Według wojskowej mapy spaliśmy już na albańskiej granicy. No to się udało wejść, nikt nas nie niepokoił. Teraz trzeba się jeszcze dostać na Jezersky vrh, jak mówią Czesi. Michal kiedyś tu był, zrobił jednodniowy rozpoznawczy wypad na lekko z Grbaji w tamtym kierunku. David i Ivoš słyszeli od niego o jakiejś możliwej drodze przez trzy przełęcze. To wszystko co wiemy.
Wschodzące słońce oświetla ścianę nad miejscem biwaku. Zwijamy się, pora iść na poszukiwanie trzech przełęczy.
Schodzimy w polodowcowy kocioł, przez chwilę szukamy najlepszej drogi przejścia. Zostawiamy wory na dole dużego śnieżnego pola. Nad nami dwie przełęcze. Jeśli z tej po lewej by się dało zejść na drugą stronę, prawdopodobnie bylibyśmy w albańskiej części doliny Ropojana, skąd droga już krótka. Prawdopodobnie, bo na mapie, chociaż dokładnej, w skalnym terenie nie widać poziomic i trudno się rozeznać. Podchodzimy na tą lewą przełęcz i widzimy że zejście nie rokuje większych szans. Zbiegamy polem śnieżnym, często po prostu zjeżdżając na butach. Wory na garb, droga niestety będzie dłuższa. Wychodzimy na tą prawą przełęcz, patrzymy w dolinę po drugiej stronie i na okoliczne szczyty i już trochę lepiej się orientujemy gdzie jesteśmy. Planujemy dalszą drogę, chyba po drugiej stronie następnej grani będzie już upragniona Ropojana.
Zejście do doliny jest parszywe, stromy piarg sypie się spod nóg, w jednym miejscu przyglebiam zdzierając lekko skórę na ręce i nodze. Jeszcze kawałek trawersujemy polem śnieżnym i wychodzimy na następną przełęcz. Drugą z trzech Michalowych? Słońce cały czas niemiłosiernie jebie, do spółki z worem na plecach. Na przełęczy zrzucam plecak i walę się w cień pod skałą.
Rzut oka w dolinę poniżej i na mapę mocno weryfikują nasz pogląd na to gdzie jesteśmy. Jaka Ropojana? Musimy być w masywie Maja Ladojvet, to co widzimy to może być tylko wielki kocioł o płaskim dnie, doskonale widoczny na mapie. Rypiące słońce i brak wody nasuwa mi wisielcze skojarzenie - Dolina Śmierci. Rozpuszczamy w wodzie šumaka o owocowym smaku, popijamy nim suszone owoce i orzeszki. Trzeba się napić na zapas.
Zejście jeszcze paskudniejsze i dużo dłuższe niż poprzednie, w dodatku coś jakby niehalo z moim lewym kolanem, boli przy obciążaniu. Długi trawers zboczem, jak dobrze że nie musimy schodzić na sam dół i jeszcze bardziej tracić wysokości. Rypanie na następną przełęcz, trochę drapania się po skałach, już zupełnie na pilocie automatycznym. To już ta trzecia. Tym razem już wiemy na pewno że po drugiej stronie czeka Ropojana. Wychodzimy na górę, wreszcie odsłania się Maja Jezerce. Słońce jeszcze wysoko, myślę sobie że jeszcze dziś zejdziemy w dół, ale chłopakom już się nie chce. Zabieramy się do pichcenia.
Przygląda się nam młody albański pasterz, który podszedł za nami z Doliny Śmierci. Odmawia spróbowania zupy z torebki, przypuszczamy że jako muzułmanin może się bać czy nie ma tam wieprzowiny. Chętnie natomiast częstuje się czekoladą. Po dłuższej chwili schodzi z powrotem w dół. Czechom przychodzi pomysł wejścia na szczyt nad naszą przełęczą i znalezienia na wierzchołku miejsca do spania. Czemu nie? Bierzemy bety i wyłazimy na górę. Na płaskim przedwierzchołku będzie aż nadto miejsca na nocleg. Obudowujemy nasze orle gniazdo niskim murkiem z kamieni dla ochrony od wiatru, w środku rozkładamy karimaty i śpiwory. Słońce oświetla jeszcze szczyt Maja Jezerce.
Wychodzimy jeszcze na chwilę granią na pobliski wierzchołek. Zachodzące słońce oświetla Dolinę Śmierci. W końcu nadchodzi czas by wrócić do orlego gniazda.
Już leżąc w śpiworach pijemy po łyku śliwki. Za Michala, który nam wskazał drogę przez trzy przełęcze.