11.10.2006
Dziś nas czeka zwiedzanie Dubrownika. Ponieważ chcemy posiedzieć tam do wieczora, żeby i nocne zdjęcia porobić, to uzgodnione było z Anią i Zuzią, że wyjazd z Zivogosce około 11. Niestety z psem jesteśmy trochę ograniczeni, jeśli chodzi o zwiedzanie, nie wszędzie jesteśmy w stanie wejść. Tak, więc na spokojnie zjedliśmy śniadanko, poranna kawka na schodkach (i tu się przyznam, że ja kawy nie pijam w ogóle, więc jak oni kawkę to ja herbatkę albo coś chłodnego), poranny papierosek, jeszcze chwila relaksu, przygotowanie aparatu i zapasu baterii, statyw nie tylko mały, ale i ten większy, zapakowanie "suchego prowiantu" i picia do auta, pies, my w czwórkę i w drogę!!!!
Na początku zatrzymaliśmy się przy straganie w dolinie Neretvy, gdzie mogliśmy skosztować różnych rakiji, mandarynki prosto z drzewa, figi i co tylko chcieliśmy. Spodobało nam się to, a i kobiecina była bardzo miła. Tak więc zakupiliśmy sobie do domu ze dwie rakije (mandarynka i gruszka), świeże figi, "żywe" mandarynki, migdały i pojechaliśmy w dalszą drogę. Wyjaśnienie terminu "żywe" mandarynki - to są takie, które chodzą i na drzewie siedzą, ha ha ha.... A na poważnie to powiedzenie wzięło się od Plumka. No bo martwe mandarynki są w puszce, a żywe na drzewach.... Po drodze Ania radzi zwolnić, bo przy wiadukcie, gdzie jest rozjazd na Mostar i Sarajewo policja lubi stać i łapać. I faktycznie - stała policja, ale nie mieli powodu, aby nas zatrzymywać. Tylko się popatrzyli na nas i tyle. Jeszcze tylko fotka z doliną Neretvy jak już wjechaliśmy wyżej, bo widok niesamowity... i jazda dalej!
Po drodze wjeżdżamy do Bośni, tam mały postój w Neum - dziewczyny idą na zakupy, a my z psem na trawę. Pogoda jest bardzo ładna, słonko świeci i nas ogrzewa. Po jakiś 30 minutach opuszczamy Neum, kawałek dalej już wyjeżdżamy z Bośni. Jeszcze raz się zatrzymujemy po drodze, bo Ania chciała fotki porobić, no to ja też. Potem jedziemy dalej i zatrzymujemy się dopiero przed mostem. Kolejna porcja fotek, akurat statek-olbrzym stał w porcie.
Wjeżdżamy do Dubrownika. Zuza jako dobry pilot kieruje nami, gdzie skręcić, gdzie zaparkować, co by nie płacić, ale niestety miejsca te są pozajmowane, więc jeździmy w kółko szukając czegoś wolnego. W końcu znajdujemy marny kawałek parkingu, gdzie udaje nam się stanąć nic nie płacąc, bierzemy swoje manele i idziemy w kierunku Starego Miasta. Trochę mamy do przejścia... Teraz to z górki, cały czas schodami w dół, gorzej będzie nam się wracać, bo pod górkę, ale co tam, będziemy się tym martwic potem. Schodami zeszliśmy akurat naprzeciwko bramy Pile. W pierwszej kolejności - toaleta. Chyba te schody tak na nas wszystkich zadziałały. Potem my schodzimy z psem pod mury, bo potem w mieście będzie się jej ciężko załatwić, a dziewczyny korzystając z okazji idą na szybkie jedzenie. Widzimy z parku twierdzę Lovrijenac - ogromna! Wszyscy zadowoleni wchodzimy w progi "perły Adriatyku"....
Najpierw Zuza zaprowadza nas pod tablicę przedstawiającą atak na miasto. Robi wrażenie. Potem już wchodzimy do miasta. Na pierwszym planie Wielka Studnia Onufrego i oczywiście Stradun. Kierujemy się w stronę portu, Zuza pokazuje kolejno kościół Zbawiciela, Klasztor Franciszkanów, mijamy wąskie i tajemnicze boczne uliczki i podchodzimy pod wieżę zegarową. Tam oglądamy Pałac Sponza, Kolumnę Rolanda, ratusz, kościół św. Błażeja i kierujemy się bramą pod wieżą zegarową w stronę portu. Tam zostawiamy dziewczyny, będą na nas czekać a my zaraz obok wieży wchodzimy na mury miejskie.
