Dzień 30
14/10/2007 niedziela
odległość: 85 km
trasa: Pogradec - AL / MK - Ohrid
Patrząc na dzisiejszy dzień przez pryzmat mapy, mamy do przejechania dość krótką odległość. To może jednak dawać mylne wrażenie. W praktyce, ów krótki przejazd jest wynikiem tego, że chcemy dość sporo czasu spędzić dziś na nogach poza samochodem. Dodatkowo, w połowie października dzień przegrywa tu ze zmrokiem już koło 18:00. Aby udało nam się ten plan wykonać w stopniu zadowalającym, opuszczamy hotel kilka minut po 10:00. Uwieczniam jeszcze hotel i jego najbliższą okolicę, delektując się widokiem błękitnie bezchmurnego nieba, unoszącego się nad wyglądającym jak morze jeziorem, otoczonym ze wszech stron wianuszkiem wyrastających z wody gór
. Wiatr wieje całkiem żwawo, acz chyba trochę mniej niż wczoraj wieczorem. Temperaturowo czuć już zdecydowanie jesień. Bezpowrotnie żegnamy się z letnią odzieżą i duchowo nastawiamy na 'ciepłe' powitanie w ojczystym kraju
.
Zgodnie z tym, co postanowiliśmy dzień wcześniej, na pierwszy 'ogień' idzie bliższe zapoznanie się z miastem Pogradec. Z racji pogody, ograniczonego czasu, oraz braku widocznych większych atrakcji, ograniczamy się do samego przejazdu samochodem po mieście. Wystarczy to jednak do wyrobienia sobie własnego zdania
. Po tygodniu spędzonym w Albanii jesteśmy już oswojeni z wieloma widokami czy zjawiskami. Co za tym idzie, Pogradec odbieramy jako typowo albański, ani ładny ani brzydki, spokojnie plasujący się w stanach średnich. W wielu miejscach widać trwające budowy, wiele domów już ukończono, a stara 'substancja mieszkaniowa' przeważnie prosi się o remont. Jest raczej czysto, a przy co drugim słupie stoi duży aluminiowy kontener na śmieci. Na ulicach panuje ożywiony ruch, u którego podstaw leży z pewnością dzień handlowy dla sklepikarzy wszelakiej maści. Przejeżdżamy miasto i zapuszczamy się kawałek na północ wzdłuż drogi prowadzącej do Tirany. Nad brzegiem jeziora stoi wymurowany duży bunkier
. Na cholerę to komu było
Ten, kto wpadł na genialny pomysł budowy tego i innych podobnych potworków musiał być w istocie opętany
. Ale na szczęście to już historia, która miejmy nadzieję się nie powtórzy. Zawracamy i po raz drugi przecinamy miasto, tym razem wyjeżdżając z niego na wschód, czyli wracamy w kierunku granicy z Macedonią. W części miasta położonej w pobliżu brzegu jeziora dostrzegamy kilka hoteli, o których istnieniu dowiedziałem się podczas planowania noclegu w tej okolicy. Kwestia gustu i wyboru. Nam jednak bardziej podobał się nasz hotel, oddalony kawałek od tego całego miejskiego zgiełku.
Bez zbędnej zwłoki udajemy się bezpośrednio na przejście graniczne. Po stronie albańskiej kolejki brak, a główna formalność polega na zdaniu owego kwitu, który dostałem przy wjeździe na potwierdzenie wwiezienia samochodu, oraz uiszczeniu opłaty drogowej wynoszącej około 1 EUR za każdy dzień pobytu. Objeżdżając mały cypelek pokonujemy pas ziemi niczyjej dzielący obydwa kraje i po chwili stajemy w niewielkiej kolejce samochodów oczekujących na wjazd. Długo tam nie zagrzewamy miejsca, bo wkrótce dostrzega nas macedoński pogranicznik i ruchem ręki zaprasza do objechania stojących przed nami pojazdów. Z dużym pietyzmem i sporą energią stempluje wszystkie cztery paszporty. Kiedy to czyni, ja stojąc obok jego budki dostrzegam wiszący przed moim nosem mały plakat 'edukacyjny'. Plakat jak plakat, ale jego tematyka szczególnie przyciąga moją uwagę
Na górnej i dolnej jego połówce widnieją dwa zdjęcia tej samej, wielopokoleniowej rodziny, ewidentnie z radością świętującej jakieś ważne wydarzenie. Pomiędzy zdjęciami jest tylko jedna znacząca różnica. Na tym u góry, jeden z mężczyzn trzyma w dłoni pistolet skierowany w niebo, ewidentnie w celu oddania kilku strzałów na wiwat. Tekst wypisany dużą czcionką, oraz chyba kilka małych zdjęć pokazujących pojedynczych członków rodziny przypadkowo postrzelonych tą bronią, nawołuje do unikania tego typu zabaw za względu na niebezpieczeństwo, jakie może się wiązać z nieodpowiedzialnym użytkowaniem broni palnej
. Patrzę na to i myślę sobie, że to chyba trafny symbol całego tego regionu Europy. Przemoc, agresja, potrzeba obrony przed nią, wszystko to przez lata, ba, nawet wieki, było na tyle chlebem powszednim, że aż wrosło się w zdrową tkankę społeczeństwa
. Zatarły się zwyczajowe normy czy granice. Coś, co nas potrafi zszokować, tu uchodzi za coś naturalnego. Jak mówi popularne przysłowie, co kraj, to obyczaj
.
