Następnego dnia chcemy mieć jak najszybciej z głowy formalności biurokratyczne. Pewnie nie warto w ogóle sobie zawracać głowy ale wychodzimy z założenia że strzyżonego... Od policji w Gusinje wolimy się trzymać z daleka, więc znajdujemy posterunek po drodze, w miasteczku Berane. Musimy swoje odczekać zanim dyżurny policjant załatwi bieżące sprawy, potem po obejrzeniu świstka i wysłuchaniu moich tłumaczeń w końcu skuma bazę i odeśle nas do właściwego pokoju. Tam następny stróż prawa wysyła mnie do kiosku na rogu celem zakupu odpowiednich formularzy, za grosze na szczęście, jako miejsce pobytu dla formalności wpisuje Berane. Powtarza to samo co słyszeliśmy na granicy, żeby wpisać datę opuszczenia Czarnogóry w dniu wyjazdu. Oczywiście jak dla niego naszym celem wędrówki pozostaje Durmitor.
Koło południa jesteśmy w Gusinje. Ludzie, jakie tłumy, normalnie Krupówki w szczycie sezonu. Przeciskamy się między straganami i tłumem pieszych, w końcu znajdujemy wyjazd na Grbaję. Jedyna logiczna droga do naszego celu, Maja Jezerce, wiedzie przez Vusanje i dolinę Ropojana. Z Vusanje dałoby się wejść na szczyt i wrócić w jeden dzień. W Vusanje znajduje się jednak posterunek policji. Do zeszłego roku trzeba się tam było meldować w drodze na najwyższy szczyt Prokletih. W tym roku, według naszych wiadomości, próba zameldowania skończyłaby się zawróceniem. A próba przejścia bez zameldowania, jeśli nieudana...wolimy nie próbować. Dlatego też zamiast Ropojany kierujemy się na Grbaję. A najpierw do wioski Ahmedmovići.
Zatrzymujemy się przed ostatnim domem. Przychodzi czas rozliczenia benzyny, bo odtąd odpalamy z buta, a potem Ivoš i David zostają dłużej w górach a ja będę wracał sam. Zrobiliśmy razem prawie 1000 km. Z dodatkowymi kosztami 60-parę euraków na nich dwóch. Chłopaki odchodzą na chwilę na bok, po czym wręczają mi 80 euro i nawet nie chcą słyszeć o zwrocie reszty, mówią że ich tak woziłem że sobie zasłużyłem. Lubię ich coraz bardziej.
Gadam chwile z bardzo miłą gaździną. Pokazuje gdzie stanąć, zapewnia że samochód będzie całkowicie bezpieczny. Pyta gdzie idziemy. Podaję oficjalną wersję - góry naokoło doliny Grbaja, Volušnica, Karanfili... mam wrócić sam za kilka dni, nie wiem dokładnie kiedy, towarzysze zostają w górach dłużej.
Pierwszy długi kawałek wiedzie asfaltową drogą. Zaraz na początku zatrzymujemy się przy obudowanym źródełku, zasiadamy na ławach. Ostatnie polskie kiełbaski z chlebem, pomidorami, papryką i ogórkami, do tego pramenita voda.
Idziemy w głąb doliny, otwierają się widoki na Karanfili. Już tyle ludziom nagadaliśmy że tam idziemy, że kiedyś będzie wypadało je odwiedzić.
Przy ujęciu wody uzupełniamy jej zapas. Droga się kończy, szukamy ścieżki co nas wyprowadzi na naszą przełęcz. Po pierwszej próbie, po kilkunastu minutach darcia przez krzaki stwierdzamy że to chyba nie to. Druga próba i napotykamy wyblakłe czerwone znaki na drzewach. Drogowskazu nie było, ścieżka też zarastająca, znaczy oficjalnego szlaku nie ma, ale według wojskowej jugosłowiańskiej mapy kierunek się zgadza. A więc zaczynamy dymać ostro pod górę.
Gdy wychodzimy ponad las, zaczyna trochę padać. Przeczekujemy pod drzewkiem. Znajdujemy zaznaczone na mapie źródło. Całe szczęście że mogę uzupełnić wodę, na podejściu wyżłopałem chyba ze 2 litry. Nie mam już problemu z wytrzymaniem tempa Czechów, parę dni w górach zrobiło swoje, ale człowiek nie wielbłąd, pić musi. Chmury się rozchodzą, mamy świetny widok na Grbaję i naszą drogę podejścia. Przez dalekohled widać nawet chałupę przy której stoi skodzinka.
Przychodzi druga fala deszczu, równie nagle jak pierwsza ale jeszcze gwałtowniejsza. Tym razem nie ma się gdzie schować. Zanim się okutamy w goreteksy, już jesteśmy mokrzy. Na szczęście jeszcze parę minut i jesteśmy na przełęczy, z ulgą zrzucamy wory i rozbijamy namiot. Zachodzące słońce oświetla góry.
Topimy wodę z pola śnieżnego i gotujemy kolację z kilku dań. Wypijamy specjalnie wyniesione na górę albańskie piwko. Jaramy nawet po fajeczce, chociaż żaden z nas normalnie nie pali. Albański szewc który skleił Davidowego buta dał nam trzy z paczki którą dostał od nas, więc trzeba z nich zrobić pożytek. Być może już jutro wejdziemy na Maja Jezerce i przyjdzie czas się rozstać, więc musi to być oslavna večeře. Skąd możemy wiedzieć, ile jeszcze będzie tych pożegnalnych kolacji.