Dzień 27
11/10/2007 czwartek
odległość: 60 km
trasa: Saranda - Ksamil - Butrint - Saranda
Poranny widok za oknem każe przypuszczać, że grozi nam całkiem fajna pogoda
. To się bardzo dobrze składa, bo akurat taka jest nam dziś potrzebna, gdyż oprócz zwiedzania chcemy spędzić trochę czasu na plaży. Powody ku temu są dwa. Raz, że było 'plażowanie' w HR, było w MNE, musi więc też i być w AL
. Dwa, to ostatnia okazja aby młodzież użyła swojego sprzętu plażowego w postaci wiaderek, grabek i łopatek, który jechał z nami z tak daleka, upakowany w samochodzie pod nogami Lenki. Wkrótce bowiem żegnamy się z morzem i zaczynamy śródlądowy odwrót ku ojczystej krainie i wyborom, w których Jędrek z Romanem będą walczyć o swój parlamentarny byt
.
Sarandę opuszczamy koło 10:00 i kierujemy się na południe. Jeszcze wczoraj mieliśmy dylemat gdzie udać się na plażowanie. Jedyna znana nam, z wcześniejszych opisów, plaża w Kakome dostała dość mizerną recenzję od typa, a miejska w Sarandzie, ciągnąca się wzdłuż nabrzeżnej promenady, jakoś nie wydawała się na tyle kusząca, aby ją zaszczycić naszą dłuższą obecnością. Na szczęście podczas wczorajszej wieczornej wizyty w sklepiku z pamiątkami natknęliśmy się na kartki pocztowe ukazujące bardzo ładne plaże na wysepkach Ksamil. Po krótkiej wymianie zdań ze sprzedawcą dowiedzieliśmy się, że znajdują się one na południe od Sarandy i można w ich okolice dojechać drogą wiodącą do Butrintu. I tak mieliśmy w planie się tam udać, więc wybór plaży stał się oczywisty. Dziś, jadąc rzeczoną drogą, pilnie wypatrujemy jakichkolwiek znaków, czy to drogowych czy naturalnych w postaci widoków, które mogłyby nas na owe wyspy naprowadzić. Wcześniej jednak, po lewej stronie drogi, naszym oczom ukazuje się jezioro Butrint, a w nim, wzdłuż linii brzegowej, dziwne instalacje, służące zapewne do hodowli 'czegoś'. Po chwili widzimy, że na wprost nas, skrajem drogi dumnie wędruje stadko kóz dozorowane przez pasterza i jego psa, logicznie zwanego pasterskim
.
Podczas gdy młodzież jeszcze chłonie po doznaniach związanych z widokiem spotkanych zwierząt, po prawej pokazuje się brązowy znak kierujący ku plaży. Zawiera on w nazwie coś związanego z Ksamil, nie zastanawiamy się więc długo i za jego wskazaniem odbijamy w prawo w boczną dróżkę. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, napotkana nawierzchnia to nie kamiory czy dziurawy szuter, a nowy czarny asfalt prowadzący w dół zbocza. Na dole natrafiamy na budynek gospodarczy, towarzyszący kolejnej morskiej hodowli. Nasza dróżka, tu już szutrowa, omija go jednak prawą flanką, i prowadzi do małej plaży położonej kawałek dalej. Dziś, z wyjątkiem dwóch mężczyzn majstrujących coś przy bramie wjazdowej, jest tu całkowicie pusto, więc mamy całą tą przestrzeń wyłącznie dla siebie
. Nie jest to z pewnością ta plaża, której, w oparciu o widok z pocztówek, szukaliśmy, ale też jest ładna i na nasze skromne potrzeby spokojnie wystarczy. Lenka lgnie do morza, Jasiek o dziwo też. Plaża, zarówno w wodzie jak i poza nią, pokryta jest drobnymi kamykami tudzież bardzo gruboziarnistym piachem. Fali zasadniczo brak, stąd bawię się aparatem w robienie zdjęć tuż nad taflą wody. Czas mija leniwie i gdy młodzież nie wytwarza zbyt dużej ilości decybeli, staramy się delektować ciszą i spokojem tego miejsca.
