Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Bałkańska opowieść 2006

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
majeczka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3886
Dołączył(a): 04.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) majeczka » 05.10.2006 16:37

Na 100% była to alergia, ale nie bardzo wierzymy że na ukąszenia owadów. Ag jest przekonana że to uczulenie na słońce.

Wróciliśmy z Hvaru 29 sierpnia, i muszę stwierdzić, że spotkała nas podobna sytuacja :cry: Być może tylko na mniejszą skalę. :wink: Zaczęlą się ok. 3 - 4 dni przed powrotem, a przebywaliśmy tam od 11.08. Obudziłam się w nocy z przekonaniem, że napadlo mnie stado komarów i innych insektów. 8O Dotkliwie bolaly mnie i swędziały zwłaszcza ramiona, w następnych dniach wysypka zaczęła pojawiać się wszędzie. :x Nie była jednak jeszcze tak straszna, żeby szukać lekarza, chociaż wyjeżdżając do Chorwacji wykupiłam dla całej rodziny polisę ubezpieczeniową. Horror zaczął się po powrocie do kraju. :x Dermatolog, ktory mnie leczył stwierdził, że była to łagodna odniana malarii. Najwięcej oberwało się właśnie mnie, córce trochę mniej, natomiast syn i mąż wyszli z opresji bez szwanku, a właściwie nawet niczego u siebie nie zauważyli. :?: I nie sądzę, abym przeholowała ze słońcem, zwłaszcza, że stosowałam masę filtrow. Zastanawiające jest co robić, aby w przyszłym roku podobna historia nie miała miejsca. Pozdrawiam M
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 08.10.2006 00:15

Majeczka hmmmm ciekawa hipoteza. Co by nie mówić, tylko dodaje smaczku do horroru medycznego. Mam nadzieję że nikomu z nas się już taka historia nie powtórzy :)
wojan napisał(a):Kamil :!: Pobudka :!: Jesień przyszła :lol:

Następny odcinek się powoli pisze. Trzymajcie kciuki żeby mnie twarda rzeczywistość wypuściła z łap i dała więcej chwil na pisanie. Z chęcią bym wziął ze 2 tyg. wolnego żeby wszystko spisać bo jeszcze dużo tego zostało :)

pozdrawiam wszystkich :)
k
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.10.2006 01:11

4. Wielki Żółty Morski Kapeć
10 - 11 sierpnia

Rano robimy ostatnie zakupy w Splicie, wyjeżdżamy na Jadrankę i ruszamy wzdłuż wybrzeża. Bardzo dużo czasu tracimy jadąc przez zapchane Kaštele. W samochodzie roztacza się aromat chorwackiego wina. Korki w butelkach od Kasi i Marka od początku wyglądały na lekko przesiąkające, więc się nie dziwimy, zresztą mi ten zapach zupełnie nie przeszkadza. Tylko w razie kontroli pewnie by od razu kazali dmuchać w balona. Pierwszy postój dopiero w Rogoznicy. Pijemy kawę w jednej z nadmorskich kawiarni, łazimy chwilę po miejscowości i stwierdzamy że zobaczymy jak jest dalej. A dalej jest Primošten.

Zjeżdżamy z Jadranki, zostawiamy skodzinkę na płatnym parkingu i idziemy szukać kwatery. Zaczynamy od centrum. Primošteńska starówka robi przyjemne wrażenie, fajnie by było się tu zatrzymać. Idziemy mniej więcej wzdłuż morza. Bardzo mi się podoba tutejsze skaliste wybrzeże, już myślę gdzie by można skakać i dawać nura.

Właściciele niezmiennie odpowiadają że nie ma nic wolnego. Powoli zaczyna nas męczyć powtarzanie setny raz tego samego pytania i słyszenie ciągle tej samej odpowiedzi. Po ilości ludzi i samochodów z krajów wszelakich widać że miasteczko jest rzeczywiście nabite na maksa. W jednym miejscu gazda mówi że może by się coś znalazło, ale jak słyszy że tylko na dwie noce to się wycofuje z oferty i nie chce nawet gadać o cenie. Ktoś inny doradza żeby iść do jednej z agencji turystycznych.

Posuwamy się cały czas wzdłuż brzegu, ale zakrzywienie przestrzeni wynosi nas blisko miejsca startu. Wynika to ze specyficznego ukształtowania linii brzegowej. Wchodzimy do pierwszej napotkanej agencji, laska mówi że znalazłby się wolny pokój za 50 euro. Pyta na jak długo. Gdy słyszy odpowiedź, cena skacze do 70. Dziękujemy i wychodzimy szukać dalej.

