napisał(a) uboot » 27.12.2007 14:38
Oto moja relacja z wejścia na Świętego Mikołaja, która miała miejsce w czerwcu 2007 roku..... (text pochodzi z mojego innego postu):
Czy byłeś na pieszej wycieczce na Św. Nikoli?
Zasadniczo,pobieżnie...miałem nie być Ale... Właśnie, moja wyprawa w góry była na wskroś szalona i śmiało powiem - bez wyobraźni. Chociaż, założenia były zupełnie inne - rozważne, efekt mógł byc naprawdę tragiczny. Lubię góry, lubię szwędać się po nich, bardziej pasuja mi klimaty tatrzańskie niz beskidzkie, więc to była tylko kwestia czasu kiedy "wyrwę" na skały. Miałem sporą obawę, gdyż 30 marca zerwałem więzadło krzyżowe przednie lewego kolana a 17 maja zrobili mi na to kolano artroskopię więc obawy całkiem uzasadnione były. w końcu, raptem 3 tygodnie wcześniej odrzuciłem kule... Ale JA NIE WEJDĘ ?! JA?! Tak więc poszedłem w góry... Za cel postawiłem sobie zdobyć grań nad Ivan Dolac. Było nienajgorzej, sporo chmurek, słońce łagodne. Wziałem aparat, statyw i 0.5 litra wody. Wycieczke oceniałem na ok.1.5 -2 godz. Doszedłem do głównej drogi, skręciłem w lewo a po ok. 100m. w prawo, w drogę szutrową. Taką drogą szedłem zakosami w górę. Po pewnym czasie zorientowałem się, że tą drogą nie wejdę na ten szczyt gdyż zaczęła mnie prowadzić za górę. Za zakretem zobaczyłem że idzien ona jeszcze dalej i że dalej są jakieś inne góry i to wyższe. Więc jako klasyczny wariat postanowiłem zdobyc tamtą górę. Idąc cały czas drogą doszedłem do miejsca, w którym się ona ... skończyła. Przerwało ją nowe pole winorośli. Zacząłem się zastanawiać co dalej - wracać czy może jednak jest jakaś inna droga. Rozglądając się zuważyłem powyżej małą kapliczkę. Skoro jest kapliczka to ... musi byc do niej jakieś dojście. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem powyżej pewnna liniową regularność, która mogła się kojarzyć ze ściażką. Rzeczywiście nia była. Ta ścieżynką podążyłem do kapliczki. Tam juz niestety nie było drogi. Postanowiłem odpocząć i wracać. Szkoda mi było tego, że nie osiągnąłem celu wyprawy ale nie chciałem ryzykować bo do góry było juz bardzo stromo i dziko. Wstałem już aby wracać, gdy pojawiła się konieczność zrealizowania potrzeby fizjologicznej. Głupio mi było tak stanąć przy kapliczce i dokonać czynu, więc odszedłem około 20 metrów i dokonałem rzeczy wiadomej. Jako, że chłopcy różnią się od dziewczynek i pewne sprawy załatwiają stojąc ze wzrokiem utkwionym np. w podłoże (tak jak ja wtedy), dzięki czemu zauważyłem na ziemi jakąś dziwną sprawę, mianowicie częśc kamyczków była luźno położona na stoku a częśc sprawiała wrażenie ubitych. Od razu wydało mi sie to podejrzane... Idąc za ubitymi kamyczkami (oczywiście wcześniej zakończyłem wiadomą sprawę ) po około 10 krokach wszedłem na... pękną, wyraźną w terenie, szeroką i bezpieczną ścieżkę (klasyczny szlak turystyczny, tyle że nie oznakowany), która szybciutko wyprowadziła mnie na samą górę. Wchcodząc na siodło miałem do wyboru, albo udać się w prawo nad I.D. albo w lewo i zdobyc Sv. Nikolai. Oczywiście wygrała... głupota i poszedłem na Sv. Nikolai. Chyba jest mozliwość aby iść z siodła od razu w lewo w kierunku szczytu i tam zapewne natrafiłoby się na szlak ale nie wiedząc tego wybrałem bezpieczniejsza opcję dojścia do drogi szutrowej biegnącej przez siodło - tam mozna spokojnie samochodem dojechać (trzeba iść cały czas na południe ok. 300m). Po dojściu do srogi nalezy skręcić w lewo i iść nią aż do miejsca gdzie pojawi się oznakowanie szlaku turystycznego (czerwone okrąg z białym tłem) i skręcić w lewo pod kątem prostym. Tym szlakiem wyjdzie się juz na sam szczyt Sv. Nikolai. Od drogi ok. 20-30 minut (zależy od zmęczenia).
Sam szczyt jest ciekawy, ze względu na małą kapliczkę pw. św. Mikołaja i krzyz betonowy postawiony pewnie w jakimś celu Widoki sa naprawdę porażająco piękne. Żałuję jedynie, że przejrzystość powietrza nie była większa bo horyzont wydłużyłby się pewnie w nieskończoność Na pewno byłoby widać Lastovo a i wstronę lądu byłby lepszy kontrast. W każdym bądź razie ze szczytu widać Jelsę, Vrboską, Stari Grad, Sv. Niedzielę, Pitve...Na szczycie jest równiez pkt. obserwacyjny służby p-poż. Zastanawiałem się jak się chce teu chłopu dymać codzień pod górę do roboty ale sprawa się rozwiązała jak się okazało, że od strony zejścia do Sv. Niedzieli jest droga i stoi tam jego samochód. Zasadniczo do pracy miał około 150 metrów pod górkę
Zejście do śv. Niedzieli to już była dla mnie gehenna. Bez wody, słońce prażyło niemiłosiernie, człowiek otulony górami umiera od skwaru i bezruchu powietrza... A może ja tak tylko myślałem, o juz mi zdrowo dogrzało? Po drodze na dół (dośc monotonna droga, wijąca się w nieskończonośc) sa dwa ciekawe miejsc, oba poświęcone jakiemuś kultowi. Jedna kapliczka jest wolnostojąca a druga wykuta w skale - naprawde imponujących rozmiarów. W każdym razie warte zobaczenia. Oszczędzając już dokładnych opisów powiem tyle ze się odwodniłem i z totalnymi zawrotami głowy na granicy odjazdów zszedłem do Sv. Niedzieli. Niestety dla spragnionego turysty jeszcze jest spory kawałek drogi aby kupić coś do picia. Ja miałem więcej szczęścia bo udało mi się zatrzymać młodą parę austriaków i Ci chyba z litości podrzucili mnie do I.D. Jadąc autem patrzyłem przez ramię kierowcy i z przerażeniem stwierdziłem, że musiałbym jeszcze dymać ok. 7-8 kilometrów po asfalcie... Nie wiem czy dałbym radę, mając na uwadze fakt, że był to niezły wycisk dla mojego kolana... Po dojściu do plaży zdążyłem tylko zdjąć buty, skarpety, stabilizator i w spodenkach i koszulce wskoczyłem do morza... Nawet nie poczułem jakiejkolwiek różnicy temperatury...Nie wychodząc z wody wypiłem 1.5 litra cytrynowej wody Jana i max. zimne piwko, które to napoje dostarczyły mi moje dzieci...
Reasumując zaj...ta wycieczka, koniecznie wejście od I.D. (lepsze krajobrazowo i łagodniejsze) no i podstawa - DUUUZO WODY...