zjazd na plażę
pszczołołap
Na plaży nie można siedzieć wiecznie, stąd 'wyplażowani' na maxa po ... 'godzinie z okładem' ruszamy dalej
. Wracamy do głównej drogi i kontynuujemy jazdę na południe. W pierwszym napotkanym malutkim miasteczku, sugerując się widokiem i szerokością jezdni, odbijamy w prawo. Jest to prawdopodobnie Ksamil, ale żadne znaki tego nie potwierdzają, a i nasza mapa nie pozwala mieć pewności. Zabudowa typowo albańska, czyli sporo domów w stanie budowy lub permanentnego niewykończenia. Na prawie każdym widać talerz anteny satelitarnej przymocowany do okna, ściany, lub balkonu, a na dachach wielu znajdują się duże zbiorniki. Zjawisko standardowe, więc już mamy na ten temat pewne przemyślenia. W kontekście permanentnych przerw w dostawie energii elektrycznej, owe zbiorniki służą zapewne do gromadzenia wody, która jest tam pompowana wtedy, kiedy prąd jest. Umiejscowienie ich na dachu, acz na pierwszy rzut oka wydaje się być mocno egzotyczne, ma zapewne swój dwojaki głębszy sens. Po pierwsze, woda zebrana w zbiorniku nagrzewa się w słońcu, więc od biedy da się używać do celów gospodarskich bez dodatkowego podgrzewania. Po drugie, zgodnie z prawami fizyki, będąc na dachu chętnie spływa w dół, dzięki czemu, bez użycia hydroforu, w instalacji hydraulicznej domu wytwarza się ciśnienie wody. Jeżeli uwzględnimy, że w Albanii większość energii elektrycznej wytwarzana jest w hydroelektrowniach, to oczywiste staje się, że wykorzystywanie sił natury w służbie człowieka ma w tym kraju całkiem szerokie zastosowanie
.
domy w budowie i zbiorniki na dachach
Przejeżdżamy przez mieścinę i trzymając się cały czas asfaltu, zaczynamy wspinać się na niewielkie wzgórze nad zatoką. Cały czas mam jednak wrażenie, że tym traktem do Butrint raczej nie dojedziemy. Kiedy kończy się asfalt, to nazywając rzecz po imieniu, śmiało możemy sobie powiedzieć, że zgubiliśmy drogę
. Zawracamy, a naszym oczom ukazuje się widok, który do tej pory mieliśmy za plecami. Patrzymy nań i dochodzimy do wniosku, że jednak warto było pobłądzić
. W dole zbocza, łagodnie opadającego ku wodzie, widzimy sporą zatoczkę oraz kąpiące się w jej wodach niewielkie wysepki. Od razu poznajemy, że to właśnie one były uwiecznione na rzeczonych pocztówkach, widzianych dzień wcześniej. Na oko wygląda, że plażować można zarówno na wyspach jak i na obrzeżach samej zatoki. Dostanie się na którąś z wysp wymaga chyba sprzętu pływającego, acz między wyspą 'środkową' a cyplem połączonym ze stałym lądem widać pasek płytkiej wody, co może oznaczać, że przejście lub przepłynięcie wpław byłoby możliwe
. Nasza niedawna plaża jest widoczna w oddali na wprost nas, na przeciwległym brzegu zatoki. Całość wygląda dość sympatycznie, więc o ile w sezonie nie zjawia się tutaj dziki tłum plażowiczów, to jest to miejsce warte polecenia.
wyspy Ksamil i Saranda na horyzoncie
Ksamil
Saranda w oddali
nasza plaża
...
panorama # 1
kliknij aby powiększyć
panorama # 2
kliknij aby powiększyć
Wracamy do skrzyżowania, na którym zmyliliśmy drogę i z braku innych możliwych alternatyw skręcamy w prawo. Początkowo nie wygląda to obiecująco, lecz po chwili utwierdzamy się, że jedziemy dobrze, gdyż z przeciwka nadjeżdża autokar turystyczny. Jedziemy przed siebie przez jakiś czas aż docieramy do sporego parkingu. Naszą uwagę zwraca grupa kilku nastoletnich chłopców 'urzędująca' na placu. Kiedy wysiadamy z samochodu, dwóch czy trzech podchodzi do nas i łamanym angielskim podejmuje rozmowę. Jej treść zasadniczo sprowadza się do tego, iż chłopcy sprzedają bransoletki wykonane z drewnianych paciorków i koniecznie namawiają nas do ich zakupu. Na moje pytanie skąd są te bransoletki, pada odpowiedź, że sami je robili
, choć na kilometr widać, że są made in China
. Takie drobne kłamstewko, ale u mnie i tak mają plusa za to, że nie przychodzą w nastawieniu 'daj' tylko 'kup', a to spora różnica, bo to drugie wymaga już pomysłu i większej przedsiębiorczości. Tu jednak wychodzi ze mnie kolejne zboczenie zawodowe
, acz równie przydatne jak omawiana już wiele razy logistyka. Stwierdzam mianowicie, że w istniejącej sytuacji trzeba pograć tak, aby maksymalizować korzyści, jakie z ewentualnej transakcji wyniesie każda ze stron. Proponuję zatem chłopakom układ, że o ile oni teraz popilnują naszego samochodu, o tyle ja po powrocie kupię od nich kilka bransoletek
. Sądząc po minach propozycja zostaje pozytywnie przyjęta. Pada jeszcze pytanie czy mamy coś do picia, czym moglibyśmy ich poczęstować. W odpowiedzi dostają kilka kartoników Lenkowego kakao, które akurat mam pod ręką w bocznej kieszeni drzwi samochodu. Na twarzach pojawiają się promienne uśmiechy, a ja słyszę zapewnienia, że będą patrzeć na samochód. Pożyjemy, zobaczymy ... myślę sobie
.