Wstęp 50 kun od osoby, pies gratis - nie ma problemu, że chce zwiedzić mury. Zaczynamy naszą wędrówkę. Słonko praży na niebie i powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie spacerowania tu przy ogromnym upale, a już nie z psem, który ma nos niżej, a tam to już w ogóle parówka. Idąc i rozglądając się na wszystkie strony robimy pełno zdjęć. Żałujemy tylko, że słonce nam świeci z jednej strony i pod słońce zdjęcia nie wyjdą ładne (jak się nie ma odpowiedniego sprzętu, filtrów, itp.). Ale za to mamy statyw to i we dwójkę na zdjęciach jesteśmy. Co jakiś czas poimy naszego psa wodą i sami również popijamy. Tłoku dużego nie ma, więc spokojnie można spacerować. Nie spieszy się nam. Idąc murami nie mogliśmy się napatrzeć na widoki, na te uliczki w Dubrowniku, zabudowania. Widoki piękne.
A pies na murach sprawiał, że każdy prawie ją głaskał, wzdychał, nawet jedna pani Chorwatka pracująca na murach przyniosła jej miseczkę z wodą, żeby się napiła. Byliśmy w szoku, że tak się dba o zwierzęta. W końcu po jakiejś godzinie dochodzimy do portu i niedługo mieliśmy się spotkać z dziewczynami. Nawet je widzieliśmy jak czekają w knajpce na nas.
Bardzo się ucieszyły na nasz widok, bo podobno już się nudziły. A my po murach zgłodnieliśmy. Zuza zachwalała kalmary w panierce, no to zamówiliśmy sobie wspólna potrójną porcje na naszą czwórkę, bo wieczorem mieliśmy sobie jeszcze małą kolacyjkę zjeść w Dubrowniku, więc nie chcieliśmy się najadać. Miała Zuza rację - kalmary pyszności!!! Ja nie przepadam za "takimi rzeczami", ale sposób zrobienia tych kalmarów spowodował, że je polubiłam. Ale tylko w tej knajpce, tylko w Dubrowniku. Przynajmniej jest pretekst do kolejnego tu przyjechania - na pyszne kalmary!!!
Po jedzeniu poszliśmy na główną ulice i skierowaliśmy się w stronę katedry. Stwierdziliśmy, ze teraz sobie połazimy po tych pięknych wąskich uliczkach miasta, a potem kawka i deserek. Tak więc poszliśmy lewa stroną miasta, wchodziliśmy raz w górę, raz w dół, a to na jakieś podwórko trafiliśmy, a to pod jakimś praniem staliśmy, a to papierosek na schodach. Czas nam przyjemnie mijał, sporo fotek po drodze i w końcu przez klasztor Klary trafiliśmy znów pod Studnie Onufrego.
Poszliśmy w stronę wieży Zegarowej, tam usiedliśmy sobie w knajpce, kawosze zamówili kawę, a ja poszłam sobie na lody. Nie ma to jak pyszne lody... I nie zawiodłam się, po prostu miodzio! My jesteśmy z mężem wielbicielami wanilii, więc wszędzie gdzie jesteśmy próbujemy wanilię. Dubrownicka - pierwsza klasa!!! Polecam gorąco. Nawet pistacja była niezła, a to też niespotykane. No i tak siedząc sobie w knajpce powoli robiło się już ciemno. W końcu to październik, to dni są krótkie. Ania zaczęła focić Stradun i wszystko, co oświetlone, potem ja wkroczyłam do akcji, a pozostali wycieczkowicze grzecznie siedzieli w knajpce i odpoczywali po całym dniu łażenia. Nawet pies chrapał pod stołem, tak ją uliczki dubrownickie wykończyły... Mieliśmy zjeść kolacje w jakieś restauracyjce, ale jeszcze kalmary nam pływały w żołądkach, to i głodni nie byliśmy. Tak więc około 19.00 stwierdziliśmy, że pora wracać do domu. Wiem, może powiecie dlaczego tak wcześnie, ale już pisałam wcześniej - z psem zwiedzanie to nie to samo co samemu, ona cały dzień z nami chodziła, jest zmęczona i pewnie potrzebuje trawy (chodzi mi tu o toaletę). Na szczęście jest tak wychowana, że na chodniku nie załatwi się, choćby nie wiem co. No i do tego ciemno wcześnie się robi to już i oczy zmęczone chcą iść spać. Tylko jeszcze najgorsze przed nami - musimy wejść po schodach w górę, żeby dostać się do samochodu. Troszkę to trwało, ale po ciężkim wysiłku udało się. Nawet samochód stał na swoim miejscu, bez żadnych oznak mandatu. Zapakowaliśmy się i jeszcze podjechaliśmy na punkt widokowy, co by porobić oświetlony Dubrownik z góry. Potem już kierunek Zivogosce. Dojechaliśmy na miejsce około 22.30 i jeszcze zgodnie stwierdziliśmy, że pora do łóżek. Dzień był męczący, a jutro.... No właśnie, co się wydarzyło dnia następnego zaraz się dowiecie. Miłych snów!