Dzień 22
06/10/2007 sobota
odległość: 115 km
trasa: Sv Stefan - Perast - Kotor - Sv Stefan
Ostatni dzień pobytu w Sv Stefanie i zarazem w Czarnogórze miał być najbardziej leniwym ze wszystkich czterech tu spędzonych. Jednakowoż niezamierzona zmiana planu dnia poprzedniego spowodowała, że dalej pozostawał nam do zwiedzenia czarnogórski Dubrovnik, czyli Kotor. Chciał nie chciał, trzeba go było 'upchnąć' w planach na dziś. Druga komplikacja polegała na tym, iż załamaniu uległa pogoda
. W sumie była piękna przez bardzo długi czas i wzorowo z nami 'współpracowała', więc nawet nie mogliśmy mieć do niej pretensji, że teraz 'wzięła sobie wolne'
. Nie mniej jednak nie było to dziś nam na rękę
...
Po leniwym poranku, pakujemy się oraz nasze graty plażowe do samochodu, powtarzamy nasz złożony manewr nawrotu i kierujemy się na Budvę. Naszym celem jest jedna z budvańskich plaż. W przewodniku wyczytałem, że one rzekomo ładne są, piaszczyste
, a jedna to nawet kiedyś dostała tytuł najlepszej plaży w Europie. Po drodze, przejeżdżając remontowany odcinek Magistrali, omijamy taaaaką duuuużą dziurę w drodze, którą upatrzyliśmy sobie już przy pierwszym przejeździe 3 dni temu i teraz każdorazowo bardzo na nią uważamy. Kilkadziesiąt metrów dalej, na poboczu po prawej stronie, widzimy stojący najnowszy model VW, taki co to nawet nie wiemy jak się nazywa
. Obok samochodu stoi elegancko ubrany lokalny 'biznesmen', mocno umięśniony i bez szyi, prowadzący rozmowę przez telefon, wiadomo
, komórkowy. Kiedy go mijamy, widzimy, że powodem postoju, oraz najprawdopodobniej też i rozmowy, jest 'sfatygowane' prawe przednie koło jego pojazdu. Ewidentne jest, że kierowca ów, pewien swoich nadludzkich właściwości oraz ufny w potęgę niemieckiej technologii, nie docenił zagrożenia, jakie może stwarzać dla każdego zwyczajna czarnogórska dziura w drodze
. Jadąc dalej, robimy sobie dla zabawy mały plebiscyt dotyczący tego, dlaczego kierowca ten, zamiast podwinąć rękawy i zabrać się za wymianę koła, sięgnął za komórkę. Lista możliwych przyczyn zawiera następujące typy:
a) samochód nie ma na wyposażeniu lewarka tudzież klucza tudzież koła zapasowego ...
b) kierowca ten nie ma pojęcia jak w/w sprzęt należy poprawnie używać ...
c) kierowca ów nie chce pobrudzić swej białej koszuli tudzież garnituru ...
d) kierowca rzeczony obawia się, że jeżeli kumple zobaczą go własnoręcznie wymieniającego koło, to zaszkodzi to jego 'biznesowej' reputacji ...
e) 'biznesmen' ten dzwoni właśnie do sprzedawcy VW i 'równa go z ziemią' za sprzedanie mu tak badziewiastego samochodu ...
W Budvie szukamy sensownego parkingu koło plaży znajdującej się przy południowym krańcu miasta. Kiedy tak jeździmy z niską prędkością, często stając i ruszając z miejsca, utwierdzam się w moim przekonaniu zrodzonym dzień wcześniej, że silnik naszego samochodu ewidentnie głośniej pracuje
. Zastanawiam się czy przyczyną jest jakiś 'wyciek' w układzie wydechowym czy może to zasługa lokalnego paliwa zakupionego w Cetinje. Poza zwiększonym hałasem, w ramach dość niskich prędkości, jakie rozwijamy na czarnogórskich drogach, samochód jeździ jednak względnie poprawnie, stąd przechodzę nad zagadnieniem do porządku dziennego.
