napisał(a) zawodowiec » 31.08.2005 19:50
Pod širákem zwykle śpi się twardo ale budzi wcześnie. Szybkie śniadanie i jedziemy dalej szutrową drogą. Przejeżdżamy obok zapuszczonych resztek jakiegoś dużego ośrodka wypoczynkowego w lesie, dalej asfalt i... zasieki na drodze, odsunięte tak że można wejść, ale nie wjechać, chociaż nie byłoby problemem ich całkowicie odsunąć. Zostawiamy jednak skodzinkę i idziemy na rozpoznanie. Za zakrętem, a jakże, pełno umundurowanych Włochów i wojskowych samochodów. Na wprost widzimy klasztor Visoki Dečani. Pozdrawiamy najbliżej stojących żołnierzy, pokazujemy paszporty, próbujemy wytłumaczyć że tam wyżej mamy samochód, że chcemy zwiedzić klasztor a potem jechać dalej w góry, czy można wjechać itd. Po dłuższej chwili takiej konwersacji zdesperowany Włoch gdzieś dzwoni. Po o wiele dłuższej chwili podjeżdża gazik, z którego wysiada uśmiechnięty żołnierz i przyjaźnie się z nami wita najczystszą angielszczyzną. Na mundurze ma naszywkę "Interpreter". Okazuje się że nasze plany są możliwe do spełnienia, ale nie możemy wjechać tędy, tylko przez ten wjazd który był zamknięty na noc. David jest trochę niezadowolony z perspektywy kilkunastokilometrowego objazdu szutrem, próbuje negocjować czy nie dałoby się po prostu odsunąć i tak otwartych zasieków i wjechać od tej strony. Tak by nakazywała logika, ale w wojsku obowiązują inne prawa fizyki, których nie ma co próbować zrozumieć tylko trzeba przyjąć do wiadomości, podobnie jak teorię Einsteina. Mówię mu po polsko-czesku żeby już dał spokój, dobrze że w ogóle się udało.
Na punkcie kontrolnym już o nas wiedzą ale nasze paszporty jeszcze raz przechodzą dokładny przegląd. Szybciej przepuszczają miejscowych jadących do Kožnjar. Eskortowani przez Land Rovera dojeżdżamy do klasztoru, zostawiamy samochód i idziemy zwiedzać.
Żeby wejść do środka, musimy się przebrać w długie spodnie. Ogromna ilość średniowiecznych malowideł robi wrażenie. Trafiamy na ekipę robiącą dokumentację fotograficzną, pod przewodnictwem serbsko-amerykańskiego małżeństwa. Pracują dla organizacji zajmującej się zachowaniem serbskich zabytków i dziedzictwa kulturalnego w Kosowie. Amerykanka nam opowiada o wojennych losach klasztoru, który dla prawosławnych Serbów jest czymś w rodzaju naszej Częstochowy. Większość okolicznej serbskiej ludności musiała opuścić swoje domy z powodu prześladowań etnicznych. Nie wiadomo, jaki byłby los klasztoru, gdyby nie chroniący go z ramienia sił międzynarodowych włoscy żołnierze. W jugosłowiańskich konfliktach nie ma prostych prawd ani łatwych podziałów na dobrych i złych. Milošević i jego banda byli tyle samo warci co przywódcy albańskich ekstremistów, a najwięcej cierpieli zwykli ludzie wszystkich narodowości.