ziemia niczyja
Na przejściu odwiedzam jeszcze kantor celem wymienienia odliczonej kwoty w EUR na Denary (nie mylić z Dinarami używanymi w Serbii
). Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to papier, z jakiego są wykonane. Ci, co byli w BiH i trzymali w ręku tamtejsze Marki, wiedzą z jak lichego materiału są wykonane. Tu dla odmiany mamy drugą skrajność. Papier jest gruby, wręcz mięsiwy. Można odnieść wrażenie, że banknoty wykonane są z czegoś, co jest tylko niewiele cieńsze niż papier w bloku technicznym
. Ruszamy dalej. Przez dwa - trzy kilometry jedziemy przez teren strefy przygranicznej, na skraju której stoi znak mający na celu zniechęcać osoby niepowołane do wkraczania na jej teren. W dobie otwierających się granic wygląda to trochę irracjonalnie tudzież abstrakcyjnie. Zastanawia fakt, na ile to relikt przeszłości, a na ile wyraz obecnych przepisów
... co kraj, to obyczaj
Tuż za znakiem znajduje się skrzyżowanie dróg, z których jedna prowadzi w lewo do monastyru Sv Naum. Jadąc nią, de facto, ponownie cofamy się ku granicy, tyle, że tym razem droga zbliża się bezpośrednio do linii brzegowej jeziora. Znaków zakazu wjazdu nie ma, jest za to płatny parking, na którym trzeba pozostawić samochód. Rozglądam się wokoło i widzę wyłącznie dwa autokary z Grecji oraz kilka samochodów z ... Bułgarii
. Mamy równo południe, a to oznacza, że dojazd z przedmieść Pogradeca wraz ze sforsowaniem granicy AL / MK zajął nam godzinę. Z parkingu do monastyru trzeba dojść jakiś 'kilometr z hakiem' płaską asfaltową drogą, biegnącą wzdłuż jeziora. Po obydwu stronach rozmieszczone są rozliczne kramy i stragany oferujące wszelakie dobra, od miodu, przez płyty CD, po ceramikę czy dewocjonalia. Z racji tego, że nie chcieliśmy wygrzebywać Jasiowego nosidła z załadowanego bagażnika, kolejny raz spacer odbywa się techniką mieszaną, w zależności od tego czy syn ma ochotę tuptać czy też nie. Po około 10 - 15 minutach docieramy na miejsce. Co prawda coś 'majstrują' przy elewacji, stąd część cerkwi jest 'udekorowana' ustawionymi rusztowaniami, ale mimo tego widok na budowlę jest całkiem okazały. Równie ładny jest widok na jezioro, które postrzegane z tego miejsca ma zielonkawy kolor. Na pobliskim wzgórku widać instalacje graniczne, a na wprost, po przekątnej, dostrzec można Pogradec. Przez dłuższy moment chłoniemy obydwa widoki. Małżonka z młodzieżą wchodzi na chwilę do wnętrza cerkwi, a ja wolę dalej delektować się jej widokiem z zewnątrz, tym razem ze schodów prowadzących chyba do plebani. Wychodzimy z monastyru przez stare drewniane drzwi i kierujemy się do samochodu, po drodze nabywając jeszcze dwa słoiki miodu
.