Idąc na pobliską plażę dostrzegamy, iż z zachmurzonego dotąd nieba zaczynają spadać pojedyncze krople. Po chwili jest tych kropel coraz więcej, aż robi się z tego regularna mżawka
. Widoków na polepszenie pogody nie ma zbyt wielkich, toteż po krótkim wizualnym rekonesansie plaży decydujemy się na odwrót do samochodu. Plaża sprawia na nas pozytywne wrażenie, mimo że warunki pogodowe są dalekie od ideału. Widać nasza nadzieja, że na pochmurnym, ale 'suchym' niebie się dziś ostanie, była przesadnie naiwna. Z parkingu kierujemy się prosto do pobliskiego marketu, największego jaki nam udaje się w Budvie znaleźć, celem dokonania zakupu kilku lokalnych czarnogórskich produktów, takich jak wino czy oliwa z oliwek. Po zakupach wracamy do hotelu, a w restauracji hotelowej spożywamy pożegnalny obiad. Pogoda dalej w kratkę, ale na horyzoncie widać rzadsze chmury, rodzi się więc nowa nadzieje
...
Odbywszy krótką poobiednią sjestę, ponownie odpalamy samochód i powtarzamy nasz manewr nawracania. Nie budzi on już większego zainteresowania i nikt z obsługi nie patrzy. Widać oswoili się z tym naszym dziwactwem
. Nadzieja pozostaje żywa, wszak aktualnie nie pada. Na Kotor kierujemy się identyczną trasą co dzień wcześniej na Lovcen, czyli przez Budvę, a dalej 'wierzchem', nie przez tunel. Dopiero na przełęczy nie odbijamy w prawo w drogę do Cetinje, tylko w lewo, dzięki czemu zakosami zjeżdżamy w dół zbocza aż do samego miasta. Widoki na Bokę z tego odcinka drogi są, ale nie powalają. Po tak zwanej drodze, Jasiek zasypia w swym foteliku, stąd, kiedy dojeżdżamy do Kotoru, Małżonka ma rzuca pomysł abyśmy pojechali jeszcze kawałek, co by Jasiek pospał chwilę. Ponieważ wiem, co ma na myśli, bo senny Jasiek to upierdliwy Jasiek, bez protestów przystaję na ten postulat. Koniec końców, cały czas jadąc wzdłuż zatoki dojeżdżamy ostatecznie do położonej nad samym brzegiem osady Perast. Mimo, że pogoda daleka od ideału, to urok tego miejsca łatwy jest do wyczucia. Dwie małe wysepki z kościółkami zlokalizowane na środku zatoki wyglądają wręcz abstrakcyjnie. Zatrzymujemy się na chwile nad brzegiem i chłoniemy ten widok.
Kiedy tak stoimy, do Jaśka dociera, że nie jedziemy
, co z kolei szybko budzi go ze snu, a Jasiek wybudzony, to przeważnie Jasiek głodny
Tak też jest i tym razem. Postój przedłuża się nam zatem, gdyż najmłodszego członka naszej ekipy trzeba dokarmić. Jadąc z powrotem do Kotoru stwierdzamy, że ten odcinek drogi był bardziej widokowy jadąc w tamtą stronę, co stanowi cenną uwagę na przyszłość, gdybyśmy kiedykolwiek chcieli objechać całą Bokę. Samochód parkujemy na płatnym parkingu wzdłuż nabrzeża. Ponieważ w planach mamy wejście na mury obronne prowadzące w stronę twierdzy św. Jana, toteż jedyną sensowną opcją w tym wypadku jest zabranie nosidła. Na starówkę wchodzimy najbliższą bramą, czyli jak się okazuje, Bramą Główną. Ponieważ nasz segregator z mapami poszczególnych miast, z racji jego wymiarów, zostawiliśmy w samochodzie, toteż, mając w pamięci generalny zarys kształtów starówki Kotoru, po ulicach i placach miasta poruszamy się trochę na intuicję a trochę na topografię terenu
. Wrażenia ogólne są pozytywne, acz całokształt sprawia wrażenie lekko 'zapuszczonego' w sensie stanu utrzymania. Domyślamy się, że w jakimś sensie wynika to z lat wojennej i powojennej izolacji Czarnogóry od reszty świata. Nie czuć tu jeszcze takiej absolutnej komercjalizacji, jaka jest wszechobecna w analogicznych miastach w Chorwacji. Należy jednak spodziewać się, że wyrównanie tego 'zapóźnienia' to tylko kwestia czasu
.