Na promenadzie zatrzymujemy się na naleśniki. Chwilę później i kawałek dalej znajdujemy wolny pokój za 30E. Co z tego że wolny, jak tylko na jedną noc. Jutro przyjeżdżają umówieni goście. Zapamiętujemy miejsce i idziemy między domami w górę. Jeszcze kilka razy powtarza się dialog jak z rozmówek: - dal' ima nešto slobodno? - nažalost, ne! Czasem drzwi bywają otwarte, można spokojnie wejść do środka, ale gospodarzy i wynajmujących próżno szukać. Wszyscy tutaj widać wszystkim ufają.

W którymś kolejnym domu wysoki misiowaty gazda daje odpowiedź pozytywną. Za pokój z łazienką tylko dla nas śpiewa 40E. Dosyć długo z nim negocjuję, jako ostatni argument rzucam że to cena jak dla zapadnjaków, on na to że u niego istočnjaci i zapadnjaci płacą tyle samo. Doskonale wie że dużego wyboru nie mamy. Oglądamy pokój, idziemy się przejść jeszcze dalej.

Został tylko rejon przy samym parkingu. Znany do bólu dialog powtarza się jeszcze kilka razy. Cóż robić, wracamy do naszego misia.

Miś ma specjalne miejsce parkingowe dla swoich gości kilkadziesiąt metrów od chałupy, na stromym stoku. Po wrzuceniu gratów do pokoju pierwsze co robię to rozpakowuję gumenjaka i dmucham go samochodową pompką. Jest już późne popołudnie, więc przegryzamy tylko coś na szybko i nie tracąc czasu idziemy do zatoczki. Przenosimy sprzęt pomiędzy gęsto usadzonymi plażowiczami i następuje długo wyczekiwany moment wodowania. Kilka machnięć wiosłami i jednostka wychodzi w morze.

Obrazek

Przedtem każde z nas miało po parę propozycji imion dla pontonu, jednak żadne z nich jakoś nie mogło przypaść do gustu pozostałej połowie załogi. Już na morzu rzucam kolejną propozycję - Wielki Żółty Morski Kapeć. Żeby ochronić od wszelkich złych uroków - jak już ma w nazwie kapcia to powietrze nigdy z niego nie zejdzie. Reszcie załogi się średnio podoba, ale w końcu zostaje przyjęte.

Morze przyjemnie kołysze, aż nie chce się wracać. Słońce zachodzi ale woda jest przyjemnie cieplutka, zaliczamy więc jeszcze po jednym zejściu do niej prosto z pokładu, fachowo skokiem przez plecy.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Na kwaterze do kolacji otwieramy wino, żeby Wielki Żółty Morski Kapeć się przypadkiem nie rozeschnął. Potem czas się przejść po wieczornym Primoštenie. Na placu wewnątrz murów starego miasta jakaś rodzinna kapela gra i śpiewa zestaw międzynarodowych hiciorów wszechczasów. Proceder ten najlepiej wychodzi ojcu, starszemu siwemu facetowi obdarzonemu niezłym głosem. Gorzej natomiast gdy do mikrofonu dorwie się któraś z córek.

Przechadzamy się jakiś czas wąskimi uliczkami, ja jeszcze coś na szybko zjadam bo mnie ssie, wracamy nad morze. Dzwoni do mnie Gord, z którym jedziemy w Prokletije. Umawiamy się wstępnie na spotkanie gdzieś pod Dubrownikiem.

Nie ma już specjalnie nic do zobaczenia, koncert jeszcze trwa. Głowa rodziny akurat dzierży sitko, więc decydujemy się przysiąść na lodach, piwku i winku. Humory mamy dużo lepsze, wiemy że nasz mały prywatny thriller medyczny zmierza do końca. Ja jeszcze jadę w góry, ale Ag niestety musi niedługo wracać do pracy. Smutno mi jak pomyślę że nic jej nie zwróci tych paru przerąbanych dni które miała zamiast wymarzonych wakacji na Hvarze. Niech chociaż te dwa ostatnie dni w Primoštenie będą fajne.

Obrazek Obrazek

Następnego dnia bierzemy maskonurki i idziemy na upatrzony wczoraj skalisty brzeg pod starówką. Pływamy, suszymy się na słońcu, znowu nurkujemy, integrujemy się z morskimi bździągwami, Ag robi zdjęcia ośmiornicy za pomocą jednorazowej podwodnej idiotenkamery, a potem, już zwykłym aparatem, dorodnemu krabowi schowanemu w szczelinie nad wodą.

