Było to chyba w maju bieżącego, tj. 2009 roku, kiedy wraz z żoną i córką zastanawialiśmy się, gdzie pojechać na planowany w lipcu urlop. Moja żona rzuciła hasło: Chorwacja. W sumie dlaczego nie? Nikt z nas tam jeszcze nie był, z tego co słyszeliśmy klimat i "klimaty" podobno zbliżone do znanego nam z Grecji, podobno jest tanio, podobno fajnie, itp. Nie zastanawiając się dłużej podejmujemy decyzję: jedziemy! W biurze turystycznym wykupujemy pobyt 18 - 25 lipca 2009 na wyspie Pag w miejscowości Novalja, z dojazdem własnym, bez wyżywienia. Dwupokojowy apartament z aneksem kuchennym, z wielkim tarasem, z widokiem na morze. Na pewno będzie super!
Krótko przed wyjazdem biorę się za planowanie podróży. Okazuje się, że nie jest to takie proste. Startujemy z Sopotu, musimy przejechać całą Polskę, więc konieczny jest nocleg na trasie. Znajomy poleca nam hotelik "Bystrica Penzion & Pizza" w miejscowości Povazska Bystrica na Słowacji, około 100 km od polskiej granicy. Zaraz za tą miejscowością wyskakuje się na autostradę do Bratysławy, więc lokalizacja jest idealna. Tym samym, niejako automatycznie, rozwiązuje mi się dylemat, którą wybrać trasę: przez Węgry, czy przez Austrię i Słowenię. Kilka następnych dni spędzam przed komputerem, głównie na portalu www.cro.pl, próbując zebrać jak najwięcej przydatnych, praktycznych informacji, tak o Chorwacji, jak też przede wszystkim o trasie podróży, przepisach, itp. Tu zaczynają się pierwsze schody: wiele informacji, np. dotyczących wwozu żywności jest sprzecznych ze sobą. No ale wreszcie udaje mi się rozstrzygnąć te sprzeczności i można powiedzieć, iż do wyjazdu jestem przygotowany.
W piątek 17 lipca wczesnym rankiem ruszamy z Sopotu i niezbyt spiesznie kierujemy się na południe. Trasa przez Polskę jaka jest, każdy wie, więc nie ma co się rozpisywać na ten temat. W godzinach późno popołudniowych dojeżdżamy w okolice przejścia granicznego ze Słowacją i pojawia się problem. Drogi są kompletnie rozkopane, jakieś objazdy, itp. Brak jakiejkolwiek tablicy informacyjnej, jak w tej sytuacji dojechać na granicę. Nasz GPS okazuje się w tej sytuacji również nieprzydatny. Po kilku próbach znalezienia właściwej drogi poddaję się i proszę o pomoc kogoś miejscowego. Dowiaduję się, że dojazd do przejścia granicznego tymi objazdami jest wprawdzie możliwy ale na tyle skomplikowany, że nie da się go w prosty sposób wytłumaczyć. Słyszę radę aby cofnąć się kilkadziesiąt km do Cieszyna i dojechać na Słowację przez Czechy. Ponieważ kolejna napotkana osoba udziela mi identycznej rady decyduję się i zawracam. Granicę przekraczam w Cieszynie. Droga przez Czechy, choć krótka, to raczej nieciekawa. Prawie cały czas 50 km/h, jakieś wioski, remonty dróg, itp. Wreszcie jesteśmy na Słowacji i około 19:00 lądujemy w hoteliku. Znajomy miał rację: warunki lokalowe super, przesympatyczna obsługa, wszystko OK.
