Idziemy dalej - a mamy wciąż 22 sierpnia 2006
Na wyciągniecie ręki!
Zasiedzieliśmy się po moim upadku. Już chyba po dziewiątej (przypomniało mi sie Rubikowe: jakże można tak kochać o dziewiątej rano
:D:D:D:D - no można. Majka jest tego warta
) Powolutku zmierzamy w stronę wielkich płaskich skał. Malowniczo. Mi się najbardziej oczywiście podobają fioletowe i żółte kwiatuszki (całkiem podobnie niedługo będą wyglądały siniaki na mojej nodze).
Gdzieś w dole widzimy kilkuosobowa ekipę. Jeśli chcieli na Majkę, to źle poszli - są jeszcze niżej niż ja spadałam. Tak jakby zamierzali na Ajlis wchodzić. Może też nie mieli pewności, które to Jezerce...?
Z lekkim niepokojem patrzymy na morze chmur po lewej, ale nad Majką - po prawej - czarujący błękit!
Nasza górka wydaje się być na wyciągniecie ręki! Z daleka wygląda to tak, jakby trzeba było pokonać trawersem tylko kilka schodków! Decydujemy, że zostawiamy tu, na płaskich skałach plecaki a dalej już tylko na lekko - aparaty i tyle. Agnieszka postanawia wziąć wodę. W sumie dzień dziś taki jak normalnym polskim latem, ale Agnieszka przezornie woli mieć wodę przy sobie.
Troje nakręconych uparciuchów
Idzie się niesamowicie - bardzo fajnie po skalnych schodach różnej wysokości. Maję mamy po prawej. Hm... Jakby Wam to opisać - no trzeba zrobić tak jakby zwrot o 90 stopni, żeby wejść na trapezy grani, skąd już droga na szczyt.
Na tym zakręcie nasza wyrocznia, nasze guru, nasza alfa i omega - o. Włodek stwierdza, że jego sto kilo żywej wagi nie zmoże tej kruszyzny. Twierdzi, że skoro pająk (tzn. ja) poleciał, to on się boi zaryzykować. Wkrótce Wiola idzie w ślady o. Włodka. Ona to w ogóle ma ustawowy zakaz wychodzenia w góry. Nawet nie wspominam ile jest przeciwwskazań dla jej wchodzenia tutaj...
Ale tu mówi stop.
Troje uparciuchów jest tak nakręconych, że idzie dalej. Nawet nie myślimy o odwrocie!!! Darek już nawet wie, jak się nazywa ta góra, którą od roku chcemy zdobyć
;);) i o której od roku mu opowiadamy
. Mówi, że nie na darmo tyle się nałaził tutaj, żeby zrezygnować pod szczytem
. Agnieszka też się nakręciła. Ja bardzo, bardzo, bardzo chcę iść dalej i dojść TAM! Trochę się czuję niepewnie, bo akurat Ci, którzy mnie wyratowali z mojej przygody sprzed godziny nie idą...
Za dużo myślę i to jest mój problem
Wkrótce widzę na własne oczy, że to co mi sie wydawało niewinnymi schodkami, to ogromne kilkumetrowe schodziska. Ostrożnie próbujemy wchodzić na taką wysokość, żeby móc z nich wyczaić miejsce z którego trzeba się będzie wspiąć na grań. Ja aż do przesady - boję się ręką dotknąć jakiegokolwiek kamienia. Trochę paraliżuje mnie też to, że w pewnym miejscu kruszyzna się urywa skalną ścianką. Chyba nie chciałabym stamtąd lecieć. Za dużo myślę i to jest mój problem
Nie potrafimy znaleźć właściwego trapezu, z którego pójdziemy w górę. Uparliśmy się przy jednym, a jak się okaże później (dzięki konsultacji powyprawowej
z Zawodowcem) - to było za wcześnie. Bezradnie stoimy pod trapezem myśląc co zrobić. Aha - po drodze znajdujemy słoiczek po kremie nivea - znaczy się stwierdzam z doświadczeniem wytrawnego Apacza - ludzie tu byli
.