Obrazek Obrazek

Dno jest ciekawie ukształtowane, w jednym miejscu opada pionowo około 30 metrów, przy tej ścianie jest najwięcej ryb. W ogóle na całym tym odcinku od razu przy brzegu jest głęboko. Nie odpuszczam sobie zabawy w moje ulubione wakacyjne sporty. Wspinam się na kilkumetrowe skały i skaczę z nich do wody. Głębokość dobrze sprawdzona, wysokość może 6-7 metrów, przed pierwszym skokiem długa chwila namysłu. Niezła adrenalinka, chociaż skakałem już z wyższych i groźniej wyglądających miejsc, jak chociażby studnia w nadmorskiej jaskini na Korčuli. Potem jeszcze parę skoków z różnych półek. Tylko na nogi, nie jestem aż taki dobry żeby dawać na łebka z tej wysokości. Jakiś chłopaczek skacze z rozbiegu z drogi nad klifem, odbija się z murku. Niby tylko jakieś 1.5 metra wyżej, ale przeskoczenie nad szeroką półką pod murkiem wymaga niezłej psychy. Poprzestaję na skokach z mojego miejsca.

Obrazek Obrazek

Wczesnym wieczorem wodujemy Morskiego Kapcia w naszej wczorajszej zatoczce, tym razem na trochę dalszy i dłuższy rejs, oczywiście znowu połączony z kąpielą po drodze. Po powrocie idę zadzwonić z budki do Typa, który już wrócił do domu. Wypytuję go o szczegóły wejścia na Maja Jezerce od południa. Potem jemy kolację na tarasie z widokiem.

Obrazek

Jutro rano Ag leci ze Splitu do Krakowa. Idziemy na ostatni późnowieczorny spacer promenadą w deszczu, który właśnie zaczął padać. Pogoda też się dopasowuje do melancholijnego pożegnalnego nastroju.
Ostatnio edytowano 11.06.2007 21:48 przez zawodowiec, łącznie edytowano 1 raz
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 10.10.2006 13:00

zawodowiec napisał(a):W samochodzie roztacza się aromat chorwackiego wina. Korki w butelkach od Kasi i Marka od początku wyglądały na lekko przesiąkające, więc się nie dziwimy, zresztą mi ten zapach zupełnie nie przeszkadza. Tylko w razie kontroli pewnie by od razu kazali dmuchać w balona.

Ostatnio właśnie kumpela opowiadała o swoim znajomym, który zabrał na stopa jakąś starszą babkę. To było całkiem rano, ale babka zdążyła już nieźle zatankować. Trochę kilometrów razem przejechali, potem pasażerka wysiadła, a... zapach pozostał.
No i kontrola. Policajce jak poczuli unoszący się zapach, oczywiście kazali mu dmuchać w balonik. I baaardzo się zdziwili, gdy okazało się, że gość jest czysty. :lol:

Fajnie było poczytać. :)

Pozdrav
Jola
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 10.10.2006 14:49

Ja nie wiem jak to jest z tym skakaniem. Podziwiam zwłaszcza tych "główkarzy" . Mnie sie zawsze zdaje, ze pod wodą jest za płytko. Ale przecież jak wiemy woda wypłyca i to tylko takie złudzenie.

Ciekaw jestem czy Ag'a zabrała ponton do samolotu, czy Ty w góry :mrgreen:

Widze, że poki ja nie dodam odcinka, to Ty już wcale :lool:

Pozdrawiam i czekam! Bo fajnie jest!
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.10.2006 16:38

No ja na lebka to tez tylko z bardzo niziutka :)

A Morski Kapec ani nie polecial samolotem ani nie pojechal w gory... ale to juz w nastepnych odcinkach :D

pzdr svima!
krakuscity
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 7920
Dołączył(a): 11.08.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) krakuscity » 10.10.2006 20:42

zawodowiec napisał(a):A Morski Kapec ani nie polecial samolotem ani nie pojechal w gory... ale to juz w nastepnych odcinkach :D
!

Które pewnie będą lada moment :D
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 27.10.2006 00:25

5. Pożegnania i spotkania
12 sierpnia

Podczas porannego pakowania gratów do skodzinki odkrywam przyczynę upojnej woni roztaczającej się w środku. Spod siedzenia kierowcy wyjmuję butelki kupione koło starego hvarskiego tunelu. Ta, w której było białe wino, okazuje się pusta, a korek leży obok. Wykładzina jest mocno lepka, wilgotna i aromatyczna i w jednym miejscu zaczyna pleśnieć. Rakija i prošek, podobnie jak wina od Kasi i Marka pod drugim siedzeniem, są w najzupełniejszym porządku. Hmmm, trzeba będzie zrobić pranie.

Jedziemy Jadranką obok Trogiru. Słońce i chmury na pożegnanie Ag układają się w bajeczną grę świateł. Zdjęcia pstrykane z jadącego samochodu tego dobrze nie oddadzą.

Obrazek Obrazek

Lotnisko pod Trogirem. Odprowadzam Ag do odprawy...