Sobota 18 lipca 2009 rano - odpalamy auto i kierujemy się na Bratysławę - Gyor - Budapeszt i dalej w stronę Chorwacji. Cały czas autostrada, zero korków, ruch w sumie niewielki. Kiedy przejeżdżamy przez Węgry, w okolicach Balatonu w jeżdżamy w oberwanie chmury plus burzę. Wycieraczki nienadążają, nic nie widać, więc wykorzystujemy to na przerwę. Zaliczamy posiłek na stacji benzynowej, tankujemy. W tym czasie ulewa przechodzi gdzieś obok, więc ruszamy dalej. Wreszcie docieramy do granicy Chorwackiej. Tu miłe zaskoczenie. Spodziewaliśmy się jakiejś kontroli, sprawdzania ilości wwożonej żywności, deklarowania sprzętu fotograficznego a nawet telefonów komórkowych, gdyż wszystkie te rzeczy są "urządzeniami technicznymi o wartości wyższej niż 300 kun". A tu nic! Węgierscy pogranicznicy jedynie rzucili okiem na nasze dowody osobiste i pokazali, żeby jechać dalej. Policjant Chorwacki jedynie porównał liczbę osób w samochodzie z ilością podanych mu dokumentów i w ten oto sposób, bez problemu znaleźliśmy się w Chorwacji.
Kiedy dojechaliśmy do pierwszej bramki, gdzie pobierane są opłaty za autostradę byłem trochę zdziwiony, że nie otrzymałem żadnego pokwitowania / paragonu no ale stwierdziłem - co kraj to obyczaj. Na kolejnej bramce, no i później, w drodze powrotnej, też żadnych kwitów. Jedziemy dalej i w pewnym momencie odbijamy na Senj (chyba tak to się nazywało) i dalej w kierunku miejscowości Prizna, skąd promem mieliśmy dostać się na wyspę Pag.
I tu zaczął się dopiero koszmar... Choć jestem kierowcą z grubo ponad 20 letnim stażem, nigdy dotąd nie jechałem górskimi serpentynami. Co więcej, czytając przed wyjazdem, również na tym Forum, relacje z podróży innych osób, czy też opisy tras, nigdzie nie spotkałem się z ostrzeżeniem (tak właśnie: z ostrzeżeniem!) przed jazdą tą drogą. Było to kilkadziesiąt km na które zeszło prawie 4 godz jazdy! Horror niewyobrażalny. Wyobraź sobie, że jedziesz serpentyną w dół, obok przepaść, do której prawe koła Twojego samochodu mają mniej niż 1 metr i żadnej barierki ani choćby nawet pobocza... No i dojeżdżasz do zakrętu 180 stopni, widzisz wówczas przed sobą ten zakręt, który za chwilę masz pokonać i dalszy ciąg drogi, którą za chwilę pojedziesz, a co najgorsze - choćbyś nie chciał - widzisz tą przepaść w całej okazałości. Jechałem tą drogą i jechałem, myślałem że nigdy się nie skończy. Momentami, na zakrętach zwalniałem z tych 30 - 40 km/h do jakichś 20 km/h a i tak miałem wrażenie, że wypadam z drogi. Parę razy podświadomie odbijałem kierownicą w lewo, na przeciwległy pas ruchu, aby oddalić się od tej przepaści. Jedynie przypadek i mały ruch spowodował, iż nie doszło wówczas do czołowego zderzenia. Co za idiota pozwolił aby taką drogą dopuścić jakikolwiek ruch samochodowy??? I to w kraju, gdzie panują stosunkowo rygorystyczne przepisy drogowe związane z bezpieczeństwem. Przed wjazdem na tą serpentynę powinna stać jakaś gigantyczna tablica ostrzegawcza, że to droga dla miłośników sportów ekstremalnych, a nie turystów z nizinnych części Europy. W połowie drogi musiałem się na chwilę zatrzymać "dla uspokojenia skołatanych nerwów", bo nie byłem w stanie jechać. Dopiero wówczas mogłem przez chwilę popodziwiać widoki, które faktycznie były imponujące. Niestety, w tych warunkach nikt z nas nie miał nerwów do pstrykania zdjęć, czego teraz zresztą żałuję
