznym argumentem skłaniającym mnie do rozpoczęcia manewru wyprzedzania jest to, że na horyzoncie nie widać miejsca, z którego zaczajony patrol policji mógłby obserwować całe zdarzenia
. W lewe lusterko patrzyłem kilka sekund wcześniej, wiem że nikogo poza Ładą tam nie ma, włączam więc lewy kierunek i przystępuję do egzekucji manewru. Kołami już lekko przekraczam środkową linię jezdni kiedy odruchowo zerkam w lewe lusterko raz jeszcze, a tam ... niespodzianka, w postaci policyjnej zastavy czy yugo podjeżdżającego do końca naszego 'ogonka'
. Czego jak czego, ale tego to się nie spodziewałem
. Nie mam już w zasadzie wyboru, muszę doprowadzić manewr wyprzedzania do końca, tym bardziej, że stara Łada jedzie mi na tylnim zderzaku niczym przyczepa. Radiowóz odpala 'koguta', a ja już zastanawiam się ile to będzie tym razem kosztowało. Przez myśl przelatują mi hasła wyczytane z lektury o Serbii, że tutejsza policja o wiele bardziej skorumpowana od chorwackiej jest. Jednym słowem, strach się bać. Nie mieliśmy jeszcze kontaktu ze zwykłymi Serbami, to na dobry początek będzie zbliżenie z ichniejszą policją
.
Dla jasności trzeba dodać, że na pobocze zostajemy 'zmachani' i ja i stara Łada, rzecz jasna należąca do 'krajowego' kierowcy. Mam silne przypuszczenie, że w ojczystych stronach w takim wypadku doszłoby do swoistej dyskryminacji, w ramach której zatrzymany byłby 'zagramaniczniak', jako główny winny całego zdarzenia, a lokalny ziomek byłby 'niedostrzeżony'
. Może krzywdzę w tym miejscu naszych stróżów prawa, ale mam takie wrażenie, że 90% z nich tak właśnie by postąpiło. Tu zastosowana została, przynajmniej w warstwie wizualnej, absolutna sprawiedliwość
. Panowie policjanci dzielą się 'zdobyczą' i przystępują do wymierzania kary. Kiedy z dokumentami w ręku zmierzam ku 'mojemu', zastanawiam się nadal jaką kwotę zaraz usłyszę, wszak bazując na przeczytanych opisach spodziewam się od 100 EUR w górę
. Oczywistość mej winy jest na tyle bezsporna, że nawet nie próbuję się tłumaczyć, bo pomijając barierę językową, nie za bardzo jest tu pole do jakiejkolwiek interpretacji. Była ciągła i już
Pan władza, po krótkim zagajeniu i obejrzeniu dokumentów, przechodzi do sedna sprawy i stwierdza, że 'sankcje' w tym wypadku wyniosą 2000 CSD. Pierwsze, na co zwracam uwagę, to samo słowo 'sankcje', ale po ułamku sekundy dochodzę do wniosku, że biorąc pod uwagę historię najnowszą Serbii, to chyba nawet dzieci w przedszkolu wiedzą, co to słowo oznacza
. Widząc moją zadumę i spodziewając się, że kwota może nie być dobrze przeze mnie zrozumiana, pan władza na potwierdzenie pokazuje mi druczek mandatu, na którym owe 2000 CSD jest wytłuszczoną czcionką wydrukowane
. Szybko przeliczam podaną kwotę w głowie i wychodzi, że to około 25 EUR. Uff. Darmo to nie jest, ale w zestawieniu z moimi oczekiwaniami, to i tak sporo mniej. Bez większej dyskusji udaję się do samochodu po pieniądze, reguluję płatność, a na pamiątkę dostaję potwierdzenie zapłaty
. Żegnam się z panem, a kiedy szykuję się do odjazdu to widzę, że kierowca Łady dalej negocjuje. Domyślam się, że zgodnie z teorią względności, dla niego ta kwota to znacznie poważniejszy wydatek. Zastanawiam się, czy jemu ostatecznie odpuszczą czy może jednak nie
...