*****

Prawie cały dzień przede mną. Na wieczór jestem wstępnie umówiony z Jolową rodzinką w Mlinach koło Dubrownika i z Azrą i Gordem też gdzieś w tamtej okolicy. Myślałem o wypadzie na Pelješac i wejściu na Sv. Ijlę. Ale chyba nie ma czasu, choćbym był nie wiem jak szybki. Pozostaje więc mniej ambitny wariant - wjazd na biokowskiego Sv. Jura.

Przed Omišem jak zwykle korek. Jak już się doczołguję do centrum, zatrzymuję się koło Studenaca i idę się zaopatrzyć w środki czyszczące do dearomatyzacji wnętrza skodzinki.

Przed Makarską następny długaśny koreczek. Zaraz za miastem skręcam w lewo w górę. Jeszcze jadę w pełnym słońcu, ale nad górami wisi ciężka czapa. Po kilku serpentynach w lewo odbija boczna droga. Bramka ze szlabanem, 20 kun zasila kasę Parku Narodowego Biokovo. Po jednej za każdy kilometr podjazdu. Strażnik mówi że na górze zupełnie nie ma widoczności, ale za to ruch jest znikomy.

Wąska ale niezbyt stroma droga biegnie przez las długimi prostymi, co jakiś czas zakręcając agrafkami. Wreszcie wyjeżdżam ponad las, serpentyny są coraz śmielsze a niebo coraz bardziej zachmurzone. Zupełnie jak w Tatrach, wszędzie naokoło może być słonecznie a do gór i tak się klei czapa chmur.

Obrazek Obrazek

Wąziutka droga wisi na stromym zboczu, w dole widać Jadran, nadmorskie miejscowości i wyspy. Tam pięknie świeci słońce, tu już nie, ale jeszcze wszystko widać. Ruchu rzeczywiście prawie nie ma, jak na razie minąłem może trzy samochody na krzyż.

Obrazek Obrazek

Droga opuszcza strome zbocze, teren się nieco wypłaszcza. Wjeżdżam w chmurę. Na ogół coś widać ale bywają momenty że widzę tylko 2-3 metry przed maską. Parę razy widzę światła nadjeżdżającego z przeciwka samochodu jak już jest tuż przede mną. W jednym miejscu na wąskim stromym odcinku muszę się spory kawałek cofnąć żeby przepuścić jadącego z góry Włocha. Uznaję że tak będzie szybciej bo on się coś za długo czai, chociaż miałby bliżej do mijanki za sobą.

Obrazek Obrazek

Odpuszczam sobie wypad w bok na punkt widokowy, i tak bym nic nie zobaczył. Przez mgłę jadę bardzo wolno, droga ciągnie się niemiłosiernie. Znowu zero widoczności, z licznika kilometrów widzę że już jest blisko. Ostatni stromy podjazd, kilka serpentyn i staję przed bramą w ogrodzeniu.

Obrazek

Nie ma nikogo oprócz mnie. Brama jest zamknięta i w obie strony od niej biegnie druciana siatka. Za nią budynki, jakieś przekaźniki i inne urządzenia nieznanego mi przeznaczenia. Wracam parę metrów niżej na parking i wychodzę na zewnątrz - brrrr jak zimno, gwiździ jak w Kieleckiem i zacina mżawa. Polara założyłem już wcześniej, długich nachów i adidasów nie chce mi się wygrzebywać, zostaję w krótkich spodenkach i sandałach. Idę po kamieniach w górę wzdłuż ogrodzenia. Przez siatkę pewnie by się dało przejść bez większego problemu ale mi się nie chce. Najwyraźniej się zestarzałem. Po dłuższym kawałku dochodzę do furtki, oczywiście zamknięta. Trzeba się rozgrzać bo łapy grabieją. Myk i jestem po drugiej stronie.

Wbiegam na szczyt z kamiennym słupkiem, rozglądam się po okolicy, wygląda że nikogo nie ma.

Obrazek Obrazek Obrazek

Wracam tą samą drogą na zewnątrz ogrodzenia i obchodzę naokoło z drugiej strony. Natrafiam na malutką kapliczkę.

Obrazek

Jest zamknięta. Zaglądam do środka przez zamokniętą szybkę w drzwiach. Na przeciwległej ścianie widoczny jest Sv. Jure na koniu.

Obrazek

Szczękając zębami wracam biegiem do skodzinki, odpalam ogrzewanie i ruszam w dół. Po drodzę spotykam Polaków jadących pod górę, pytają czy warto jechać jak nie ma widoków. Mówię że jak już tu dojechali to trzeba, w końcu sama droga też jest niezłą atrakcją.

Spadam na Jadrankę w Podgorze, tym wariantem jest mi bliżej. Z Jolą jestem w kontakcie semsowym. Plumka i Zuzannę natomiast postanawiam odwiedzić z zaskoczenia. Do Živogošća Blata nie jest daleko.