widok na granicę i Pogradec w oddali
panorama
kliknij aby powiększyć
Z parkingu ruszamy z powrotem do znanego nam już skrzyżowania, a tam wybieramy drogę prowadzącą na Ohrid. Nie jedziemy nią jednak zbyt długo, bo po około 6 km odbijamy z niej w prawo, w drogę wiodącą w poprzek parku narodowego Galicica i prowadzącą do jeziora Prespanskiego. Trasa wiedzie zakosami, jednostajnie ku górze. Widoki wzdłuż drogi nie są specjalnie spektakularne za sprawą porastających wkoło krzaków i drzew. Można nawet powiedzieć, że sam podjazd jest dość monotonny. Nie wolno się jednak tym zniechęcać, bo to, co czeka na górze jest zdecydowanie warte tej wspinaczki. Nawierzchnia dobra, wręcz bardzo dobra, dość szeroko i zupełnie pusto, pozwalam więc konikom siedzącym pod maską trochę się wyszaleć
, acz z umiarem, bo małżonka obok bacznie pilnuje aby nas zbytnio nie poniosły
. Kiedy osiągamy przełęcz na wysokości 1568 m n.p.m. decydujemy się pojechać jeszcze kawałek dalej, aby zobaczyć co ładnego kryje się po drugiej stronie masywu. Sama przełęcz ma kształt szerokiego siodła, chwilę więc musi jechać nim naszym oczom ukaże się widok na jezioro Prespanskie. Olbrzymim atutem jest dzisiejsza pogoda. Nie ma ani jednej chmurki, stąd błękit wody idealnie harmonizuje i jest wręcz wzmacniany przez bratni kolor nieba. W dole, nad brzegiem jeziora. widać niewielką osadę ludzką, którą identyfikujemy jako Stenje, znajdujące się jeszcze na terytorium Macedonii. Chwila na kontemplację i zawracamy. Najlepszy widok na jezioro Ohridzkie rozciąga się z okolic zakrętu koło małej kapliczki. Ze względu na bezpieczeństwo drogowe stajemy kawałek dalej i oddajemy się wzrokowej uczcie. W dole widać okolice monastyru, który lekko ponad godzinę temu odwiedzaliśmy. Nieco dalej w głębi jest granica, a jeszcze dalej Pogradec. Widok zapiera dech w piersiach, a wzmaga to fakt, że jesteśmy tu absolutnie sami, dzięki czemu nikt ani nic nie mąci ciszy i spokoju
jezioro Prespanskie
przełęcz
jezioro Ohridzkie
panorama # 1
kliknij aby powiększyć
panorama # 2
kliknij aby powiększyć
granica i Pogradec
kapliczka
O godzinie 14:00 zaczynamy odwrót. Zza kolejnego zakrętu dostrzegamy piękny widok na Ohrid, do którego teraz zmierzamy. Jazda w dół zbocza idzie sprawnie, widoki trochę lepsze niż przy podjeździe, jednak roślinność wszelaka skutecznie je ogranicza
. Droga wzdłuż jeziora wiedzie przez kilka małych wioseczek. Podstawowa różnica w krajobrazie, jaką dostrzegamy, to brak wszechobecnych w Albanii Mercedesów. Ich miejsce zajmują tu Zastavy wszelakich modeli i grup wiekowych, przy dominacji tych starszych. Na przedmieścia Ohridu docieram po około 40 minutach i przystępujemy do namierzania hotelu. Sporą komplikacją okazuje się fakt, że pomimo pierwotnego planu spożycia obiado - kolacji w późniejszej porze w jednej z knajpek zlokalizowanych na ohridzkiej starówce, za sprawą narastającego głodu Jasia i Małżonki, decydujemy się zjeść coś 'na szybko' przed dotarciem do naszej kwatery. Jak to przeważnie w takich sytuacjach bywa, gdy się człowiek śpieszy to los skutecznie rzuca kłody pod nogi
. Lokal, który znajdujemy, mimo że ciekawie wygląda i jest zupełnie pusty, nie ma chyba specjalnie wprawnego kucharza bądź kucharki. Nie dość, że na zamówioną zupę z kurczaka czekamy wieki całe, czyli spokojnie ponad pół godziny, to w konsekwencji dostajemy coś, co niechybnie wygląda na zupę z torebki, ewentualnie na wywar sporządzony na kostce bulionowej
. Główne danie, czyli już kultowa pljeskavica z frytkami, jest o wiele smaczniejsze, ale też musiało rodzić się w wielkich bólach, bo dostajemy je w momencie, kiedy spożyta zupa jest już odległym wspomnieniem
. Koniec końców, jedzenie 'na szybko' zajmuje nam grubo ponad godzinę, co w dzisiejszych okolicznościach czasowych jest zjawiskiem mocno niepożądanym. Do hotelu, a konkretnie pokoju na trzecim piętrze z ładnym widokiem na jezioro, wpadamy niczym po ogień, zostawiając sobie noszenie klamotów na wieczór. Nie mniej jednak i tu cenny czas szybko ucieka, skutkiem czego na spacer po mieście wyruszamy dopiero kilka minut przed 17:00. W kontekście krótkiego dnia oznacza to, że mamy lekko ponad godzinę czasu, nim zmrok skutecznie przegoni słońce poza horyzont.
