Sorry, że się nie wyrobiłem, ale zdarza się najlepszym.
23 IX (sobota) ciąg dalszy
BOL czyli jak rozpoczęliśmy pławienie się w luxusie
Wypływamy – chłopcom się nudzi, bo pół godziny łażenia po górnym pokładzie to sporo za dużo na ich siły. Idziemy więc na picie do baru. Tam po wypiciu soczków totalnie wali im palma
(ciekawe co było w soczkach, amfa?), dają ekspresyjny pokaz dzikich skoków na kanapach, potrącając jednego gościa. Facet chce wziąć (oczywiście nie na poważnie, przecież widział co dziecko potrafi) Mikiego. Miki w większy ryk, ucieczka z powrotem na pokład. Na górnym pokładzie siedzi starszy spokojny Czech ze spokojnym psem. Za chwilę pies przestaje być spokojny, Czech zaczyna się hamować, ale widać że zaraz wybuchnie. Na szczęście statek zaczyna już powoli wpływać do Supetaru.
Schodzimy na dół. Okazuje się że do odpłynięcia najechało tych aut tyle, że cały dolny pokład jest zajęty, a nawet na górnym kima jedno auto (pewnie dlatego nie bujało tak mocno). Wyjeżdżamy z czeluści, przejazd do ronda i jesteśmy na trasie do Bol. Drogowskaz pokazuje 33 km (to jeszcze tyle?). Trasa jest piękna, krajobraz roślinność krzaczasta poprzetykana wszechobecnymi kamieniami i cały czas widoki na Biokowo. Muszę uważać żeby się nie zapatrzeć, bo droga pełna zakrętasów
. W Gornjim Humaczu skrzyżowanie prosto (pravo) Sumartin i w prawo (desno?) Bol . Skręcamy na Bol
i od tej pory całe Biokovo papa, a za to piękny widok na Hvar. Straaaszne serpentyny (jest ich tu kilkanaście albo więcej, zaczyna się to nudzić). A na końcu pięknie położony Bol (to ten folderowy widok z lotu ptaka, na początku klasztor, na końcu Zlatni Rat). Niestety nie ma specjalnego miejsca żeby zatrzymać się i zrobić zdjęcie, a zresztą zmęczenie robi swoje i już mi się nie chce. Na pierwszym skrzyżowaniu w Bolu widzimy oznakowanie naszego hotelu. Trafiamy bez pudła pod ładną recepcję. Dystyngowany recepcjonista wita nas piękną angielszczyzną (jak na moje cienkie umiejętności) dając kartę i objaśniając dokładnie wszystko. W pewnej chwili mówi: Please here you are i wyjmuje jak z podziemi dwa kieliszki szampana dla nas (nie wiem kiedy i jak je nalał) i pyta się czy nie chcemy czegoś dla dzieci, ale ja znając moich chłopaków, którzy jak są zmęczeni bardzo lubią coś rozlać, dziękuję mu bardzo. Basia w międzyczasie pyta czy w hotelu, w tym okresie (jest przecież po sezonie) są goście. Na to rysy twarzy recepcjonisty tężeją i wręcz urażony ze strasznym namaszczeniem mówi że hotel jest fullybooked, a goście są na plaży OF COURSE. Nie pozostaje nic innego odpowiedzieć jak tylko OF COURSE.
Kwaterujemy się do AJP w wolno stojących pawilonikach koło hotelu. Na zewnątrz każdego apartamentu na parterze jest mały taras (a na piętrze balkon) z krzesłami i stolikiem. A w środku normalnie full wypas, pełna opcja (ale bez skóry). Nie będę dokładnie opisywał ale były tam straszne bajery np. wanna z systemem bezpieczeństwa (jeżeli komuś zrobiłoby się słabo w owej wannie, jak zdąży to ma pociągnąć za sznureczek i wtedy ktoś przyjdzie i uratuje mu życie), którego nie próbowałem. Natomiast spróbowałem zabawy z klimatyzatorem, ale niestety szybko musiałem go wyłączyć bo zrobiło się za zimno i ... żona zaczęła mówić że ... zepsuję. Dzieci w międzyczasie znalazły dwa kanały z bajkami, tak że był chwilowo spokój dzięki któremu mogliśmy się rozpakować. Na końcu ciekawostka, w szafce przy łóżku znajduję Nowy Testament po chorwacku, niemiecku i angielsku. Jestem w szoku. Po rozpakowaniu się idziemy na przechadzkę na plażę.