oddolna inicjatywa
W kasie, przy bramie wejściowej do parku, kupujemy bilety. Osobny cennik dla Albańczyków, osobny dla Zagraniczniaków
. Dzieci gratis, a na dokładkę pan kasjer liczy nas w taryfie grupowej, dzięki czemu płacimy dwa razy po 500 ALL, a nie tak jak się spodziewałem dwa razy po 700 ALL, co daje w przeliczeniu około 33 PLN za dwie dorosłe osoby
. Z biletami dostajemy mapkę terenu parkowego i za jej wskazaniami wyruszamy na zwiedzanie. Poruszamy się po wyznaczonym szlaku w kierunku odwrotnym do kierunku ruchu wskazówek. Pierwszą, i bodajże najbardziej imponującą budowlą, do jakiej docieramy, są ruiny amfiteatru. Małżonka, historyk-hobbysta z zamiłowania, rozgląda się wkoło z dużym rozanieleniem. Mnie się podoba, ale zachowuję zdrowy dystans emocjonalny. Młodzież sprawia wrażenie być nie czuła na wiek i historię tego miejsca, ale spacer po świeżym powietrzu połączony z koniecznością wspinania się po różnych schodach, stanowi dla niej atrakcję samą w sobie
. Wędrując dalej napotykamy na pozostałości innych budowli. Od czasu do czasu mija nas dwóch - trzech turystów, generalnie jednak panuje absolutny spokój i cisza, co ułatwia wczuwanie się w klimat antyczności napotykanej zabudowy. Uwagę zwraca też fakt, że w wielu miejscach ruiny są lekko podtopione w wodzie
. Wynika to przypuszczalnie z tego, że cały kompleks znajduje się na półwyspie, który ewidentnie przesiąka od spodu za sprawą wód gruntowych.
cennik
amfiteatr
panorama amfiteatru ... klikij aby powiększyć
Powoli obchodzimy teren parku, stopniowo wdrapując się na część półwyspu położoną na wzgórzu. O ile na dole królowały ruiny, tak tu dominującym elementem krajobrazu jest wieżą otoczona murem obronnym. W jej pobliżu znajduje się niewielka ekspozycja, która akurat dziś nie jest dostępna do zwiedzania. Na dziedzińcu rośnie stare, duże drzewo, w którego cieniu można miło odsapnąć. Największym atutem są jednak panoramy na rozległą okolicę, jakie rozciągają się z kilku miejsc widokowych. Dla osób głębiej zainteresowanych Butrintem polecam lekturę tej strony:
www.butrint.org
Jasiek odkrywca
jedna z bram
amfiteatr widziany z góry
Na tym etapie Jasiek wykazuje oznaki zmęczenia, zwłaszcza że znów popisaliśmy się przesadnym optymizmem w ocenie jego możliwości przemieszczania się o własnych siłach i nie zabraliśmy z samochodu nosidła
. Dalszą drogę pokonuje więc na rękach, rzecz jasna naszych, nie swoich
. Na szczęście do samochodu nie jest daleko, więc mimo uciążliwości i jego wagi całkowitej, idzie to jakoś wytrzymać. Na parkingu pojazd nasz czeka cały i zdrowy pod czujnym okiem młodych handlowców. Zgodnie z obietnicą przystępuję do zakupu czterech bransoletek. Wbrew pozorom operacja nie jest taka prosta, bo oprócz negocjacji cenowych, które prowadzę bardziej dla zasady niż z poczucia potrzeby ubicia transakcji życia, chłopcy muszą ustalić między sobą, od kogo owe bransoletki zakupię. Wszyscy mają dokładnie takie same, ale wizja zarobku wzbudza wśród nich spore emocje. W końcu ustalają układ proporcjonalny 2:1:1, dobijamy zatem targu i żegnamy się, a my ruszamy w drogę powrotną do Sarandy.
Na obiado - kolację udajemy się do tej samej knajpki co dzień wcześniej, tyle że dziś pogoda jest diametralnie inna, co pozwala na odbycie konsumpcji na świeżym powietrzu, z widokiem na zatokę. Krótki odpoczynek w pokoju i po zmroku wybieramy się jeszcze na spacer promenadą. Podobnie jak wczoraj, ponownie odwiedzamy ten sam sklepik z pamiątkami, celem dokupienia jeszcze kilku drobiazgów. Pan sprzedający, uradowany naszym widokiem, doradza i zachęca, a na koniec obdarowuje Jasia figurką małego zajączka. Niby drobiazg, a cieszy, zwłaszcza, że nie pierwszy i nie ostatni to raz, że widok dzieci wyzwala bardzo pozytywne reakcje wśród napotkanych Albańczyków.
Resztę wieczoru spędzamy na standardowych 'obrzędach' higienistycznych naszej młodzieży oraz na dalszej degustacji piwa
Tirana. Ja z mapą w ręku analizuję po raz kolejny jutrzejszą i pojutrzejszą trasę, wciąż rozmyślając o kilka nurtujących mnie pytaniach. Na część z nich znajdę odpowiedź już jutro, ale reszta pozostanie niewiadomą aż do samego końca ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.