Admin usunął mnóstwo starych postów w tym to, czego najbardziej szkoda - nasze relacje. Obiecał, że błąd naprawi ale nie naprawił. Krzychu_72 podpowiedział, że można próbować je odzyskać poprzez google. Próbowałem, próbowałem i udało się. Wrzuciłem w google charakterystyczne zdanie, które pamiętałem z tej relacji i pojawiła się m.in. właściwa strona naszego forum, oczywiście pusta, ale wszedłem w kopie i relacja jest. Zawodowiec proponował, żeby te odzyskane relacje umieszczać tu ponownie, więc zaczynam. Poniżej moja relacja z wyjazdu do Igrane w 2005r. Czekam na inne odzyskane relacje a admina proszę ponownie, żeby założył nowy dział z relacjami, których nigdy nie należy usuwać. To jest przecież to, co najcenniejsze w naszym forum.
Pozdrawiam wszystkich
Paweł
Wysłany: 11-07-2005 03:09 Temat postu: Relacja z wyjazdu do Igrane i nie tylko...
W sobote 9 lipca wrócilem z Igrane na Riwierze Makarskiej. Oto moja relacja: Do wyjazdu przygotowywałem się od roku śledząc Forum - wielką skarbnicę wiedzy o Chorwacji. Nie można mieć i robić wszystkiego, więc przyjąłem następujące priorytety i ograniczenia: - wszystko jest podporządkowane mojej żonie a przede wszystkim córkom (4 lata i 8 lat); więc minimum objazdów, zabytków a maksimum wody, fauny i flory, - podróż jest częścią wakacji, nie może być uciążliwa i niebezpieczna a w jej trakcie szukamy dodatkowych atrakcji, jedziemy więc w dzień, w kilku etapach, - szukamy atrakcyjnego miejsca i terminu; wybór padł więc na Igrane na Riwierze Makarskiej przed głównym sezonem, aby było niezbyt tłoczno, hałaśliwie i drogo. Do ubrania zabieramy tylko niezbędne minimum (rok temu na Słowację wieżliśmy masę niepotrzebnych ciuchów), żywność kupujemy w Polsce, załatwiamy E-111, ubezpieczamy się (PZU Woyager) i sprawdzamy stan techniczny pojazdu (Nissan Primera Kombi) Przy tych założeniach przygotowałem i zrealizowałem nastepujący plan: W podróż wyruszyliśmy z Torunia w sobotę 25 czerwca o godzinie 9.00. Granicę przekraczaliśmy w Cieszynie, gdzie kupiłem 600 EURO, 5500 SKK, 400 HRK i 30000 HUF. Odcinek przez Czechy na Słowację był krótki, nie jest konieczna winieta. Na Słowację wjechaliśmy w Svrcinowcu, gdzie kupiłem winietę na autostrade (150 SKK). W Powazskiej Bystrzycy w motorestauracji zjedliśmy obiad i wjechaliśmy na autostrade a stąd prosciutko i bez problemów dojechaliśmy do Trnawy 45 km przed Bratysławą. Tutaj znależliśmy nocleg w hotelu Maly Rim ( www.malyrim.sk ). Było trochę drogo (2700 SKK ze śniadaniem) ale luksusowo. Przed snem pojechaliśmy jeszcze do miejscowego Tesco, gdzie kupiłem piwo (polecam Gambrinus), soki, 2 bochenki chleba a żona buty trekingowe (1100 SKK). W niedzielę o ósmej rano, po śniadaniu ruszyliśmy do Bratysławy. Granicę przekroczyliśmy o 8.30 w Jarowcach, kierując się na Wiener Neustadt, tak aby od południa ominąć Wiedeń. Winietę kupiłem na pierwszej austriackiej stacji benzynowej (7,60 EURO). Niestety, jeszcze przed autostradą dopadli mnie policjanci (pościg na kogutach a nie tak jak u nas lizak w krzakach) za przekroczenie prędkości o 50 km. Niedobrze, ale mandat wyniósł tylko 30 EURO i dostałem nawet pokwitowanie. Autostrada w Austrii to bajka. Średnia prędkośc to 150 km a wielu kierowców jedzie szybciej. Mimo mandatu nie jechałem raczej prawym pasem. Dalej kawałek autostrady w Słowenii do Mariboru (0,80 EURO płatne przy wjeżdzie). Potem 50 km w tempie spacerowym do granicy chorwackiej. Do Chorwacji wjechaliśmy w Cvetlinie, gdzie każdy dostawał małą mapę Choracji, taką jaką przysyła bezpłatnie ich Osrodek Informacji Turystycznej. Od Krapiny zaczyna się autostrada płatna. Przy wjeżdzie wyciągamy z automatu bilet, na podstawie którego płacimy przy wyjeżdzie. Odcinek płatny był do Zagrzebia a dalej