Plaża wąska ze skałami, ale bardzo czysta. Przy samym hotelu jest łagodne zejście do wody. Woda ma wspaniały kolor, widać pięknie całe dno. Dzieci zadowolone rzucają kamyczki (czasem do wody, czasem do rodziców stojących w wodzie). A potem sam Bol. Drałujemy tam prawie kilometr. Po drodze pułapki pod tytułem kramy, wypożyczalnie skuterków, sklepiki i takie tam. Wchodzimy w miasteczko. Dużo knajpek, ładny porcik. Widzę w kilku miejscach plan miejscowości, informację o wycieczkach statkiem (3 różne firmy, głównie na Hvar). Sama miejscowość ma typowy turystyczny charakter, ale, ale ma też swój dalmatyński urok, wąskie uliczki, ciche zakątki, można to wszystko znaleźć tylko trzeba odejść uliczkę dalej od portu.
Wracamy na kolację. I znowu szok w trampkach. Goście chłopy maja mieć na kolacji długie spodnie (uff mam takie na sobie). Nie stosujący się do tego są w grzeczny sposób zawracani (wypożyczalni na miejscu niestety nie ma). Przy wejściu wszyscy członkowie ekipy tj. kelnerzy, kucharze itd. witają gości. Szef sali jako że jesteśmy pierwszy raz osobiście wita się z nami, prowadzi nas do stolika z szczęśliwym numerkiem 7, objaśnia że przez nasz cały pobyt, w czasie kolacji, będzie to nasz stolik. Po kilkunastu sekundach sama nieproszona, nawet wzrokiem pojawia się kelnerka, pyta czy wolimy rozmawiać po niemiecku czy po angielsku, proponuje nam napoje, wina są wszystkie miejscowe, doradza co nieco w ich wyborze, wybieramy już nie pamiętam jakiegoś białego Plavaca z Hvaru, zaraz przychodzi otwiera przy nas, nalewa tak jak trzeba. Słyszy że rozmawiamy ze sobą po słowiańsku, pyta nas czy nie wolimy żeby mówiła do nas po rosyjsku (no normalnie, dla mnie po ostatnim pobycie w hotelu , ale słowackim kolejny SZOK
) . Posiłki pyszne 2 zupki, stół z ciepłymi daniami, jakiś rekin, ośmiornica, no i oczywiście rind fleische i kuraki itd. ale jest też kilka dań wegetariańskich. Część dań kucharze przygotowują na bieżąco przy gościach. Podając posiłki, zagadują do każdego, uśmiechają się. Jeden (wołają na niego Luigi) jest świetny bo zwraca się do gości w namaszczony sposób, mówiąc np. My lady; Sire itp. Powracając do posiłków: stół z sałatkami pyszności, wszystko świeże, w końcu stół z deserami w tym lody, kremy i inne słodkości. Czuję się jak król. Rozglądamy się dookoła no rzeczywiście fullybooked - wszystkie stoliki zajęte. Tylko jedna rodzina z dzieckiem oprócz nas, poza tym głównie Niemcy, trochę mniej Anglików, średnia wieku 50- 60 lat. Gapią się na nas, bo stanowimy pewnie jakąś egzotykę, poza tym nasze dzieci, o dziwo konsumując te różności, jak zwykle systematycznie robią ze stołu mały chlewik. Ale to nic, atmosfera jest miła, wszyscy kelnerzy, kucharze są uśmiechnięci i dyskretni, żaden się nawet nie skrzywi. Co położymy na bok zaraz cudownie znika. Szef sali cały czas krąży po niej pilnując żeby niczego nie brakło, żeby goście byli zadowoleni. Sam dużo rzeczy przenosi, donosi, nalewa itd. (czyli coś robi a nie stoi jak kołek)
Naprawdę jesteśmy pod full wrażeniem of course.
Wychodzimy, na stoliku przy recepcji leżą skoroszyty informacyjne o Chorwacji, wycieczkach fakultatywnych etc. Grzebię w nich, ceny tragiczne. O dziwo jest skoroszyt z tym samym tekstem co dla angoli i niemiaszków też po polsku. No bardzo mi miło
.
Wychodząc z hotelu Hubert zauważa stojący na podjeździe samochód z którego wysiada jakiś człowiek. Auto ma polską rejestrację. Hubert nie wytrzymuje i mówi z całych sił
: ;Patrzcie, Polak się wziął;. Po takim dictum gość na sekundkę wymięka, ale zaraz fajnie do nas rzecze, jak to miło usłyszeć polską mowę. W ten sposób zapoznajemy sympatyczną parę z Wągrowca, z którą później wymienialiśmy wiele uwag o wyspie i okolicach. Przychodzimy do apartmanu, a tu na nasz widok światło przy wejściu samo się włącza (totalna inwigilacja
). Po tym wszystkim kąpanie (chłopcy szczęśliwi że to nie prysznic) i lulu.