Po minięciu Nova Varos droga nosi oznaki niedawnej modernizacji. Jest szersza, na podjazdach posiada pas dla wolniejszych pojazdów, zakręty są łagodniej wyprofilowane. Sporo tu odcinków zjazdowych, stąd też i kilometry zdają się szybciej umykać. My wzmagamy swoją czujność, gdyż lada chwila powinniśmy przecinać boczną drogę prowadząca w prawo i dalej aż do wioski Sirogojno, będącej głównym gwoździem naszego dzisiejszego programu. We wiosce znajduje się
skansen http://www.sirogojno.org.yu/sirogojnoe.htm, który zamierzamy zwiedzić. Jako miłośnicy skansenów i wszelakich parków etnograficznych prezentujących dawną zabudowę w jej naturalnej scenerii, od momentu kiedy wyczytaliśmy, że coś takiego tu istnieje, wiedzieliśmy z całą pewnością, że musimy to zobaczyć
. Docieramy do skrzyżowania, a raczej mini wiaduktu nad rzeczoną drogą, znajdującego się bodajże w miejscu oznaczonym na naszej mapie jako Kokin Brod. Sam znak kierujący niby na Sirogojno nie jest w 100% jednoznaczny. Po analizie mapy oraz innych miejscowości wymienionych na drogowskazie dochodzimy jednak do wniosku, że to musi być ta droga. Krajobrazy natychmiast stają się bardziej kameralne i dziewicze. Wkoło widać łagodne zielone pagórki porośnięte tu i ówdzie drzewami, a w pozostałej części pokryte małymi poletkami czy pastwiskami, z wiejskimi chałupkami czy stosami siana rozproszonymi pomiędzy tym wszystkim w dość nieregularny sposób. Droga wije się pośród tego, prowadząc jakby inaczej niż na mapie
. Dla pewności dopytujemy się dwa lub trzy razy napotykanych przypadkowo mieszkańców, ale w odpowiedzi zawsze widzimy machnięcie ręką wskazujące na drogę przed nami. W pewnym miejscu, na krótki czas, droga przechodzi w odcinek szutrowy
. Niejako w ramach zadość uczynienia, kiedy szuter się kończy pojawiają się znaki, bezdyskusyjnie wskazujące na Sirogojno, które po kolejnych kilkunastu minutach doprowadzają nas na miejsce
.
na bocznej drodze
Mimo, że skansen jest dobrze widoczny z drogi, to pewną trudność sprawia nam znalezienie głównego wejścia na jego teren. Troszkę błądzimy, wdzierając się
de facto na teren parku bez biletu, od strony wejścia technicznego. Szybko jednak naprawiamy nasz błąd. Miła pani w kasie podchodzi do sprawy z uśmiechem i ze zrozumieniem, nabywamy dwa dorosłe bilety w łącznej cenie 200 CSD = 2,5 EUR, przestawiamy samochód pod główną bramę, i oficjalnie wchodzimy na teren skansenu. Pogoda idealna, ciepło, piękne bezchmurne niebo. Jest trochę po 13:00, a nam doskwiera głód, stąd pierwsze kroki kierujemy do parkowej karczmy, licząc na skosztowanie lokalnych serbskich specjałów. Tu spotyka nas lekkie rozczarowanie, bo specjały są, ale w mocno okrojonym wyborze, a ponad to są to raczej zimne przekąski, co nie do końca odpowiada naszym oczekiwaniom czy upodobaniom żywieniowym
. Kierując się jednak zasadą, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, wybieramy z karty to i owo, celem natychmiastowego spożycia
. Wnętrze karczmy nie jest zbyt obszerne, ale ma swój klimat. Psuje je jedynie włączony telewizor
, który dziś akurat w pewnym sensie jest 'usprawiedliwiony', gdyż przekazuje transmisję z ceremonii pogrzebowej Tose Proeskiego
.
Trochę zasyceni, bo z pewnością nie najedzeni, przystępujemy do zwiedzania skansenu. Teren nie jest przesadnie duży, jednak trzeba trochę przejść, aby całość zobaczyć. Domy pogrupowane są w zagrody rozłożone na lekko pochyłym zboczu, wnętrza zaaranżowane autentycznymi sprzętami i naczyniami. Całość tworzy bardzo naturalne i oryginalne wrażenie, z ładnymi widokami na zabudowania oraz dalszą okolicę. Otwarta przestrzeń stwarza idealne warunki dla naszej młodzieży do lekkiego 'wyhasania się', w ramach którego to Lenka goni Jaśka, to znów Jasiek ściga Lenkę. Innych zwiedzających nie ma wiele. Jedynym minusem są przetaczające się co kilkanaście minut wycieczki szkolne z młodzieżą w wieku wczesno nastoletnim
. Co prawda są jak przelotna ulewa, szybko nadchodzą i szybko znikają, ale przechodząc przez dany rejon skansenu, jak wszystkie wycieczki w tej grupie wiekowej, wytwarzają więcej decybeli aniżeli by powinny
. Przemierzamy teren parku w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek, dzięki czemu na zakończenie docieramy do ładnie urządzonej sali, mogącej posłużyć za miejsce do wykładów, dziś spełniającej funkcję galerii zdjęć obrazujących skansen w różnych porach roku. Obok galerii znajduje się sympatyczny sklepik z pamiątkami, w którym nabywamy, tradycyjnie już, słoik miodu, oraz kilka torebeczek z przyprawami zebranymi z okolicznych łąk. Jest już lekko po 16:00, a to oznacza, że czas ruszać w dalszą drogę, aby do hotelu dotrzeć jeszcze za dnia. Szkoda, bo chętnie byśmy tu jeszcze trochę posiedzieli, delektując się widokiem przemieniającej się scenerii, animowanej zmieniającym się światłem, zniżającego się ku horyzontowi słońca.