Około godz. 21:00 dotarliśmy wreszcie do przeprawy promowej. Po około pół godziny oczekiwania wjechaliśmy na prom, który po kilkunastu minutach dowiózł nas na wyspę Pag. Z tamtąd, znacznie już łagodniejszymi serpentynami i na szczęście pasem ruchu nie od strony przepaści nasz GPS doprowadził nas do Novalji (nazwy ulicy nie miał w swojej bazie). Było już grubo po 22:00, kiedy znaleźliśmy się w centrum miasteczka. Pomimo późnej wydawałoby się pory, życie nocne dopiero się tu zaczynało. Nieprzebrane tłumy ludzi, gwar, muzyka, full samochodów. Nie ma gdzie zaparkować aby popytać o drogę, więc krążymy powolutku czytając tabliczki z nazwami ulic. Nie znajdujemy tej właściwej, więc zatrzymuję samochód obok pogotowia ratunkowego, włączam światła awaryjne, zaś moja córka idzie popytać o drogę. Nikt na pogotowiu, ani pracownicy, ani pacjenci, nie wiedzą gdzie jest ulica Lunjski Put, której szukamy. Zastanawiam się, jak to możliwe? Co by było, gdyby trzeba było wezwać karetkę na tą ulicę? Nic nie wiemy, więc ruszamy krążyć dalej. Nic to jednak nie daje, więc znowu przycupnęliśmy gdzieś autem. Chwytam się ostatniej deski ratunku. Pomimo późnej pory, nie wierząc iż coś to da, biorę komórkę i dzwonię na podany w voucherze nr telefonu do chorwackiego biura podróży zawiadującego tymi kwaterami. Ku mojemu zaskoczeniu, ktoś jednak odbiera, do tego nieźle mówi po angielsku. Mój rozmówca tłumaczy mi jak dojechać. Trafiam jak po sznurku. Okazuje się, że Lunjski Put jest przedłużeniem ulicy przy której znajduje się pogotowie i zaczyna się jakieś 100 metrów dalej. Ulica ta przechodzi dalej w drogę do miejscowości Lun, położonej na samym końcu wyspy. Jak to możliwe, że żadna z pytanych osób, w tym pracownicy pogotowia, nie znali tej ulicy?
Dochodzi 23:00, gdy docieramy na miejsce zakwaterowania. Wszystko wydaje się być OK. Żona z córką zabierają się za rozpakowywanie naszych bagaży, więc ja - żeby nie przeszkadzać - robię krótki rekonesans centrum testując przy okazji chorwackie piwo
W ten oto sposób zaczęły się nasze tygodniowe wakacje w Chorwacji. Właściwie powinienem napisać pięciodniowe, gdyż z pierwszego dnia została nam jedynie godzina, a ostatniego dnia musimy zwolnić pokój przed godziną 9:00 rano.
Rano budzi mnie ... upał. To było pierwsze wrażenie. Wychodzę na zacieniony na szczęście taras. Mimo wczesnej godziny jest naprawdę gorąco. Otwieram lodówkę aby napić się Coli i niemiłe zaskoczenie. Lodówka wprawdzie działa ale prawie nie chłodzi. Sprawdzam zamrażalnik i drzwiczki zostają mi w ręku. Widzę, że ktoś wcześniej celowo uszkodził jeden z zawiasów. W lot domyślam się dlaczego. Wyjmuję te drzwiczki od zamrażalnika i zamykam drzwi lodówki. W ten sposób następuje niejako połączenie przestrzeni zamrażalnika z przestrzenią lodówki. Po 1 - 2 godz. lodówka pięknie chłodzi. Uznaję, że tak ma być.
Siedze dalej na tarasie i podziwiam zaokienne widoki. Patrzę, a do śmietnika podchodzi jakiś miejscowy Chorwat, chwilę w nim gmera i wygrzebuje kilka plastikowych butelek po napojach, które wkłada do reklamówki i odchodzi. Coś mi tu nie gra. Facet sprawia schludne wrażenie i w niczym nie przypomina naszych rodzimych penetratorów śmietników, zgniatających obcasem znalezione puszki po piwie. Dopiero później zrozumiałem o co chodzi. To miejscowi sprzedawcy domowego wina pozyskują w ten sposób opakowania do swoich trunków. Obrzydliwstwo - ciekawe czy je chociaż myją, czy od razu wlewają wino i opylają nieświadomym turystom po 20 kn za litr?
