Z przystani promowej Dominče kierujemy się do
Lumbardy zgodnie z planem, żeby tu zatrzymać się na dwie kolejne nocki i stąd właśnie zwiedzać wyspę . Po dojechaniu do Lumbardy podejmujemy jednak inną decyzję. To jednak chyba nie jest
miejsce dla nas. Niby turystów nie jest wielu, żwirkowa plaża w centrum też nas nie przeraża, płytka woda przy brzegu to w zasadzie dla mnie
idealne rozwiązanie... ale jakoś marzymy o czymś zupełnie innym. Będziemy szukać większego "zadupia". Lumbarda jest więc jedynie przystankiem w podróży z godzinną przerwą na kąpanko z pięknym widokiem na liczne wysepki i imponująco stąd wyglądający szczyt św. Eliasza ponad Orebićem. Planowane na kolejny ranek zwiedzanie miasta Marko Polo będziemy więc musieli przełożyć na czas tuż przed powrotem z wyspy na stały ląd.
Jedziemy drogą przez wyspę cały czas zastanawiając się, w którym miejscu zjechać? W Smokvicy pada na odbicie w kierunku Brny, z tym że sama
Brna nie jast brana przez nas pod uwagę jako miejsce na nocleg. Jest to urokliwa mieścina, ale położona w głęboko wciętej zatoczce, my natomiast chcielibyśmy zatrzymać się na terenie bardziej otwartym na morze
.
Kierujemy się wzdłuż wybrzeża i docieramy do pierwszych zabudowań za centrum Brny -
Vinačac. Kilka domków wśród niesamowicie pachnących pinii, spokój i cisza (chociaż niezupełnie - pełno tu cykad). To mogłoby być to miejsce
, którego szukamy! Niestety, domki tuż nad wodą są zajęte albo zamknięte na cztery spusty
. Tak to czasem jest, jak się przyjeżdża w ciemno na "odludzie".
W domu ponad drogą jest coś wolnego, ale jakoś ten apartemancik nie bardzo nam się podoba. Może nie marudzilibyśmy
, gdyby stał z tej drugiej strony drogi, bliżej wody.
Spróbujemy jeszcze w pobliskiej Prižbie, jeśli bez efektów, to wówczas tutaj wrócimy
. Umawiamy się z właścicielami, że będą dla nas trzymać miejsca przez dwie godziny.
Od strony Brny pierwsze w Prižbie są apartamentowce w
Priščapac. Tu też NIE MA dla nas miejsc . Tak ogólnie to są, ale u właścicieli nie ma woli
na wynajęcie na okres krótszy niż tydzień (wrzesień jest cieplutki, ludzi sporo i apartamenty mają chyba wzięcie?). A miało być tak pięknie
!
Kolejny postój w centrum
Prižby. Można wynająć jakieś pokoje przy tutejszej restauracji, ale spanko w knajpie (nawet jeśli po sezonie ruch nie jest tu zbyt wielki) jakoś nas nie napawa entuzjazmem. Na dodatek cena wysoka
. No i plaża przy samym porciku ... to nie dla nas.
Kolejny przystanek, już na zachodnim krańcu osady ponad zatoczką
Dance, tym razem też w restauracji, ale z fantastycznie położonym tarasem
.
Nie szukamy tu jednak noclegów, lecz trzeba w końcu
coś zjeść: od ostrygowego drugiego śniadanka już trochę czasu minęło, to już prawie godzina 18-ta! Tym razem robimy (jedyne na tym wyjeździe) odstępstwo od dań z tego co z morza... Jedzonko oczywiście pyszne, ale mimo wszystko wolimy potrawy z wodnych stworów
.
W zatoczce w okolicy restauracji jest trochę domków. Z mapki jaką wydrukowaliśmy z internetu wynika, że tylko ciut dalej jest jeszcze jedna mała zatoczka, Podjamje. Postanawiamy spróbować jeszcze tam
- jak się nie uda, wrócimy do Vinačac, ale wolelibyśmy zostać w Prižbie
W zatoczce
Podjamie (taka nazwa jest na mapce), przez miejscowych nazywanej Podjamlje, jest tylko kilka domków. W pierwszych dwóch (może trzech?) mają już zajęte miejsca
. W którymś z nich byli Polacy, ale jakoś nie było okazji żeby porozmawiać... Może to był ktoś z Cromaniaków
Zaczynamy już poważnie zastanawiać się
nad powrotem do Vinačac. Co prawda ustalone 2 godziny już minęły i może się okazać, że miejsce już na nas nie czeka - jednak ze sobą awaryjnie jakiś mały namiocik i śpiwory, jedną noc jakoś się w nim w czwórkę przekimamy (przy "portowej"restauracji była tabliczka z informacją o mini-campie), a rano będzie już więcej czasu na szukanie.
Trochę zniechęceni, postanawiamy kupić sobie na pocieszenie jeszcze trochę winka (na zabicie smutków
może braknąć tego, co kupiliśmy po drodze), bo na którymś z domków w tej zatoczce jest tabliczka "Vino i maslinovo ulje".
Zaczynamy rzecz jasna
od zapytania gospodynię o spanie. Coś mają, ale nie pani nie wyraża entuzjazmu
kiedy mówimy, że to na dwie noce... Mówi, że w zasadzie wynajmują standardowo od razu na tydzień (bo jak na krócej, to musieliby trochę więcej kasować, a turyści się wtedy krzywią. Ale przecież my już tyle urlopu nie mamy
. Gospodyni idzie jeszcze porozmawiać z gospodarzem. Chwilę to trwa, ale decyzja jest dla nas
pozytywna!
Cenę zaproponowaną przez gospodarzy (10 euro za osobę za noc) akceptujemy rzecz jasna bez targowania, tym bardziej jak już oglądamy to, co nam oferują. Kwota taka jak w Dubrovniku a standard sporo wyższy
.
Obecnie w internecie jest
oferta na apartament, który się znajduje na piętrze domu (
dane kontaktowe dotyczą córki naszego gospodarza, mieszkającej w Splicie). Ten apartament był wówczas już zajęty przez jakąś niemiecką parę.
Gospodarze zaproponowali nam mieszkanie na parterze (nie ma go w internetowej ofercie) o nieco niższym standardzie niż to na górze. Do dyspozycji mamy kuchnię, oddzielne WC i łazienkę z prysznicem, dwa pokoiki (jeden typowo 2-osobowy, w drugim oprócz dużego 2-osobowego łoża jest jeszcze wersalka, więc pokój z powodzeniem może pomieścić więcej osób). No i najważniejsze
- ogromny taras z widokiem na morze, tylko do naszej dyspozycji (apartament z pięterka ma swój duży balkon i oddzielne wejście zarówno na uliczkę, jak i na plażę wspólną na te 2 apartamenty naszych gospodarzy)
.
Gospodarze częstują nas domową rakiją. Trzeba przyznać (chociaż za takimi trunkami raczej nie przepadam), że z podanymi świeżymi figami całkiem nieźle
smakuje (a tutejsze domowe winko niekoniecznie
- to zakupione na półwyspie jest o niebo lepsze).
Cały wieczór i sporo z tej nocy spędzamy na naszym tarasie
podziwiając najpierw to, co z niego widać, a potem rozkoszując się niesamowitym światłem księżyca...