27 IX (środa) BRAC: BLACA + ZACHÓD CZĘŚĆ WYSPY
Basia uparła się
, że musi iść koniecznie na plażę, bo pogoda jest dziś trochę lepsza. Ja z kolei chcę się wybrać do pustelni Blaca. Urządzamy głosowanie. Chłopaki (bez żadnego przekupstwa
) decydują, że pojadą ze mną. Jedziemy na początku tak jak na Vidova górę, potem skręcamy w prawo i długi około 15-minutowy przejazd gruntową, kamienistą drogą.
Na końcu parking (na nim stoją dwa auta) i drogowskaz Blaca.
Schodzimy kamienną ścieżką koło opuszczonej wsi. Droga w dół (co niestety oznacza że z powrotem trzeba będzie się wspinać), ale bardzo żmudna i duża część w słońcu, które teraz mocno na nas świeci. W sumie idziemy coś około 40 minut.
Mikiego po kilku prośbach "beź go"
trzeba niestety większą część trasy nieść na rękach. Dochodzimy na miejsce
; jest urocze ale niestety muzeum astronomiczne jest zamknięte. Cała Blaca przypomina taką warownię z murami, wysokimi budynkami, z boku jest nawet zbiornik na deszczówkę. Na miejscu siedzi wycieczka Angoli
pijących rakiję i wcinających ryby i chyba baraninę. Dotarli tutaj statkiem z Bolu.
Chłopcy piją co nieco (ale na szczęście nie rakiję), rozglądamy się po okolicy i wracamy. Powrót paskudny. Miki cały czas na łapach, a Hubert chce żeby go na te łapy też wziąć ; chłopaki ciężkie, a łapy tylko dwie
. Po drodze kilka przystanków na picie. Cudem dowlekamy się do auta, mijając kilka grup optymistycznie nastawionych do trasy Chorwatów
w sandałach i klapkach plażowych (chciałbym potem zobaczyć ich stopy). Na parkingu stoi już kilkanaście samochodów wiernie oczekujących swoich właścicieli. Wsiadamy i jedziemy teraz do Milny na zachodnim brzegu Bracu. Chłopcy w międzyczasie zasypiają na amen. Zatrzymuję się czasem po drodze, zrobić jakieś zdjęcie, ale oni nadal śpią kamiennym snem(zwykle postój nawet krótkotrwały budzi ich). Mijam po drodze pięknie położoną Loziscę, potem zajeżdżam do portowej Milny,
(Milna)
potem wracam do Loziscy klucząc jej wąskimi uliczkami (po drodze 5 czy 6 lusterek do oglądania czy coś z przeciwka nie jedzie)
(Lozisca)
,następnie jadę przez Sutivan do Supetaru. W Supetarze chłopcy budzą się, gdy parkuję przy ośrodku zdrowia. Idziemy do portu na pizzę, bo znowu umierają z głodu
. Jemy po parę kawałków, kelner bardzo miły, mimo chlewiku na stole. Po pizzy, duże lody przy samym Trajekcie (sprzedawca ładnie mówi po polsku).
(widok na Supetar)
Jedziemy do Skripu, zwiedzić muzeum wyspy Brac. Wieś jest pusta i senna. Parkuję przy kościele. Wychodzi jakaś kulejąca babcia. Pytam się czy mogę tu zaparkować, ona mówi że tak i pyta się czy przyjechaliśmy do muzeum. Odpowiadam twierdząco, babcia mówi żebyśmy poczekali chwilę. Znika w bramie i zaraz wychodzi, dzierżąc w rękach klucz i prowadzi nas do metalowej bramy.
Otwiera, zasiada za biurkiem i żąda kasy za bilet
. No to jesteśmy w muzeum. W sumie niewiele ciekawych rzeczy (trochę zdjęć, przyrządów "rolniczych", średniowiecznych broni itp.)
z wyjątkiem zabytków ze starożytności, zwłaszcza dwóch płaskorzeźb Herkulesa, pod którymi leżą liczne monety.
Niestety muszę się stamtąd ewakuować bo Miki wymyśla doskonałą zabawę polegającą na wrzucaniu pieniążków do pękniętej częściowo amfory
.
Po wyjściu zaczepiają nas, ale nie nachalnie miejscowi, którzy chcą sprzedać rakiję i oliwę i jeszcze coś. Dziękuję bardzo i wracam do Bolu.
(parę fotek z drogi)
Kilka słów o miejscowych kierowcach. Po dwóch dniach jeżdżenia po wyspie stwierdzam że jeżdżą raczej fatalnie
. Oprócz nagminnego łamania przepisów (typu jazda pod prąd), jeżdżą środkiem drogi, rozmawiając przez komórkę i nie patrząc na jezdnię. Najbardziej popularnym osobowym autem na wyspie jest stary Renault 4. Lepsze bryki należą do przyjezdnych z kontynentu.
W Bolu Basia zadowolona, trochę opalona
, z podniesionym ego, bo na plaży zaczepiali ją jacyś starsi ale przystojni Chorwaci (a może byli młodsi, albo w ogóle ich nie było, kto to wie?
). Tak to jest zostawić kobietę samą.
Kolacja przebiega w miłej atmosferze, jakiś Niemiec zagaduje nas, że jesteśmy miłą rodziną i pyta skąd przyjechaliśmy ?. Basia odpowiada że z Poland, on pyta się "z Holland
". Basia odpowiada "No- Poland, just Poland"- i tu rozmowa, z powodu chyba zaskoczenia Niemca (bo zrobił taką minę
) urywa się.
Po kolacji będąc w już pokoju, przez czysty przypadek włączam Polsat i dowiadujemy się o "Begergate". No tak u nas zawsze jest ciekawie czyli śmieszno i straszno.....
Potem wybieram się do portu, zrobić nocne zdjęcia. Efekty jak na moją tanią cyfrówkę i zdjęcia z ręki, tudzież z "kamienia" w sumie no .. zadowalają mnie.
Wieje wiatr, słychać jak piszczy w masztach łódek, jest zimno i już późno (21.30), ale Bol żyje dopiero teraz żyje pełną parą
(ogródki, kawiarnie- full miejscowych).
P.S.
serdecznie proszę o uwagi typu np. "ale chała" (ale achy i ochy też mogą być), bo wyczerpuje mi się motywacja, a koniec już blisko
.