Jakie dobranoc...? Oj ciężka to była noc. Na decku straszny tłok. Opanowaliśmy raptem 4 ławki i jak 9 osób ma się na tym rozłożyć i wyspać?! Na domiar złego za naszymi plecami zasiadła jakaś grecka rodzinka, straszliwie głośna, non stop palili i byli brudni, fuj!!! Jakoś się zdrzemnąłem, ok. godz. 4 dopływaliśmy już do Iraklionu. Istne wyścigi! Po jednej stronie 3 promy, po drugiej jeszcze ze 4... O godzinie 5 siedzieliśmy już w samochodach - kierunek Chania. Do przejechania ok. 180 km. Okazało się, że po nie przespanej nocy to spore wyzwanie. Kierowcom strasznie kleiły się oczy, ale jakoś udało się. Zajechaliśmy i zaczęły się poszukiwania kempingu. Nie szło nam wybitnie. W końcu weszliśmy do jakiejś knajpki na śniadanie i zapytaliśmy o kemp. Odpowiedz: widzicie ten kawał ziemi naprzeciwko? Właśnie tam jeszcze w zeszłym sezonie był kemping! Zlikwidowany! Padliśmy na krzesła, co za pech! Coś mi jednak nie pasowało, kemping sprawdzałem w internecie, wszystko było ok.! wsiadłem z Darkiem w samochód i jedziemy. Po 15 minutach znaleźliśmy kemping. Niestety, usytuowanie bardzo kiepskie. Rezygnujemy, wracamy i wszyscy ruszamy dalej w kierunku Kastelli. Obejrzeliśmy jeszcze 3 kempingi i wybraliśmy jeden z nich, przy najlepszej plaży.
Do końca dnia pławiliśmy się w morzu. W recepcji poczytaliśmy o wycieczce do Samarii, koniecznie chciałem tam być! Koszt takiego "objazdu" 38 euro!!! Drożyzna! Po naradzie zdecydowaliśmy, że sami sobie zorganizujemy wycieczkę. Cały problem polega na tym, że z wąwozu dochodzi się do miasteczka Agia Roumeli, a stamtąd nie ma żadnej drogi dla samochodów czy autokarów! Wydostać się można tylko promem, ale jak wrócić po samochód, który będzie stał na parkingu przed wejściem do Samarii?! Coś wymyślimy J Nazajutrz rano zapakowaliśmy się w 5 osób do jednego samochodu i w drogę. Jak zwykle wybraliśmy boczne drogi, lubimy ten koloryt lokalny
, który widać z dala od utartych szlaków. Po przejechaniu 60 km dotarliśmy na parking przed wejściem do wąwozu. Sporo autokarów, które po wypuszczeniu pasażerów odjeżdżały. No tak w to miejsce nikt nie wraca. Doszliśmy do wniosku, że Kasia, Darek i Łukasz pójdą do końca wąwozu (16 km), potem wsiądą na prom i popłyną do Sougia, a ja z Grzesiem w połowie drogi zawrócimy do samochodu i podjedziemy po nich. Grześ jednak pogadał jeszcze z przewodniczką - Polką, która wyjaśniła mu, że najciekawsze jest pod koniec wąwozu. Ot i problem. Z Sougi nie jadą żadne autobusy w kierunku parkingu przy wejściu do wąwozu. Tam i z powrotem 32 km - kawał drogi!!! A co tam, idziemy, będziemy zastanawiać się po drodze. Widoki w wąwozie przepiękne, na początku takie alpejskie, idzie się cały czas w dół, a góry w około imponujące. Cały czas zastanawiamy się jak mogło tu dojść do tragedii, kiedy to w lipcu w wąwozie zginęli nasi rodacy. Im dalej w wąwóz, tym bardziej byłem przekonany, że nie chcę wracać tą drogą! W połowie trasy zatrzymaliśmy się w opuszczonej miejscowości Samaria, dalej droga prowadziła korytem wyschniętego potoku i robiła się coraz węższa. Po jakimś czasie pojawiła się woda, strumyk, a skały wzdłuż niego - pionowe, mają podobno 300 m wysokości! Robią wielkie wrażenie! Piękny szlak i ponieważ cały czas albo schodzi się w dół, albo idzie po równym to nie jest męczący. Tylko kiedy nie ma cienia to słońce daje się we znaki. Pod koniec wąwozu faktycznie jest najciekawiej - robi się bardzo wąsko. My musimy przyśpieszyć żeby zdążyć na prom!