Już pierwszego dnia pobytu pojawia się problem natury organizacyjnej. Moja żona i córka uwielbiają godzinami opalać się na plaży. Ja tego nie cierpię, męczy mnie to i nawet w Sopocie gdzie przecież mieszkam i gdzie jest znacznie chłodniej, ostatni raz na plaży byłem wiele, wiele lat temu. Niestety, mamy tylko jeden klucz przez co niejako jesteśmy skazani na swoje towarzystwo. Poszedłem do właścicielki obiektu załatwić drugi klucz, co niestety okazało się niewykonalne. Czy oni naprawdę uważają, że wszędzie musimy chodzić trójkami???
Żona z córką smażą się na plaży. Klucz przypadł mi w opiekę, więc jesteśmy umówieni, o której godzinie mam być na miejscu, aby nie odbiły się od zamkniętych drzwi. Idę zwiedzać centrum. Widoki bardzo ładne, urokliwe zatoczki, palmy, widok na kilka wysepek. Jest co popstrykać. W mieście, oprócz domów, poza niezliczoną ilością restauracji, knajpek, czy ogródków nic właściwie ciekawego nie ma. Jest to typowo turystyczna mieścina, z nowoczesną architekturą, nastawiona na plażowanie i imprezowanie, czyli generalnie - wyciąganie kasy od turystów. Miłośnicy plażowania mogą być zawiedzeni - plaże są wąziutkie, drobno kamieniste, zatłoczone. W bezpośrednim sąsiedztwie brak jakiejkolwiek infrastruktury, typu knajpka, toaleta, itp. Ceny relatywnie wysokie, jak na kraj który stara się przyciągnąć turystów, jeśli zważyć, że 1 euro = około 7,20 kun. Piwo w knajpce wszędzie po 15 kn. W sklepie butelka niecałe 6 kn + 3 kn zwrotnej kaucji. Znakomite jest piwo Ozujsko - przypomina polskie Tyskie. Dania obiadowe od około 40 kn gdzieś do 120 kn, przy czym wszystko co z morza (ryby, owoce morza) są znacznie droższe od mięsa. Oczywiście można zjeść taniej w budce z fastfoodami za mniej niż 20 kn. Denerwujące w knajpkach jest podawanie do butelkowanego piwa 0,5 l szklanek 0,33 l. Półlitrowy kufel podają wyłącznie do piwa beczkowego. Wino z kolei potrafi być bardzo ciepłe - trzeba zawczasu upewnić się u kelnera. Kawa mrożona może wyglądać w ten sposób, iż ciepłą kawę wlewają do wysokiej szklanki a na wierzch kładą lody...
Reasumując: co można robić w Novalji. W ciągu dnia leżeć na wąziutkiej kamienistej plaży lub łazić bez celu. Wieczorami - knajpy, knajpki, knajpeczki. Zgodnie z treścią przewodników, można też podobno zobaczyć jakieś rzymskie ruiny koło miasta. Szukałem ale nie znalazłem. Widocznie są już tak małe, że ich nie widać. Można pojechać na lepszą plażę jakieś 4 km dalej do miejscowości Zrce lub Caska. Myślałem, żeby wypożyczyć skuter lub quada i pozwiedzać okolicę (może bym jednak coś znalazł ciekawego) ale ceny skutecznie odstraszają (odpowiednio 600 kn i 800 kn / dzień). W wypadku skutera, to koszt jego wypożyczenia np. na 7 dni wynosi mniej więcej tyle, za ile w Polsce można w markecie kupić nowy skuter, więc jakby jest to przegięcie. Podobnie, jak wypożyczenie łodzi za 140 euro.
