Piekło zaczęło się 8 sierpnia ok. godziny 17.05. Wtedy przekroczyliśmy granicę w Zwardoniu... Ale zanim to nastąpiło, 2 tygodnie byłem w raju
Ale od początku... Wyjazd 23 lipca rankiem. Trasa przez Cieszyn, następnie Słowacja, Węgry (dłuższy postój nad Balatonem) i Chorwacja, a konkretnie Zuljana na Peljasacu.
Humory dopisują bardziej niż pogoda, ale nie jest tragicznie, więc cały czas do przodu. Dość szybko docieramy do Bratysławy. Mijamy granicę i jemy wczesny obiad w Bosarkany na Węgrzech. Następnie jazda w kierunku Balatonu... i to jest największe nieporozumienie, jakie udało się nam popełnić. Katastrofa. Ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu, na każde auto przypada średnio 3 policjantów... Kiedy udaje nam się znaleść kawałek Balatonu bez zbytniego tłoku (zaledwie 3 osoby na metr kwadratowy) staramy się odpocząć. Planowaliśmy 3-4 godziny, po godzinie ruszamy do Chorwacji.
Sprawnie przekraczamy granicę w Letenye, kupujemy kuny (za złotówki - 0,61 zł za kunę) i... zagłębiamy się w powoli nadchodzące mroki nocy. Monotonię jazdy urozmaicają jedynie szybkie tankowania gazu. Czuję zmęczenie, coraz częściej spoglądam w kierunku Heya (napój energetyczny). Jeszcze kilometr... 100 metrów. Wypijam. Simlock chwilowo usunięty, czekam chwilę na aktywację. W tym czasie usuwam z twarzy zaschnięte muszki - ech, te meksykańskie klimy...
Ok. 23.00 Heya padło. Ja też. Zatrzymuję się na parkingu za sv. Jure. 2 godziny drzemki. Ok. 1.00 Kolejny Heya i dalsza jazda. Gonimy burzę. Nie udało mi się jej dopaść, natomiast mnie dopadła senność. Znowu. W Igraniach. Tym razem niespełna godzinka snu. Dalsza jazda to już przyjemność, bo Zuljana coraz bliżej. Docieramy na miejsce ok. 8.00.
Spotykamy się z Józkiem (JoeF), postanawiamy rozbić się na kampie Sunce. Rozbijamy się przy samej siatce, mamy więc wspaniały widok na zatokę, a wieczorami słyszymy szum fal. Miejsce jest zacienione, głównie dzięki naszym pawilonom, ale i migdałowiec dzielnie dotrzymuje im kroku.
OK. południa, kiedy wszystko jest rozłożone, przywiązane, przybite, a my dobici zmęczeniem zaczynamy błogie wakacje
Generalnie pogoda jest fantastyczna - przez 10 dni upały dochodzące do 40 stopni w cieniu. Ostatnie 3 dni przynoszą załamanie: zaczyna wiać dość silna bora, w nocy lubi popadać.
W Zuljanie, jest ponoć 13 plaż. Największa, miejska, choć całkiem ładna została przez nas zdyskfalifikowana z powodu smrodu. Woda śmierdziała kanalizacją. Dlatego chodziliśmy, a Józek, to nawet pływał pontonem na inne plaże. Bardziej kameralne.
Sama Żuljana, choć niezwykle urocza, powoli zaczyna tracić swój klimat, a to za sprawą coraz większej ilości turystów. Jak zauważali stali bywalcy, w tym roku było ich wyjątkowo dużo. Stąd też wziął się Herbertowski tytuł mojej relacji.
By zupełnie nie zgnuśnieć co jakiś czas ruszaliśmy na wycieczki. Pierwsza, to Orebić i Korcula. O ile Orebić nie zrobił na mnie wrażenia (taka chorwacka Łeba), to Korcula bardzo się spodobała. Przyjemnie było szwędać się bez celu wąskimi uliczkami, wypić piwko czy kawę w jednej z licznych kafejek, czy zakosztować owoców na targu.
Kolejny wyjazd, to Dubrownik. Wyjechaliśmy ok. 6 rano. Na początek wzgórze Srd. Od razu mocne kontrasty: prześlicze panoramy miasta, a za plecami ruiny stacji kolejki linowej: pomnika ludzkiej głupoty i barbarzyństwa.
Zjeżdżamy w dół, by zaparkować gdzieś w pobliżu Starego Miasta. Upał zaczyna już mocno dawać się we znaki. Powoli zwiedzamy miasto, by ostatecznie dotrzeć do portu. Decydujemy się na rejs stateczkiem wokół miasta i wyspy Lokrum. Atrakcją rejsu jest szklane dno statku. Trwa godzinę, koszt: 10 euro od osoby. Dziecko (5 lat) gratis.
Po rejsie idziemy na obiad, a następnie ostatkiem sił kończymy zwiedzać miasto. Ok. 15 wracamy do Zuljany, po drodze tankując gaz.
Ostatnia, duża wycieczka, to Mostar. 20 km po przekroczeniu granicy BiH zaczyna się ulewa. W Mostarze ulewa przechodzi w lekki deszczyk, ale jest za to chłodno. Przydały się kurtki, przezornie zapakowane do bagażnika.
Mostar... Najpiękniesze wśród tragicznych, najradośniejsze pośród przygnębiających... I tyle. Na więcej nie pozwala mi pokora wobec tego miejsca.
Poza tym zaliczyliśmy parę widokowych tras na Peljesacu i krótki wypad do Neum, głównie w celach handlowych (wino, benzyna, trochę muzyki).
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Tak i nadszedł czas powrotu. Pierwotne plany jazdy przez BiH upadły, postanowiliśmy wracać autostradą. Do tunelu pod sv. Jure było luźno i słonecznie - temp. ok. 24 - 26 stopni. Przed sv. Jure gwałtownie się ochłodziło (tylko 9 stopni), zaczęło mocno wiać i padać, a na dodatek ugrzęźliśmy w 8-kilometrowym korku. Koleny, tym razem niewielki korek przed Malą Kapelą i większy na bramkach w Zagrzebiu. Cały czas zimno i pada. Aż do granicy z Węgrami.
W Letenye znajdujemy nocleg (w centrum miasta, hotel w klimatach "późniego Gierka"). Jeszcze ciepła kolacja w pobliskiej restauracji i... padamy w objęcia Morfeusza.
Rano, choć słonecznie, chłodno i wieje silny wiatr. Towarzyszy on nam całą powrotną drogę. Tradycyjnie zatrzymujemy się na obiad w Bosarkany, ale kolacja już w domku.
Ot i cała historia piekła i raju