Docieramy do Roumeli, kupujemy bilety promowe, jest jeszcze pół godziny czasu. Kto może popija Retsinkę, kto nie może, lemoniadę
Na promie jest sporo Polaków z wycieczek fakultatywnych, siedzimy, gadamy, robią wielkie oczy, mało kto jest na Krecie własnym samochodem... Rejs trwał 45 minut, wzdłuż skalistego brzegu i małych piaszczystych plaż, na które dopłynąć można tylko łodzią. W porcie wszyscy pobiegli do swoich autokarów, a my zaczęliśmy rozglądać się za taksówkami. Stały dwie, jedna zaraz odjechała, podeszliśmy do drugiej... Peugeot 406, pytamy za ile może nas zabrać. 50 euro, mrugam do Darka, czy nie można coś utargować. A ile was jest? No 4 osoby + dziecko. A gdzie to dziecko - pyta. Tak, Łukasz ma 14 lat i jakieś 170 cm wzrostu
Trochę nam drogo, więc sciemniamy, że idziemy coś zjeść i wrócimy. Gość na to, że tu nie ma taksówek i jak nie jedziemy to on wraca do Chani. Krótka piłka! Nie ma co się zastanawiać. Ładujemy się jakoś w piątkę i jazda. Dobrze, że ma 2.0 HDI, idzie jak przecinak
rozmawiamy po angielsku, wiezie nas takimi drogami, o których mówi "tędy nie jeżdżą ani autokary, ani turyści...". Faktycznie droga była bardzo ciekawa i dosyć długa! Opowiada nam o polskich turystach, którzy zginęli wcale nie w Samarii! Wybrali się kompletnie nie przygotowani na szczyt widoczny z drogi - ponad 2000 m.n.p.m.!!! Przykre! Po blisko godzinie jazdy docieramy na parking gdzie czeka nasza Skodzina
. Płacimy i przesiadka. Wracamy jeszcze inną drogą i znowu jest bardzo ciekawie, wąsko, w miejscowościach ludzie przyglądają się nam z zaciekawieniem. Zatrzymujemy się przy jakimś sklepie w celu uzupełnienia płynów... tzn. Retsinka się skończyła
Gdzieś dalej zrywamy kilka pięknych pomarańczy
. Darek z mapą na kolanach pilotuje mnie poprzez kolejne skróty... i w pewnym momencie stop! Nie, no dalej tą drogą już się nie da. Pytamy miejscowych - "ooo problem, tym samochodem nie przejedziecie, jak to wytłumaczyć, tej drogi nie ma na mapie (skala 1:150000!), ciężko będzie wam trafić, ale zaczekajcie sąsiad z rodziną wybiera się do miasta...". Uśmiechnięta rodzinka macha do nas przyjaźnie, "jedźcie za nami, dacie radę". Jedziemy za nimi, polna droga dziura na dziurze, tumany kurzu, (a mówiłem kupić terenówkę) po 15 minutach docieramy do asfaltu. Zatrzymujemy się, dziękujemy, oni jadą w prawo my w lewo. Dalej było już bez problemu, tylko pasażerów miałem coraz weselszych, dobrze, że Łukasz pił colę...
Piękna to była wycieczka!!!
