21 sierpnia, czyli wyprawa do Mostaru
Mostar to miejsce, które koniecznie chciałam w tym roku zobaczyć, no i udało się.Wyjechaliśmy po 10, moim zdaniem stanowczo za późno,ale wcześniej nie dało się towarzycha wygonić.Pojechaliśmy do Makarskiej i stamtąd na Vrgorac.Polecam każdemu przejechanie się w góry, może niekoniecznie od razu na sv. Jure (chociaż czemu nie
),ale naprawdę warto zobaczyć te widoki zapierające dech w piersiach nie tylko z poziomu Jadranki.Po tej wyprawie mąż mój stwierdził,że na teraz takiej jazdy ma już dosyć i sv. Jurek w tym roku odpada
, a prawdę mówiąc myślałam,że się skusi.Jazda wzbudzała spore emocje-z jednej strony śliczne widoki i tylko "patrz, zobacz i ale", a z drugiej zakręty, za którymi nie wiesz, co cię czeka i pionowe skały po lewej, a przepaście z prawej.
Mijając te wszystkie "górne odmiany" miejscowości nadmorskich i pozostałe maleńkie wioseczki,nie mogłam zrozumieć, jak ci ludzie tam żyją, co robią, czym się zajmują, z czego żyją.Z jednej strony góry, z drugiej też, wąska droga przez wieś, co właściwie czasami nawet trudno nazwać wsią-dwa domy na krzyż, cicho i głucho.Życie tam w tych górach to chyba ciągła walka o każdy kawałek ziemi, na którym można coś uprawiać.Gdzieś mignęło nam takie maleńkie poletko między skałami, takie poszarpane, nierówne, jakby ktoś centymetr po centymetrze wyrywał ziemię chciwym górom.A ile to zachodu wymaga, aby coś na tych skałach wyhodować.Ale niektórzy tam zostali, nie zeszli na dół, nad morze... może to poletko,ta mała chałupka to całe ich życie? Może ukochali te góry, może tam znaleźli swoje miejsce na ziemi. Uderza ogrom tej przestrzeni, budzi respekt potęga gór.Ta cisza, ten spokój, który od nich bije.Może to przyciąga ludzi,bo widać co jakiś czas nowe domy już wybudowane albo w trakcie budowy.
górskie krajobrazy
Decyzją większości najpierw kierujemy się do Medjugorje (ja niekoniecznie jestem za tym). I może dlatego, że nie jestem taka "święta", jak to się mówi, że nie obnoszę się demonstracyjnie ze swoją wiarą miejsce to nie zrobiło na mnie większego wrażenia.Dla mnie nie było tam nic z atmosfery miejsca świętego, te hotele wokół, pełno sklepików z pamiątkami-rozumiem to musi być, ale dlaczego wszystko tak blisko? Z wrzeszczącymi turystami nic się nie zrobi, ale denerwują mnie tacy, którzy nie potrafią uszanować takich miejsc, a tym samym ludzi głęboko wierzących, dla których pobyt tam to nie tylko zaliczenie kolejnej atrakcji turystycznej. Sanktuarium , proste w formie nawet mi się podoba, ale raczej jako zwykły, że tak powiem kościół, a nie miejsce pielgrzymek, prawdę mówiąc, starałam się nie oglądać wcześniej zdjęć i raczej nie czytac komentarzy o tym miejscu,żeby nie nabierać uprzedzeń i trochę się rozczarowałam, bo spodziewałam się czegoś bardziej okazałego.
i jarmarczno-hotelowe zaplecze
Postanowiliśmy już nie wspinac się na górę, teraz prosto do Mostaru, a po drodze takie oto widoczki
To, co innego w krajobrazie bośniackim to więcej płaskiego terenu, doliny z polami uprawnymi, widać, że te obszary poddały się człowiekowi...że daje on radę tu gospodarować.Mijaliśmy także spore obszary z kikutami drzew, czarne, suche, osmolone, od samych szczytów do samej drogi...koszmarnie to wygląda.I wreszcie zakrętasy doprowadzają nas do Mostaru-ślicznie położone miasto.Zbliżając się do niego miałam mieszane uczucia, bo właściwie pamiętam tę nazwę tylko z relacji telewizyjnych w czasie wojny, ciągle Mostar i Mostar, nie myślałam wtedy nawet,że kiedyś tu będę.Trochę już lat minęło od tej wojny, ale to chyba w perspektywie takich zniszczeń i tragedii bardzo mało...
Straszne są dla mnie te ruiny w środku normalnie żyjącego i funkcjonujacego miasta.Straszą dziury po kulach,puste wnęki okienne,kalekie budowle, których nikt nie reanimuje.W jednej z nich znajduje się szkoła-budynek w środku pewnie zrobiony, ale elewacja nie ruszona,w kropki...Zastanawialiśmy się, czy pozostawiono je celowo, ale
aż tyle...a zaraz obok wyrastają nowe piękne budynki.
I to na co najbardziej czekaliśmy - starówka, Most Turecki i przyległe uliczki.Niezwykle urokliwe miejsce, niezwykła atmosfera i przepiękna bajkowa Neretwa, aż się wierzyć nie chce, że ma taki kolor.
Neretwa leniwie toczy swe wody...
Most też robi wrażenie,szkoda tylko, że ciągle pełno na nim ludzi
, ale najbardziej podobał mi się z dołu, kiedy stałam nad brzegiem Neretwy i zadzierałam głowę, wtedy dopiero widać jego wielkość i piękno.
Zjedliśmy obiad-bardzo smaczny i tańszy niż w Cro w jednej z tych wiszących nad rzeką knajpek, z której zresztą kilkakrotnie mieliśmy okazję podziwiać skaczących do Neretwy gostków.Zakupiliśmy pamiątkowe widokówki- w pakiecie cztery za 4 euro ( ale takie większe trochę były) i oczywiście wachlarz dla małej strojnisi, bo jakby inaczej, no i oczywiście obowiązkowo lody- pyszniutkie były. I w drogę powrotną-wracaliśmy wzdłuż Neretwy. Niestety zabrakło już czasu na wodospad Kravica (został na przyszły rok
), ale mąż miał widocznie dzień dobroci dla zwierząt
i zatrzymał się po drodze w niewielkiej miejscowości Poczitelj,a że byliśmy już trochę padnięci, młodsza pociecha nawet zasnęła, więc na szybki spacerek po starej kamiennej części wyciągnęłam starszą córę.Bardzo urokliwe miejsce,zrobiłyśmy kilka fotek, nie wdrapując się zbyt wysoko.
Kolejny przystanek przy Bacińskich jeziorach, podziwianie widoków i zakup trunków
I kolejny dzień pełen wrażeń za nami... cdn