Staję na parkingu przy nadmorskiej promenadzie, ktoś zapytany od razu pokazuje gdzie jest knajpka Mr Olimpia. Już z daleka widzę na tarasie dobrze znaną z forum postać. Też na mnie patrzy jak podchodzę, ale nie rozpoznaje. Ania Plumek? - pytam dla formalności. Taaak - odpowiada z uśmiechem, bez śladu zaskoczenia. W końcu nie jestem pierwszy który tu trafił.

Częstuję się kawą i bezalkoholowym piwkiem. Lane Karlovačko przechodzi mi koło nosa, nikt za mnie nie dojedzie dziś do Dubrownika. Szkoda, tak trudno w tym roku znaleźć beczkowe Karlovačko, które bardzo lubię, bardziej od flaszkowego. Po chwili przychodzi też Zuzanna. Dłuższą chwilę gadamy o tym jak im się tu żyje, o odwiedzinach Krakusów i innych forumowych znajomych, opowiadam o naszych wcześniejszych przygodach i moich dalszych planach. Przekazuję pozdrowienia od Joli, niestety nie będzie już im w tym roku dane tu podjechać. Cykam pamiątkowe fotki i się niestety muszę się zbierać bo droga daleka. Otrzymuję zaproszenie na piwko w drodze powrotnej. Jeśli tylko będzie mi tędy mniej więcej po drodze to na pewno skorzystam.

Obrazek

Ploče, ujście Neretwy, tankowanie w Neum, Slano, Orašac, miejscowości mniej lub bardziej znane, zawsze lubiłem jazdę Jadranką, przynajmniej nie można się nią znudzić. Znajomy widok na Dubrownik z góry. Jeszcze parę kilosów i jestem w Mlinach. Bez trudu znajduję zjazd do hotelu Astarea, już jadąc tędy przed dwoma tygodniami mniej więcej go zlokalizowałem.

Stromy zjazd, muszę przepuścić dwa autokary podjeżdżające pod górę. Parkuję na dole pod hotelem. Puszczam semsa. Po kilkunastu minutach wychodzi Jola. Chociaż się wcześniej nie widzieliśmy, fajnie się gada, jakbyśmy się już długo znali. Po dalszej chwili dochodzą Jurek i Piotrek. Robię dziś za dyżurnego przekazywacza pozdrowień - tym razem od Plumka i Zuzanny.

Dzwonię do Gorda że już jestem w Mlinach. On i Azra są już na kampie Kate, kilkaset metrów stąd. Mówię że będę trochę później bo muszę jeszcze pogadać ze znajomymi.

Schodzimy nad morze, moczymy nogi w wodzie, Jurek robi zdjęcia, Piotr zamacza sobie prawie całe ubranie. Wracamy na taras, lecę do samochodu po aparat, pstrykam jeszcze grupowe fotki z samowyzwalacza.

Obrazek

Robi się późno, Jurek się już żegna i idzie z Piotrkiem na górę, z Jolą schodzimy jeszcze do knajpki nad morze chwilę pogadać przy winie i piwie, jako bonus dostajemy po małej lufce rakiji. Na szczęście do przejechania mam może z pół kilometra, z czego większość po wewnętrznej drodze hotelowej. Fajnie było się spotkać ale i na mnie przychodzi czas. Moja ekipa już czeka.

Wjeżdżam w bramę kampu, wdaję się w krótką pogawędkę z gościem na recepcji. Od razu płacę z góry za jedną noc bez namiotu, jest bardzo tanio. Nie będę się przecież rozstawiał jak i tak wcześnie rano się zmywamy.

Gord mi wcześniej powiedział w którym miejscu się rozbili, więc znajduję ich bez problemu. Witamy się, Azra już śpi w namiocie. Rozstawiam stolik i krzesełka turystyczne. Siadamy i gadamy, robię sobie zupkę i herbatę, Gord się nie częstuje bo już jest po kolacji. Czas się zbierać w kimkę.

Rozkładam śpiwór na rozłożonym siedzeniu, jeszcze chwilę cicho słucham muzyki. Jutro będziemy już w Albanii. Mimo uchylonego okna, aromat w samochodzie przypomina jednak, że przedtem rano trzeba wyprać wykładzinę pod siedzeniem.
Ostatnio edytowano 23.10.2009 13:15 przez zawodowiec, łącznie edytowano 2 razy
typ
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 933
Dołączył(a): 27.03.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) typ » 27.10.2006 05:40

zawodowiec napisał(a):Rozkładam śpiwór na rozłożonym siedzeniu, jeszcze chwilę cicho słucham muzyki. Jutro będziemy już w Albanii.