hasająca młodzież
...
mapa parku
odpoczynek po trudach zwiedzania
widok na skansen z oddali
Do głównej drogi decydujemy się wracać tą samą trasą, którą tu przybyliśmy, mimo że widoczne znaki wskazują na możliwą alternatywę. Widoki z drogi też są lekko zmienione za sprawą odmiennego o tej porze dnia światła. W pewnym momencie docieramy do krzyżówki, na której stoi ręcznie wypisany znak kierujący na Zlatibor. To nasz aktualny punkt docelowy, miejsce naszego dzisiejszego noclegu. Patrząc na mapę oraz orientując się po położeniu słońca dochodzę do wniosku, że to może być ciekawy skrót, acz zupełnie niewidoczny na naszej mapie. Szybka decyzja i po chwili jedziemy w nieznane
. Droga węższa niż ta dotychczasowa, ale pokryta idealnie gładkim asfaltem. Oby tak dalej, a nie będzie źle. Jednak asfalt z czasem pogarsza się, a jeszcze dalej oddaje miejsca szutrowi
. Droga przekształca się w leśny dukt, coraz bardziej wyboisty i pnący się do góry. W zasadzie, może i warto by było zawrócić, ale jest na tyle wąsko, że nie bardzo jest gdzie. W szczytowym fragmencie, trakt, którym przemy dalej do przodu, przecinają w poprzek wąskie stróżki wody, a zza kolejnego zakrętu 'wyskakuje' na nas oślepiające słońce. Robi się lekko dramatycznie, a i tak najwięcej emocji dostarcza pytanie, czy ta droga gdzieś nas zaprowadzi
Rzecz jasna kamera i aparat idą w odstawkę, wszak robi się swoista szkoła przetrwania, a szkoda, bo byłaby fajna pamiątka
. Kiedy zaczynamy powoli tracić nadzieję, naszym oczom ukazuje się wąska asfaltowa droga, do której nasza szutrówka dochodzi, kończąc tym samym swój bieg
. Dobra wiadomość to ta, że jest znów asfalt. Zła zaś, którędy dalej
Intuicyjnie skręcam w lewo i zatrzymuję się na poboczu, aby chwilę ochłonąć z emocji i zastanowić się nad dalszą trasą. W oddali widać samochód jadący w naszą stronę. Szybko wysiadam i wychodzę na drogę, machając na nadjeżdżający pojazd. Samochód przystaje, a przez uchyloną szybę dowiaduję się tyle, że mam jechać dalej prosto. Czyli nie jest źle
. Mam wrażenie, że przejechany właśnie odcinek to była największa ekstrema, jaką było nam dane pokonać na tej wyprawie
Nawet Albania ze swym nadmorskim 'torem przeszkód' nie uraczyła nas niczym bardziej wyszukanym. Z drugiej strony, nie trzeba się było pchać na bliżej nieokreślone skróty. Tak czy siak, warto było, bo widoki aktualnie rozciągające się po prawo i lewo są bez dwóch zdań ładne i warte zobaczenia, zwłaszcza o tej porze dnia
.
co się dobrze zaczyna ...
... nie zawsze się dobrze kończy
koniec szutrówki
...
Jedziemy zgodnie ze wskazówkami, a okoliczne łąki opadające w dół zbocza, podświetlane zachodzącym słońcem, wyglądają wręcz bajkowo. Po paru chwilach docieramy do kolejnego skrzyżowania, a nasz wybór ogranicza się ponownie do 'w lewo' lub 'w prawo'. Sądząc po słońcu, decyduję się na 'w prawo'
. Po kolejnych kilku minutach docieramy wreszcie do głównej drogi. Kiedy prawie na nią wjeżdżam, skręcając w prawo i kierując się na Zlatibor, kątem oka dostrzegam dziwnie znajomy znak
Przystaję i rozglądam się wkoło. Zachodzące słońce zmieniło, co prawda, ogólny obraz tego miejsca, ale i tak daje się dostrzec, że jest to dokładnie to samo skrzyżowanie, na którym kilka godzin wcześniej zjeżdżaliśmy z głównej drogi kierując się na Sirogojno. Oznacza to również, że ów skrót obrany na powrocie, acz widokowy i z 'atrakcjami', w konsekwencji niewiele nam skrócił
...