Patrzymy w miejsce gdzie zostali Wiola i nasz Guru. I tu się zacznie hit wyprawy. Ojciec Włodek niczym wytrawny góral krzyczy do nas: "Wracajcie! CHMURY IDĄ!" Kiedy powtarza to po raz piętnasty udajemy, że nie słyszmy. Jego determinacja w tym nawoływaniu udzieliła się Wioli. Krzyczy do mnie: "Wariatko skończona, wracaj"!
Gdyby nie mój upadek, to nie wiem co by było a tak... Darek mówi, że nie widzi sposobu na wejście na grań z trapezów. Wpada na nowy pomysł. Idzie wzdłuż ostatniego aż traci się nam z oczu. Proszę go, żeby dał znać, czy damy radę wejść. Ale czekanie się przedłuża.
Dolatuje do nas znowu: CHMURY IDĄ!!! I Idą autentycznie... Ale... No może damy radę... Zaczynam kusić los... Ale tak bardzo się chce!!!
Nawet o tym nie myśl!
W końcu ja i Agnieszka z POTWORNIE ciężkim sercem postanawiam się poddać. Rany...Płakać mi się chce. Naprawdę. Idę tak wolno jak to możliwe... Może jednak wrócić...? Wiola jest jednak zdecydowana. Krzyczy do mnie czytając mi w myślach: Nawet o tym nie myśl! Źle schodzisz! I kieruje nami, żebyśmy sensownie weszły na tę drugą prostopadłą... W sumie ich pomoc bardzo się nam przydała. Trapezy już są w chmurach. Nie widać, gdzie iść...
Kiedy już dołączamy do naszej dwójki, dalej razem już czekamy co z Darkiem.
W pewnej chwili słyszymy lawinę kamieni. Zamieramy. Jakoś idiotycznie wypatrujemy Darkowego kapelusza lecącego w tej lawinie. Autentycznie głośno razem zaczynamy się modlić... Darek to wariat. Jako jedyny z nas nie za bardzo wiedział gdzie idziemy...
Wkrótce dolatuje do nas dźwięk komórki Darka - znaczy się telefon jest gdzieś w okolicach szczytu, bo ma zasięg... Aż po chwili...! Może to nie za bardzo po górskiemu, ale... JEST!!! Tak się cieszy, że aż wrzeszczy do nas, że jest na szczycie!!!!!!!!!!!!! Bardzo, bardzo, bardzo się wszyscy cieszymy!!! WLAZŁ!!!!!!!!!!!
Wejść to sukces niesamowity, ale jak zejść... Maję mamy w chmurach... Kiedy tylko dostrzegamy Darka, usiłujemy go naprowadzić na jakąś trasę w naszym kierunku. W końcu jest - rzucamy się mu wszyscy na szyję!!! Autentycznie się cieszymy. O. Włodek jednak dostrzega ten mały błysk zazdrosnego rekina w moim oku
:):) i od razu ma swoją teorię, że to przecież sukces całej ekipy
:D:D:D:D. To, że targałam ze sobą 40 stron wydruków, a jednak się wystraszyłam na mecie, do tej pory krąży jak anegdotka wśród naszych znajomych...
Darek jest autentycznie padnięty. Ale jaki szczęśliwy!!! Trudno nie cieszyć się z nim!!!
Ja na otarcie łez dostaję w prezencie od o. Włodka łuskę z kałacha znalezioną gdzieś tu w okolicy
Tu każdy ma broń. A strzela się generalnie na wiwat... Postrzelałabym Darkowi teraz!!!
Przy schodzeniu kopczykujemy trochę drogę dla naszych następców w miejscu wychodzenia z dolinki bez wyjścia. Może nie powinniśmy, bo ileż to atrakcji przy szukaniu tego miejsca, to chyba Typ wie najlepiej...
Po drodze Darek o mało co nie zabija o. Włodka, kiedy spod nóg usypuje się trochę głazów i jeden - chyba tylko cudem - nie trafia o. Włodka w głowę. On szedł pierwszy, za nim Darek, potem my. Dla nas - obserwatorów z góry - widok straszliwy! Ja miałam swoją przygodę, o. Włodek też. Kto następny, kto następny??? Przyjdzie kolej na następnych
Mijamy nasze charakterystyczne punkty - mi się najbardziej podobają skałki w kształcie jaskółeczek bądź uszu Batmana
Tuż przed pierwszą Dziurą - tej bez wody - spotykamy dzikiego (tzn. tak wyglądającego
) konika. Są i krowy o pięknych oczach. No i jest pasterz. A w dolince śpią w śpiworach... no tak Słowacy... To ich widzieliśmy rano. Faktycznie - pomylili drogę. Ale i tak nie bardzo są w formie. Chyba źle na nich podziałała gościna u pasterzy... (Zawodowcu - znów wspomniany przez Ciebie brązowy szlak...).
Cała drogę sie chichramy i dowcipkujemy. Mimo klęski jest w nas jakaś taka radość. Trudno - i tak tu wrócimy!!! (Pomyślimy o tym już następnego dnia - ale uspokajam... Nie poszliśmy... I nawet w tym, 2007 roku też nie poszliśmy...
:(:(:(:( - co zwlecze, to nie uciecze... Kiedyś tam wejdziemy...
).
Czy w celach kuracyjnych będzie potrzeby amol...
Afrim już na nas czeka. Zaprasza na kolację. Jakoś próbujemy się umyć w wodzie ze źródełka i idziemy się gościć. Rodzinka już w komplecie. Trochę się wzbraniam przed owczym mlekiem. Ale ciesze się, kiedy czuję, że jest przypalone. Znaczy się, nie takie żywe, prosto od owcy
Wiola zakłada się z gospodarzami, że wypije jednym haustem - wszyscy mają ubaw, bo naprawdę to robi i... dostaje dolewkę - dobrze jej tak!!!
:D:D
Jakoś próbujemy zagadać z żoną Afrima, bo widać, że naprawdę chciałaby pogadać... Agnieszka rozumie albański, ale nie chce się pochwalić jak mówi...
Przez chwilę tylko się do siebie uśmiechamy, ale... Wkrótce płaszczyzną porozumienia jest czerwona koszulka Wioli, która psy wywlokły ze sznurka namiotu i przyniosły naszym gospodarzom. Koszulka tak się dziewczynie podoba, że dostaje ją w prezencie. Coś tam na migi o błyskotkach gadamy. No i szlachetna Wiola oddaje swoją ukochaną afrykańską bransoletkę. O. Włodek darowuje seniorowi rodu swoją kurtkę przeciwdeszczową. Jakoś tak serdecznie się robi. Wiola pstryka fotki. Ma przepiękną kolekcję twarzy pasterzy - na pewno kiedyś zrobi jakąś galerię i Wam pokaże
.
Dziękujemy gospodarzom za zaproszenie na kolację (powiem cichutko, że mamy jeszcze tylko troszkę amolu przeznaczonego do celów kuracyjnych;) Kiedy zmierzcha, o. Włodek zamawia jeszcze u pasterzy 8 kg sera na rano i przenosimy się do naszego legowiska. Zachciewa się nam ogniska. Znosimy gałęzie z okolicy i się wygrzewamy. Przychodzi do nas brat dziewczyny. Nie wiem o czym rozmawia z o. Włodkiem bo przecież nic nie rozumiem
:):)
Naten e mire mówimy i idziemy spać po tym kolejnym dniu pełnym wrażeń... Maja mi się może przyśni...
Noc jest prawie spokojna
. Do szczekania psów, odbijającego się w kotle, już się przyzwyczaiłam. Ale... Noooo do takiej kanonady strzałów z kałacha to nie!!! Rany! Aleśmy się wystraszyły! A to jedynie ojciec Afrima (chyba ojciec) przyszedł nocą i to z radości na jego powitanie...
:D:D:D