....... nic dodac nic ując..... Pasuje.....
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 27.10.2006 07:40

No to szerokości, bracie. I kila wody pod stopą :lol:
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 27.10.2006 10:31

Kamil! Zawsze lubię czytać, co piszesz, ale poczytać i sobie przypomnieć nasze spotkanie, to dodatkowa frajda. :) :D

zawodowiec napisał(a):Schodzimy nad morze, moczymy nogi w wodzie, Jurek robi zdjęcia,


Obrazek

Faaaaaaaajnie! :D :D :D


Pozdrav
Jola

PS. Ha. Idealny moment i miejsce do napisania 2000-ego posta na Cropli. :wink: :D
Ostatnio edytowano 22.07.2008 22:09 przez Jolanta M, łącznie edytowano 1 raz
Amelka
Croentuzjasta
Posty: 199
Dołączył(a): 17.02.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Amelka » 27.10.2006 12:16

Kamelku,
rzeczywistosc skrzecząca chyba troche odpuściła, co? :))
Dopiero dziś przeczytałam Twoją realcję od początku czyli od końca wyprawy. I zgroza mnie ogarnęła na ten zakręt w drodze Zagrzeb-Varażdin! Czy chcesz powiedzieć, że byłabym ostatnia polską obywatelką, która Cie widziała on life (tfu, tfu!)? Trzeba Ci ogranicznik na pedal gazu załozyć!
W każdym razie ciesze sie, że mimo dramatycznego początku czytamy tę opowieść i że pojawiaja się w niej Forumowe postaci! :)) Czytam to słuchając płytek z glazbą od Dru i od razu jakoś rodzinniej się robi :)
Nie trzymaj nas w napięciu przez całą zimę! Pisz szybciej :))
Pusa!
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 27.10.2006 12:51

Jolu i Amelko, dzieki za zajrzenie :)
Dokladnie tak Amelka, bylabys ostatnia obywatelka... nawet do rymu... ale sie udalo wyjsc calo :D
Rzeczywistosc jak odpuszcza to najwyzej na chwile a potem lapie znowu za frak :)
petris
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2590
Dołączył(a): 06.12.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) petris » 27.10.2006 15:19

Swietnie!!! ,jak wszystkie Twoje opowiesci.Przyjemnie wspominac czytając,o drogach ,górkach, morzu,ktore ,tez sie widziało jechało ,lecz w innej godzinie.

Pozdrowienia od petris :D :D :D
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 28.11.2006 02:12

6. Sram mi je
13 sierpnia

Budzę się pierwszy z całego towarzystwa. Od razu po porannej toalecie napełniam miskę gorącą wodą i łapię się za gąbkę i szczotkę. W międzyczasie z namiotu wyłazi Gord. Kończę robotę, jemy śniadanie, zaczynam przygotowywać bety do przepakowania. Co się da z niepotrzebnych rzeczy przełożymy do Gordanowej astry, która zostanie u jego kumpla w Dubrowniku. Azra wygląda na światło dzienne, w końcu mogę się z nią przywitać.

Do astry wędruje duży namiot Ag, ciężki dmuchany materac, stolik i krzesełka turystyczne. Również Wielkiemu Żółtemu Morskiemu Kapciowi nie będzie dane pojechać do Albanii. Może to i lepiej dla niego, pewnie by nie był zadowolony jakbyśmy go spławiali górskimi potokami. W skodzince zostaje tylko to co potrzebne w góry. Ładujemy do niej szpeje Azry i Gorda.

Gadam jeszcze chwilę z napotkaną parą z Bydgoszczy. Gord z Azrą wsiadają do astry i jadą ją odstawić do Dubrownika. Znajomi mają ich podrzucić na umówione miejsce spotkania na skrzyżowaniu, gdzie od Jadranki odchodzi droga na Trebinje. Ja jadę jeszcze kupić jakieś żarełko i poszukać znaczków pocztowych na kartki.

Jest niedziela, poczta zamknięta, znaczki kupuję w kiosku. Wrzucam kartki na poczcie kawałek dalej. Bezskutecznie szukam drogowskazu na Trebinje czy jakąkolwiek inną miejscowość w BiH. Dwa tygodnie temu stamtąd przyjechaliśmy z Ag, ale wtedy było ciemno i już zupełnie nie pamiętam tego skrzyżowania. Wspaniała panorama Dubrownika widziana z najwyższego punktu Jadranki, oprócz niewątpliwych walorów estetycznych, ma jeszcze coś do przekazania. Że chyba pojechałem za daleko.

Wracam na najbliższe większe rozdroże przy nieczynnej stacji benzynowej, drogowskaz na Gornji Brgat. Patrzę jeszcze raz na mapę, to nie może być nigdzie indziej. Parkuję i dzwonię do Gorda, potwierdza że jestem we właściwym miejscu i mówi że niedługo będą. Zatrzymują się obok mnie jacyś Francuzi na motorach, pytają czy to tędy do BiH. Ich też zmylił brak oznakowania. Za chwilę podjeżdża moja ekipa. Azra z Gordem wskakują do skodzinki, ich dwaj znajomi zawracają na Dubrownik a my się udajemy w kierunku granicy.