Pora jest już dość późna, stąd bez zbędnego zwlekania kierujemy się od razu na mury. Znalezienie wejścia na nie stanowi wyzwanie samo w sobie, pomocne jednak okazują się być wskazówki kilku staruszek spotkanych po drodze. Na ostatniej uliczce tuż przed murami napotykamy mężczyznę sprzedającego bilety wstępu. Koszt jednego wynosi 2 EUR, a my nabywamy dwa. Zdecydowane podejście zaczyna się od samego początku. Nawierzchnia jest brukowana, w znacznej części posiada wbudowane kamienne stopnie, czasem trochę zbyt wysokie. Poruszamy się gęsiego, czyli ja z Jaśkiem w nosidle, a z tyłu Małżonka z Lenką na własnych nogach. Córcia oczywiście idzie w szelkach, co w kontekście sporych ekspozycji tuż obok ścieżki dodaje poczucia bezpieczeństwa na wypadek, gdyby miała się potknąć czy z innych przyczyn stracić równowagę. Widoki, jak to zawsze z wchodzeniem w górę bywa
, stają się coraz bardziej spektakularne wraz ze zdobywaną wysokością. Co ważne, dalej nie pada, acz pochmurne niebo nie daje szans na pojawienie się zachodu słońca
. Po pewnym czasie mijamy mały kościółek, przy którym robimy sobie małą przerwę na złapanie oddechu oraz na kontemplację widoku
.
widok na kościółek
Idziemy dalej, mierząc nasz czas podejścia. Po wizualnej analizie odległości dzielącej nas od twierdzy znajdującej się na szczycie na wysokości 260 m n.p.m. oraz po przeliczeniu naszego tempa dochodzę do wniosku, że nie mamy szans dojść na szczyt i wrócić z niego na dół jeszcze przed zmierzchem. Dodatkowo widzę, że niewiasty coraz bardziej zaczynają zostawać w tyle. Choć serce i dusza podpowiadają aby kontynuować, to rozsądek i rozum biorą górę i nakłaniają do zakończenia podejścia na punkcie widokowym, dającym ciekawą perspektywę zarówno na Bokę jak i na ruiny twierdzy. Sycimy się widokiem, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia, i zaczynamy odwrót.
Podziw wzbudza kondycja Lenki, która niczym mała sarenka skacze w dół po kamiennych schodach. Jasiek jako najmniej zmęczony dodaje nam otuchy swoimi 'śpiewkami', które brzmią jak rodem spod 'budki z piwem'
. Gdy docieramy do dolnego krańca schodów jest już mocno szarawo. Robimy jeszcze rundkę po okrywającym się zmrokiem starym Kotorze, nabywamy kilka kartek pocztowych, i powracamy do samochodu, a z parkingu uwieczniamy jeszcze widok murów by night. Wbrew powszechnej opinii, nam w Czarnogórze zdecydowanie najbardziej podobała się jednak Budva, nie Kotor. Ale faktem jest, że dzisiejsza pogoda też miała wpływ na obniżenie naszej oceny. Nie ulega wątpliwości, że trzeba będzie tu kiedyś przyjechać raz jeszcze celem przeprowadzenia dogrywki
.
Opuszczając parking stoimy w kolejce do okienka pana parkingowego za czerwonym Ferrari. I nie byłoby w tym nic godnego uwagi, bo Ferrari jak Ferrari, czerwone, głośne, i pewnikiem baaaardzo drogie, ale moją uwagę przyciąga jego tablica rejestracyjna
. Podczas tej wyprawy widzieliśmy już pojazdy z różnych stron Europy czy Ameryki Północnej, ale ta tablica jest unikalna, bo o ile mnie pamięć nie myli, to widnieje na niej napis Republic of Vanuatu
Należy spodziewać się, że ów samochód przypłynął na jednej z ekskluzywnych łodzi przycumowanych przy nabrzeżu, co nie zmienia faktu, że miał 'kawałek' do pokonania
...
Wyjeżdżając z miasta staramy się kierować na tą samą drogę przez przełęcz, którą tu przyjechaliśmy. Biorąc pod uwagę czarnogórskie oznakowanie, nie jest to przesadnie oczywiste, stąd w pewnym momencie widzimy przed sobą wjazd do tunelu
My jednak bardzo chcemy jechać przez przełęcz, bowiem intryguje nas widok z góry na podświetlone miasto. Na szczęście jest linia przerywana
, nawracamy więc szybciutko i odnajdujemy właściwą drogę. Sam widok lekko rozczarowuje, ale gdybyśmy go nie zobaczyli na własne oczy, to byśmy do takiego wniosku nie mogli dojść
...
Wracamy do hotelu, młodzież szybko ekspediujemy do snu, i co się da zaczynamy pakować, tak aby rano było mniej pracy. Kiedy wykonuję te parę kursów do samochodu i z powrotem, spoglądam na Magistralę prowadzącą na południe, czyli również ku albańskiej granicy, i zastanawiam się co nas jutro i przez najbliższe dni tam czeka
. Jedno wiem, że już wkrótce rozpoczniemy najbardziej przygodowy etap tej wyprawy
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.