Powoli kończy się nasz pobyt na Krecie, ale ja jeszcze muszę do Elafonisi!!! Nazajutrz do południa plaża i morze a ok. godz.12 - Elafonisi, to tylko 40 km. Jedziemy wszyscy. Przywykliśmy już do kreteńskich, krętych, bardzo malowniczych dróżek, a ta była dobrze oznakowana i jeszcze trafił się piękny, stary, jednokierunkowy tunel. Tradycyjnie już w pewnym momencie asfalt się skończył. Stop, otwieram mapę, a w międzyczasie śmiga koło nas kilka samochodów, nie ma co jedziemy za nimi! Wyjeżdżamy z za zakrętu... i oczy wyszły nam z orbit!!! Szok,
błękitne laguny, biały piasek, tak wyobrażam sobie raj...
Co tu pisać, pooglądajcie zdjęcia.
A jednak napiszę po raz kolejny - bosko!!! Pławiliśmy się w morzu przez kilka godzin, ale niestety w końcu trzeba było wracać
Następnego dnia rano jeszcze chwila na plaży, zwijanie namiotów i wyjazd do Chani. Ruch w mieście straszliwy! Gdzieś na światłach zgubiłem Darka i Kasię, gdzieś przejeżdżam na czerwonym trąbiąc okrutnie
Chyba nabieram złych nawyków! A co, szwędamy się po Krecie już drugi tydzień! W końcu znaleźliśmy podziemny parking, drogo, ale bezpiecznie, samochody załadowane lepiej nie kusić losu. Podajemy namiary sms-em Darkowi, po chwili nadjeżdżają zagubieni. Ruszamy na starówkę, jest piękna! Inna niż te, które zwiedziliśmy do tej pory. Jak piszą w przewodniku to wyjątkowe pomieszanie kultur i religii. W porcie stare ogromne magazyny, pomieszczenia arsenału, muzeum marynarki (niestety zamknięte
).
Ostatnie zdjęcia, drobne zakupy i musimy ruszać do pobliskiego portu Souda. Niestety nigdzie nie ma znaków na port! Na czuja jadę w kierunku wschodnim, robi się trochę nerwowo, czasu coraz mniej. Zjeżdżam na stację benzynową, akurat tankuje policjant, tez w Octavii
, pytamy, ok. "prosto, prosto" - pokazuje kierunek. Wreszcie jest port, stoi nasz "Lissos", jedziemy prosto na trap, bilety i już jesteśmy. Oczywiście na promie wielki tłok. Przezornie rozkładamy się w miejscu gdzie nikt nie będzie nam łaził po głowach
A całą noc dwóch greckich grajków rzępoliło straszliwie!!! Nie dało się spać! Rankiem zjazd z promu i ruszamy w drogę powrotną. Jedziemy jeszcze pokazać dzieciom Kanał Koryncki i dalej kierunek Plaka. Specjalnie omijamy Ateny szerokim łukiem, a mimo to widzimy po drodze kilka małych pożarów. Grecy wywalają pety z samochodów na drogę, chwila i już się palą pobocza autostrady! Po drodze widzimy całą kawalkadę samochodów strażackich - mają węgierskie rejestracje! Na kempingu jesteśmy ok. godz. 17, ten sam uśmiechnięty pan w recepcji, a kemping dosłownie pusty, dwa namioty na krzyż, jakiś kamper. Cicho i smutno, to już chyba koniec sezonu. Robimy przegrupowanie, bo Darek i Kasia muszą być już jutro w Polsce, pożegnanie i odjeżdżają
Plaża, morze, noc, ranek, plaża, morze, pakowanie. Koniec urlopu. W drogę powrotną wyruszyliśmy ok. południa. Nie mogliśmy dogadać się ze zjazdem z autostrady w stronę Macedonii
, ale w końcu udało się.
Nie będę już przynudzał opisem powrotu. Cało i zdrowo dotarliśmy do domów w niedzielę 2 września. "A od poniedziałku, każdy robotę ma na karku...". Ranek 3 września, wychodzę do pracy, a na termometrze 5 stopni...
Cdn...
P.S.
Dziękuję bardzo za uwagę! Myślę, że dopiszę jeszcze kilka zdań podsumowania, ale tymczasem, tzn. jutro jadę w Tatry