Azra i Gordan nie muszą pokazywać paszportów, mogą przejechać na same dowody. Razem z pogranicznikiem śmiejemy się jaka to z nas międzynarodowa ekspedycja. W Trebinju tankujemy do pełna tańszą wachę. Jedziemy krętą widokową drogą obok sztucznego jeziora, mijamy wewnętrzny posterunek straży granicznej, nikt nas nie zatrzymuje. Gord opowiada że za czasów Jugosławii tama i jezioro to były obiekty strategiczne, wszystkich przejeżdżających kontrolowali i obowiązywał zakaz fotografowania. Przekraczamy następną granicę, tym razem czarnogórską, która dla mojej ekipy znowu jest prawie "wewnętrzna".

Widoki dalej są ładne ale słońce się chowa i wkrótce zaczyna padać coraz mocniej. Wjeżdżamy do Podgoricy. Gord zna miasto, pilotuje mnie na parking w centrum. Opowiada jak mu tu niedawno zwinęli tablice rejestracyjne. Widać chorwackie blachy z jakiegoś powodu się cieszą wzięciem w Czarnogórze. Idziemy szukać kafejki internetowej.

Zapytani miejscowi wskazują nam drogę. Wchodzę na cro.pl, czytam albańskie wieści od Typa i Racibora, wchodzę w relację Typa. Tłumaczę najważniejsze rzeczy dla Azry i Gordana, chociaż i tak sporo udaje im się skumać z polskiego tekstu. Trochę śmiechu jest przez często się powtarzające w relacjach słowo "droga", oznaczające w ich języku narkotyk.

W lejącym deszczu biegniemy do samochodu i ruszamy do niedalekiej już Albanii. Zatrzymujemy się koło mostu na rzece. Gord pokazuje nam "najmniejszy kanion świata". Rzeka Cijevna płynie wydrążonym w skale korytem, które przypomina miniaturę kanionu Colorado kilkumetrowej głębokości.

Obrazek Obrazek Obrazek

Gdy dojeżdżamy do granicy w Hani i Hoti, zaczyna dosłownie prać żabami. Dobrze że przejście jest zadaszone, bo jako właściciel samochodu muszę podejść do budki a potem wejść do środka budynku żeby wypełnić jakieś papiery a potem odebrać dokument pobytowy. Asfaltem wali potok, nie sposób przejść suchą nogą. Ku naszemu zdziwieniu okazuje się że mieszkańcy krajów byłej Jugosławii muszą wykupić wizę za 10 euro. Polaków, jak w zeszłym roku, wpuszczają bez wizy. W budynku pogranicznik długo i mozolnie wypisuje ręcznie jakąś listę. Trzeba trochę poczekać aż nas obsłuży.

Przez okno kibelka widzę kilkanaście skulonych, przemoczonych ptaszków przeczekujących ulewę pod wąskim gzymsem. Po kilkunastu minutach w końcu mamy glejta na pobyt.

Za szybą samochodu znane mi już wszechobecne bunkry. Ściana deszczu trochę się przerzedza. Gdy dojeżdżamy do Koplika, w końcu prawie zupełnie przestaje padać. Nad górami na północy wisi ciężka czapa.

Nie mamy dokładnych planów na nocleg, zastanawiamy się czy jechać dalej. Od Uli i Wioli mam numer komórkowy do księdza Artana, Albańczyka który studiował w Polsce i podobno doskonale mówi po polsku. Biorąc na logikę, ksiądz powinien być tam gdzie kościół. A więc znajdujemy kościółek na przeciwnym końcu miasteczka.

Jest zamknięty, nikogo nie ma. Jak wszystko w Albanii, też jest otoczony bunkrami. Na chorwackiej karcie nie mam roamingu więc wymieniam na polską i dzwonię na podany numer. Nikt nie odbiera. Podjeżdżamy na pobliską stację benzynową, próbujemy zapytać po angielsku o ks. Artana, pokazuję benzyniarzowi zapisane w kapowniku jego imię i nazwisko. Podchodzi jego syn, daje do zrozumienia że wie o co chodzi, wsiada do swojego samochodu i pokazuje żeby za nim jechać. Prowadzi nas kawałek za kościół, skręca w lewo w drogę między domkami i wyprowadza nas na trawiaste podwórze przed domem księdza.

Pukam do drzwi, otwiera wysoki, na oko 20-letni facet. Ryzykuję przywitanie po polsku, co się okazuje strzałem w dziesiątkę. Staszek - przedstawia się gospodarz.