Tak jak wspomniałem, w Novalji nie ma nic ciekawego, więc postanowiliśmy wyskoczyć na 1 dzień do bardzo rozreklamowanego miasta Pag. Po 40 minutowym marszu dotarliśmy na przystanek autobusowy, skąd chcemy pojechać na Pag. Dotarliśmy? Właściwie to nie jesteśmy pewni. Wg planu miasta tak ale nie widzimy żadnego przystanku. Jedynie na rondzie jest jakaś tablica z napisem Autobusni Kolovodor (lub coś w tym stylu) ale co to oznacza? Chyba to nie jest przystanek, bo zlokalizowanie go na rondzie byłoby co najmniej dziwnym pomysłem. Okazało się jednak, że kawałeczek dalej są biura kilku firm transportowych, i to tam właśnie podjeżdżają te autobusy. Mamy jeszcze 10 minut czasu i czekamy. Czas płynie. Mija godzina odjazdu a autobusu nie ma. Czekamy kolejne 10 minut - nic się nie dzieje. Idę do kasy a tam żywego ducha. Czekamy kolejne minuty i kolejne. Gdzieś po półgodzinie do budynku z kasą wchodzi jakiś człowiek obładowany zakupami z pobliskiego marketu spożywczego. Ponieważ długo nie wychodzi domyślam się, że to pewnie kasjer. Wchodzę - faktycznie kasjer. Niestety, poza chorwackim nie zna innego języka. Próbuję się z nim jakoś dogadać "na migi" ale facet kompletnie mnie olewa. Nawet nie stara się rozmawiać (pewnie przeszkadzam mu w pracy) a z rzuconej półgębkiem informacji rozumiem, że mamy czekać. No więc czekamy. Czekaliśmy łącznie z godzinę, kiedy zainteresowała się nami jakaś Chorwatka, która najwyraźniej też czekała. Dzięki tej miłej pani uzyskaliśmy wreszcie informację, że nasz autobus "wypadł" i trzeba czekać na następny, dopiero o 10:50. No i siedzieliśmy tak czekając, aż wreszcie krótko po 11:00 doczekaliśmy się. Wsiadamy do autobusu. Mówię do kogoś, kto chyba był kimś w rodzaju konduktora, że chcemy 3 bilety do Pag. On na to abyśmy zajęli miejsca. Kiedy autobus ruszył podszedł do nas i pokazał w cenniku, że przejazd 1 osoby kosztuje 25 kn. Podałem mu 2 banknoty w sumie na 70 kn i chciałem wstać aby z kieszeni wyjąć monetę 5 kn. Ku mojemu zaskoczeniu facet zamiast czekać na brakujące 5 kn wręczył mi banknot 10 kn mówiąc, że jest OK. Oczywiście, żadnych biletów nie dostaliśmy, ale za to przejazd kosztował o 15 kn mniej niż w cenniku. Skąd my to znamy ? W Pagu autobus dowiózł nas do ścisłego centrum na jakiś parking. Nie było tam żadnego przystanku ani tablicy, więc przez następne kilka godzin zastanawiałem się, czy autobus powrotny wystartuje z tego samego miejsca, czy np. z drugiego końca miasta. Na szczęście podjechał w to samo miejsce.
Pag w istocie odebraliśmy, jako mocno przereklamowany. Kilka nieciekawych zabytków. Zapewne były zabytkami tylko dlatego, że były stare, bo niczego architektonicznie ładnego ani ciekawego w nich się nie dopatrzyłem. Podobały mi się wąziutkie, kręte uliczki, których w Novalji nie uświadczysz. Poszliśmy zobaczyć plażę - porażka. Wąska jak w Novalji, jeszcze bardziej zatłoczona i przeraźliwie brudna (pety, opakowania po napojach, jakieś inne śmieci). Morze inne jak w Novalji, bo nie ma charakteru otwartego, lecz jest czymś w rodzaju małej zatoki. Osobiście wolę otwarte morze ale to kwestia gustu.