główna droga
Dojeżdżając do miasteczka odwiedzamy jeszcze stację benzynową. I byłoby zwyczajnie, gdyby nie jeden drobny szczegół. Płacąc za paliwo okazuje się, że kartą nie da rady, bo czytnik do kart sobie 'nie radzi'. No cóż, czytałem o tym, że w Serbii to proza dnia codziennego, nie jestem więc tym specjalnie zaskoczony. Kiedy jednak szykuję gotówkę do zapłaty, kątem oka widzę coś, czego jeszcze nigdy nie miałem okazji zobaczyć
. Jeden z panów obsługujących kasę, odrywa wydrukowany paragon i kładzie go przede mną na ladzie. Nie mija więcej niż dwie sekundy, a drugi z panów ów paragon z lady zabiera
Niby szczegół, ale czuję jak wzrasta mi ciśnienie krwi. Ja rozumiem, że jeśli klient paragonu nie weźmie, to obsługa chętnie go przejmuje, bo potem można to i owo zakombinować przy płaceniu podatku. Tak się dzieje w naszym ojczystym kraju, czemu więc miałoby być inaczej w bratnim kraju słowiańskim
. W myśl tej zasady, 'groszowe' paragony przeważnie pozostawiam 'na pożarcie', zaś te większe zawsze zabieram, wychodząc z założenia, że chciałbym, aby od tych transakcji sprzedawcy odpowiedni podatek jednak płacili
. Podatki, acz średnio miłe dla naszych kieszeni, to jednak w cywilizowanym świecie potrzebne są
Czegoś takiego, że to sprzedawca decyduje o tym, który paragon u niego pozostanie to jednak jeszcze nie widziałem
. Wypłacając odpowiednią kwotę czuję, jak zbiera mi się na wygłoszenie panom z obsługi monologu uświadamiającego im, że nie trzeba żadnego NATO do niszczenia Serbii, bo oni sami bardzo skutecznie ją niszczą i okradają od środka
Ostatecznie dochodzę jednak do wniosku, że za sprawą bariery językowej przekaz w warstwie merytorycznej będzie z całą pewnością mało skuteczny
i ograniczam się jedynie do zapuszczenia za ladę 'żurawia'
a la Jaś Fasola oraz wyciągnięcia stamtąd mojego paragonu ...
Do naszego hotelu trafiamy bez pudła. Zlatibor, szczycący się mianem jednego z bardziej znanych serbskich kurortów narciarskich, w praktyce jest raczej małą i zwartą przestrzennie mieściną. Nie ma tam zasadniczo nic ciekawego do zwiedzania, ale jako baza noclegowa przedstawia kilka możliwych opcji. My wybraliśmy
hotel Novakov Dvor w cenie 52 EUR za noc ze śniadaniem. Cena nie niska, zwłaszcza jak na okres po sezonie, ale w kontekście oferowanego standardu, nie można powiedzieć by była wygórowana. Nocleg wart polecenia, a dla zainteresowanych link :
http://www.novakovdvor.co.yu/nd.onama.htm
Robiąc notatki przed snem, zastanawiam się, jaki był ten pierwszy dzień w Serbii. Z jednej strony piękne widoki i mili ludzie oraz policja kwitująca zapłatę mandatu
. Z drugiej dwóch 'patriotów' na stacji benzynowej i karty kredytowe, które sobie 'nie radzą'
. Kiedy nad tym myślę, mą uwagę przyciąga telewizor i nadawany w nim serwis informacyjny, a tam ... Kosovo w roli głównej. Staram się wsłuchać w treść przekazywanych wiadomości. Rozumiem 'piąte przez dziesiąte', ale jedno jest ewidentne ... nasi spece od propagandy z TVP mogliby tu przyjeżdżać na praktyki zawodowe
... i mieliby sporo do nauczenia się od serbskich 'czarowników' potrafiących tworzyć 'rzeczywistość równoległą'
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.
P.S. Nasze ulubione skanseny i parki etnograficzne, które udało nam się już zwiedzić w ojczystych stronach, acz nie tylko, i jako takie śmiało możemy je polecić innym
:
Skansen wsi mazowieckiej w Sierpcu
http://www.mwmskansen.pl/index.php
Wielkopolski Park Etnograficzny oraz Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy
http://www.lednicamuzeum.pl/_php/index.php?go=glowna
Biskupin
http://www.biskupin.pl/
Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej
http://www.orawa.eu/
Latvian Ethnographic open-air Museum w Rydze, Łotwa
http://www.ltg.lv/english/brivdabas.muzejs