Za chwilę przychodzi reszta ekipy - Agnieszka, Karolina i Paulina. Wszyscy pracują z miejscowymi dziećmi jako wolontariusze, pomagając ks. Artanowi. Zapraszają nas na kolację, razem przygotowujemy jedzenie i siadamy do stołu. Bariera językowa nie jest duża, czasem muszę coś przetłumaczyć, czasem sobie pomagamy angielskim.

Ze strony gospodarzy pada propozycja żebyśmy zostali na noc. Bardzo miło z ich strony. Mówimy że możemy rozbić namioty na podwórku, jednak decyzja zostaje podjęta za nas że mamy kimać w środku.

Jest niedziela, więc ks. Artan jeszcze nie wrócił z mszy w Thethi - tam gdzie my się mamy udać jutro. Ma podjechać prosto do kościoła w Kopliku. Zwykle jest tu też ks. Tomek, tym razem "prawdziwy" Polak, jednak chwilowo jest on w Polsce.

Gospodarze pytają czy byśmy nie poszli na wieczorną mszę. Oczywiście po albańsku. Zawsze jakieś nowe doświadczenie. Gord ma coś niewyraźną minę. Pyta czy może iść do kościoła w krótkich spodenkach, bo z długich ma tylko moro. Mówię żeby się nie przejmował, dla pewności pytam kogoś z gospodarzy, potwierdzają że nie ma problemu. Mówię mu żeby nawet założył morówy jak chce. No przecież tak nie pójdę, sram mi je - odpowiada. Polska ekipa robi trochę dziwne miny. Muszę przetłumaczyć że sram to po chorwacku wstyd. W końcu się decycuje iść w krótkich.

Kościół jest nowy, zbudowany dopiero parę lat temu. Miejscowość jest katolicko-muzułmańska. Meczet też jest, nie wiemy gdzie, aż tyle czasu na pochodzenie po Kopliku nie mamy.

W kościele większość ludzi jest ubrana zupełnie normalnie, jest też paru chłopaków w krótkich spodenkach, jednak jest też grupa wyróżniająca się dosłownie sylwestrowym ubiorem. To rodzina dziecka które będzie chrzczone i ich goście. Agnieszka mówi nam że Albańczycy mają taki styl ubierania się na wszystkie uroczystości, a czasem nawet w zwykłe niedziele.

Msza i chrzest się kończą, podchodzimy się przywitać z ks. Artanem. Na jego "szczęść Boże" Azra odpowiada "Azra", myśląc że on też się przedstawił. Muszę obojgu wytłumaczyć o co chodzi, wszyscy się śmiejemy. Chociaż już o tym wiedziałem, jednak dopiero po chwili do mnie dociera że ten sympatyczny ksiądz mówiący po polsku to nie Polak lecz prawdziwy Albańczyk, w życiu bym nie poznał po akcencie!

Na północy nad Prokletijami dalej wiszą czarne chmury, jednak deszcz już dawno przestał padać i nad Koplikiem widać płaty niebieskiego nieba. Jutro może być tylko lepiej.

W domku pogaduchom nie ma końca. W międzyczasie puszczam semsa do Uli i Wioli. Zaraz przychodzi odpowiedź z pozdrowieniami dla Artana i ekipy. Laski piszą że szczękają zębami w Durmitorze. Widać ta dupówa która u nas dopiero co się skończyła, tam cały czas trwa i ma się dobrze. Na koniec pytam jeszcze ks. Artana co sądzi o szansach skodzinki na dojazd do Thethi. Robi oczy jak pięć złotych, mówi że zdecydowanie odradza, że szkoda samochodu. Owszem, są równiejsze odcinki gdzie się wydaje że spokojnie da radę, ale jest pełno miejsc gdzie można sobie zepsuć zawieszenie. On sam musi czasem uważnie jechać mimo że ma nissana terrano. Mina mi trochę rzednie. Oczyma duszy już widziałem siebie po powrocie, w blasku mołojeckiej sławy, opowiadającego mrożące krew w żyłach historie o pokonaniu zwykłą skodzinką legendarnej drogi przez serce albańskiej dziczy. Jakby dobrze poszło to nawet uciekając przed ostrzałem bezwzględnych bandytów i skutecznie myląc ich pościg.

Ks. Artan radzi żeby dojechać do Boge, chociaż ostatnie parę kilosów jest po szutrze i też może być trudno. Tam mamy się w razie czego powołać na padre Artana, co powinno nam bez problemu załatwić przechowanie skodzinki i stopa do Thethi. Dobrze mieć takie znajomości.

Obrazek

Bierzemy prysznic na zapas na kilka dni. Idziemy spać na podłodze i rozstawionych polowych łóżkach, ale pod dachem. Trochę komfortu nam się przyda. Jutro ruszamy na podbój Gór Przeklętych.
Ostatnio edytowano 11.06.2007 23:14 przez zawodowiec, łącznie edytowano 3 razy
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Bałkańska opowieść 2006 - strona 4
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone