MIŚ - OMIS
Następny dzień (tj. 5.06.), powtórka z rozrywki (tzn. rano "lejba").
- czyli kolejna wycieczka. Tym razem "piracki" OMIS - zwany uparcie przez nasze dzieci ... misiem.
Jedziemy malowniczą jadranką.
A teraz napiszę słów parę o moim najmłodszym dziecku. W trakcie jazdy dowodzi ON.
Dlaczego - Bo Miki to "gościu" konkretny, uparty, który działa a nie myśli.
W rodzinie nosi ksywę "gospodarz", bo wszystkich i wszystko ustawia wg. wymyślonego przez siebie porządku to jest zabawki, ubrania, buty, ludzi i nie ma uproś; musi tak być.
Teksty Mikiego umilają nam jazdę: "Jest paniale", "O NIE mamo (tato), o NIE" (tak jest po każdym naszym zdaniu) "Mamo nie jedź tak w prawo i w lewo" (to jak są serpentyny); "CO ROBISZ TATO" (jak raptownie ruszam), "Tato nie zapiałeś" (to wiadomo co
); "Jak jedziesz chopie" (do innych użytkowników drogi).
Dzięki tym wskazówkom dojeżdżamy w końcu do MISIA. Auto zostawiam na parkingu po prawej za mostem i wracamy się do miasta.
Z mostu widać Cetinę przebijającą sie przez góry:
A za mostem.. wchodzimy w miasto.
Najpierw gubimy się na małym bazarku. Potem kukamy do "ribarni" - nieco już pustej o tej porze:
Oglądamy tubylcze dzieci, z dużą uciechą obrzucające popcornem, przejeżdzające przez Omis auta:
Niestety - wesołą zabawę przerywa, chyba nauczycielka, z krzykiem wypadająca z pobliskiego obiektu.
Przychodzi czas na polowanie.
Chcę mianowicie w Omisiu zapolować na stojak do aparatu.
Od dawna jestem szczęśliwym posiadaczem stojaka typo prymityw - 10 cm wysokości, 3 plastikowe nóżki. Stanowił integralną całość do wczorajszego wieczora, dopóki znudzone dziecko starsze, nie usunęło mu jednej ze skrajnych nóżek. W sklepie foto pani informuje że stojaków nie ma i z uśmiechem daje dobrą radę: Split. Na takie dictum, swoją ewentualną szansę widzę w robótkach ręcznych i proszę żonę, co by kupiła mi ichni Poxipol, a ja SAM dla poprawienia sobie nastroju zapuszczam się w stronę twierdzy Mirabella (bo rodzina niestety widząc ją z dołu, nie wiem czemu wymięka). Po drodze przechodzę malowniczymi uliczkami dochodząc do placu na którym stoi katedra św. Michała:
Zaglądam tam na parę sekund i maszeruję dalej. Drogę cały czas pokazują czytelne drogowskazy, a potem kierunek jest tylko jeden - do góry:
Do twierdzy trafia się szybko (kilkanaście minut). Na samym końcu jest "wąskie gardło" (nie każdy się przeciśnie - trzeba wciągnąć brzuch
). A ze szczytu zapierające dech, wspaniałe widoki:
UFF - po napatrzeniu się wracam w dół, aby spotkać się z rodziną.
Okazuje się, że moja kochana Basia załatwiła moją potrzebę
. Poprosiła w markecie o klej, najpierw super glue, potem poxipol. Sprzedawczynie nie wiedząc o co biega - wypychały się nawzajem: "Ja nie znaju
" - " Ty coś umiesz". Moja żona pokazała im torebkę, że chce skleić pasek. Dostała .... taśmę klejącą, potem nożyczki, a w końcu .... - "A liepiło" i dostała klej, na którym było napisane ..... super-glue
.
Zadowoleni z zakupu wsiadamy do auta i jedziemy niby to z powrotem, bo wzdłuż Cetiny. Droga wąska (nie wyobrażam sobie na niej autobusu) i pusta - nie licząc zabłądzonego niemieckiego Tigera (BMW X5). Na początku trasy kilka konob - w tym jedna w zabytkowym kasztelu, a potem serpentyny w krzakach - tak że nawet widoki niewielkie. Dużo ogłoszeń o raftingu. Żona zaczęła od zakrętasów mieć nudności, więc z ulgą przywitałem tablicę z nazwą Zadvarje (chociaż wsi nie widać). Dojechaliśmy do ładnej szerokiej drogi - rzut oka na mapę - toż to wreszcie, sławna, opisywana często, droga Sestanovac - Brela. Zmęczeni i znudzeni jedziemy w stronę Jadrana. Droga jest teraz w remoncie (a właściwie w budowie). Ruchu praktycznie zero, co chwila na poboczu kamienie, pomiary, wysadzanie skał, ciężki sprzęt i takie tam. Asfalt już wylany. Widać że będzie szeroka. Po 10 minutach dojeżdżamy i ... widzimy:
- i nie tylko to
.
Cóż - ten widok powala z nóg - jest nawet lepszy jak "pierwszy" widok Jadrana (po wyjeżdzie ze Svetego Roka).
Patrzymy, patrzymy i wracamy stamtąd szybciuteńko ...do bazy.
CDN.