Na Pagu mieliśmy śmieszną historię. Zgłodnieliśmy po tych spacerach i około 15:30 zasiedliśmy w ogródku praktycznie pustej knajpki w stylu greckiej tawerny. Zanim złożyliśmy zamówienie podszedł do nas sympatyczny, starszy kelner z informację, że jeżeli chcemy coś zjeść, to kuchnię otwierają dopiero o 16:05. Stwierdziliśmy, iż nie spieszy nam się i zamówiliśmy po piwku a dla córki jakiś napój. Kiedy dochodziła 16:00 kelner potrzedł do nas i postawił nam po kieliszku Rakiji, oczywiście "na koszt firmy". Było to bardzo sympatyczne z jego strony, więc choć nie pijamy takich mocnych trunków, nie chcąc robić mu przykrości, jakoś małymi łykami zmęczyliśmy te kieliszki. Po chwili znowu do nas podszedł i zapytał, czy skosztujemy jeszcze po kieliszku. Serdecznie mu podziękowaliśmy, mówiąc, że Rakija była znakomita ale dla nas zbyt mocna. Wiedział, że jesteśmy Polakami i pewnie się zdziwił słysząc coś takiego, ale oczywiście nie dał po sobie nic poznać. Znał angielski, więc mogliśmy z nim porozmawiać. Właściwie to on sam starał się nas jakoś zabawić rozmową, żebyśmy nie zrezygnowali z obiadu, gdyż moment otwarcia kuchni był co chwilę przesuwany. Nam z kolei się nie spieszyło bo i tak nie mieliśmy nic do roboty i tak przeczekaliśmy prawie 2 godziny. Ale warto było. Mięso z rekina podane z ryżem, frytkami i warzywami, jakie zamówiliśmy na obiad, okazało się najlepszym posiłkiem, jaki zjedliśmy podczas całego pobytu w Chorwacji!
Przedostatniego dnia pobytu wpadliśmy na pomysł aby zrobić sobie jakąś morską wycieczkę. Zakładaliśmy, że wyspa ma zapewne kilka połączeń promowych, więc warto popodziwiać krajobrazy z perspektywy morza. Poszedłem więc do biura informacji turystycznej aby zorientować się, jakie są możliwości. Tu niestety spotkało mnie rozczarowanie. Novalja ma tylko jedno połączenie promowe, przez wyspę Rab do Rijeki obsługiwane przez Jadrolinię. Prom odpływa o 6:00 rano a bilety można kupić jedynie w dniu wyjazdu o 5:30. Prom płynie do Rijeki około 2,5 godz. a powrót jest dopiero o 17:30. Nie zdecydowaliśmy się na taką wycieczkę, głównie z powodu konieczności stawienia się w kasie biletowej o tak wczesnej porze. Prawdopodobnie, gdyby prom pływał do Splitu lub Dubrovnika to skorzystalibyśmy z takiej opcji (wiemy, że jest tam co oglądać i zwiedzać), natomiast Rijeka jakoś nas nie pociągała. Dzień spędziliśmy więc jak zwykle, tzn. żona z córką na plaży, a ja szwendając się po mieście i pstrykając fotki.
I w ten oto sposób spędziliśmy wakacje w Chorwacji. Moje uczucia są mieszane. Pewne rzeczy podobały mi się, a nawet stanowiły pewną atrakcję. Inne z kolei zupełnie mi nie odpowiadały. Wydaje mi się, iż zarówno Novalja jak i Pag są mocno przereklamowane, choć z dwojga złego Novalja wydaje się być miejscem nieco ciekawszym, szczególnie dla osób o nieco imprezowym usposobieniu. Na podstawie tak krótkiego pobytu i to praktycznie w jednym miejscu nie mogę oceniać atrakcyjności turystycznej całej Chorwacji, a jedynie tego jej małego kawałka, który choć pobieżnie mogłem poznać. Może źle wybrałem? Może powinienem wykupić wczasy np. w okolicach Dubrovnika? Sam nie wiem... Dzisiaj jest środa, do Polski wróciłem w niedzielę a więc 3 dni temu. Moje wspomnienia są jeszcze bardzo świeże i na chwilę obecną wydaje mi się, że raczej drugi raz nie wybiorę się do Chorwacji. Chociaż, kto wie co czas przyniesie