Ohrid w oddali
przedmieścia Ohridu
Villa Dea
widok na Stare Miasto
Ciepło ubrani, z Jasiem zapakowanym do nosidła, żwawym krokiem ruszamy wzdłuż nabrzeża w kierunku starej części miasta. Na deptaku mijamy sporo spacerujących, wszak dziś niedziela, dodatkowo zwieńczająca długi weekend, rozpoczęty w czwartek 11/10 świętem narodowym. Przed wkroczeniem na teren starówki mijamy bramki parkingowe wyznaczające początek strefy płatnego parkowania, obowiązującej na obszarze wąskich uliczek tej części miasta. Tu też pojawiają się znaki wskazujące drogę do głównych atrakcji turystycznych. My kierujemy się na symbol Macedonii z wielu folderów i pocztówek, pięknie położoną na skarpie nad brzegiem jeziora cerkiew Sv Jovan Kaneo. Droga doń prowadzi przez szereg wąskich i klimatycznych uliczek. Tu i ówdzie widać kwatery do wynajęcia, jakąś knajpkę czy kawiarenkę. Kiedy bacząc na zegarek poganiam ciągnące się z tyłu niewiasty, dochodzę do przekonania, że trzeba będzie tu powrócić w przyszłości na dłużej, aby spokojnie, bez pośpiechu i nerwowości, wczuć się w klimat tego miejsca. Po około 20 minutach od wyruszenia spod naszej dzisiejszej kwatery docieramy do owej słynnej cerkwi. Obchodzimy ją dookoła, wspinając się wreszcie na skarpę znajdującą się powyżej. Promienie zachodzącego słońca dają to wyjątkowe dla tej pory dnia światło, które w wielu miejscach tworzy długie strefy cienia. Rzeczywisty widok na cerkiew Sv Jovan Kaneo pomyślnie przechodzi konfrontację z naszymi wyobrażeniami na swój temat
, a to dobry znak, bo nie zawsze tak bywa.
Po zboczu wzgórza Plaosnik wdrapujemy się do góry, tym razem jako cel stawiając sobie ruiny twierdzy Cara Samoila. Po drodze mijamy aktualnie prowadzone wykopaliska archeologiczne znajdujące się w pobliżu cerkwi Sv Klimenta i Pantelejmona. Sama twierdza jest już niestety o tej porze zamknięta, a widok, jaki rozciąga się spod bramy na okolicę, nie powala. Kierujemy się więc w dół zbocza, za kolejny cel obierając sobie ruiny teatru rzymskiego. Teatr jak teatr, widać, że swoje lata ma
, a ustawiona obok tablica informuje, że prace renowacyjne są tu w dalszym ciągu prowadzone. Małżonkę szokują 'walające' się w krzakach kawałki oryginalnych kamieni czy kolumn. Moją szczególną uwagę przykuwa bliskość położenia współczesnych domów względem niecki, w której budowla się znajduje.
Zmrok nieubłaganie odprawia słońce na nocny odpoczynek, czas też i na nas. Klucząc wąskimi uliczkami, już powoli, bez pośpiechu, powracamy na nabrzeże. Tam czeka na nas widok jeziora z łuną słońca, schowanego za linią gór, widocznych na horyzoncie. Zjawisko niecodzienne, poświęcamy mu zatem kilka dłuższych chwil naszej uwagi oraz dokumentujemy kolejne fazy wygasania rzeczonej łuny.
Na miłe zakończenie dnia czeka mnie jeszcze ponoszenie klamotów do pokoju. Dziś wersja 'full wypas', gdyż pokój znajduje się na trzecim piętrze bez windy
. Kwestia gustu czy traktować to jako plus czy jako minus, wszak teoria głosi, że ruch to zdrowie, a tego dziś na tych schodach zdecydowanie mi nie brakuje
. Inna rzecz, że sam pokój jest w bardzo przyzwoitym standardzie, a widok z okna, zwłaszcza teraz przy zachodzie oraz rano przy wschodzie słońca okazuje się być wielce sympatyczny. W sumie, pokój w
Villa Dea w cenie 35 EUR za noc bez śniadania zdaje się być całkiem rozsądną propozycją, godną polecenia. Dla zainteresowanych link:
http://www.deatours.com.mk/Accommodation.htm
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.