do Ogulina przejechałem za darmo. Nie wiem dlaczego; bramki zjazdowe były puste a szlabany podniesione. Tam zjechaliśmy na Plitwickie Jeziora, bo w ulewym deszczu, w Karlowacu przegapiłem wcześniejszy zjazd. Plitwice zwiedzaliśmy od 16-tej do 19-tej. Jak na małe dzieci, to wystarczy. Warto. Wrażenia niezapomniane; wodospady, mnóstwo ryb, przejażdzka statkiem i kolejką drogową. Całość kosztowała 160 HRK. Dalej ruszyliśmy na południe i po 20 km w Kapeli Komarnickiej (mnóstwo noclegów) znalezlismy pokój z łazienką i tarasem za 35 EURO za noc. W poniedziałek o ósmej rano ruszyliśmy w dalszą drogę. Wróciliśmy na autostradę i dojechaliśmy do jej końca w okolicach Splitu. Stamtąd trochę okreżną drogą dotarliśmy do Riwiery Makarskiej i do celu naszej podróży - Igrane ( www.igrane.com ). Była godzina 11.30. Samochód zaparkowaliśmy na parkingu przy plaży i ruszyliśmy na rekonesans miejscowosci. To było to czego się spodziewaliśmy; żaden kurort ale też nie wiocha zabita dechami. Cała miejscowość jest zlokalizowana nad spokojną zatoką na zboczu Gór Biokovo z widokiem na wyspę Hvar a dalej góry Półwyspu Peljeśac. Jadranka jest położona nad miejscowością. Plaża jest żwirowa, przy niej mała promenada (200-300 m) z apartamentami i restauracjami. W miejscowosci jest kilka sklepów i jeden duży hotel Punta. Po obejrzeniu kilku apartamentów wybraliśmy ten właściwy w odległosci 50 m od plaży. Apartament ( www.igrane.com/sulenta ) A3+2 (dwa duże pokoje, aneks kuchenny, dwie łazienki , taras z widokiem na morze , telewizor) wynajęliśmy na 9 dni. Miał kosztować 45 EURO ale utargowaliśmy do 40-tu. Właścicielka Nela i jej syn mówią po angielsku i byli bardzo, bardzo mili. Mieszkali tam również inni Polacy, Czesi i Słowacy. Żylismy zgodnie popijając nawet wspólnie z Neli rakiję i wino. Czas spędzaliśmy na miejscowej plaży, gdzie nigdy nie było kłopotu ze znalezieniem miejsca. Nie było śmieci. Woda była ciepła, bardzo spokojna a dno łagodne ale żwirowe z jeżowcami kilkanaście metrów od brzegu. Konieczne było więc obuwie do wody. Najlepiej kupić je na miejscu - wybór większy i ceny niższe niż w Polsce (45 HRK). Było tak gorąco ,że po obiedzie urządzaliśmy sobie dwugodzinną sjestę. W nocy nie przykrywałem się nawet prześcieradłem. Wieczorem chodzilismy na lody (4 HRK gałka), zwiedzaliśmy okoliczne miejscowosci; Tucepi ( piękna plaża i promenada ale dla małych dzieci trochę za wysoka fala), Podgora (piękna promenada ale plaża trochę oddalona od apatramentów), Makarska ( zgiełk, tłok, blichtr - to nie dla nas), Drvenik (spokojna osada ale widoczne góry Peljeśacu tworzą wrażenie przebywania nad górskim jeziorem a nie nad morzem), Zivogosce ( wjazd a potem wyjazd zbyt stromy i wąski - odradzam). Gdy zabrakło kun, to z bankomatu w Tucepi wyjąłem 600 HRK (nie wiem jeszcze jaki będzie przelicznik), a w kantorach w Igrane i w Podgorze 270 zł wymieniłem na 456 HRK po kursie 1,68 i 1,72 - to o wiele bardziej opłacalne niż kupowanie kun w Polsce. W czwartek 30 czerwca wybraliśmy się na cały dzień do Omisia ze względu na piaszczyste plaże, o których marzyły dzieci. Piasek był ale sprawiał wrażenie brudnego, wszędzie włazi i klei się. Wolę żwirek ale moje córki były innego zdania. W Omisiu przy ujściu Cetiny daliśmy się namówić na dwugodzinną wycieczkę stateczkiem w jej górę (70 HRK). Ładne widoczki ale to samo można zobaczyć też z samochodu jadąc drogą równoległą do Cetiny. Przy przystani łodzi, u dziadka stojącego w drzwiach w swoim kantorku, kupiłem jednak najlepszą i najtańszą rakiję (25 HRK za litrową butelkę a przy kupnie kilku butelek i targowaniu cena zeszła do 23). Sam Omiś jest uroczy; wąskie uliczki z wieloma restauracjami, główna ulica ze zgiełkliwym targowiskiem i piękny widok z górujacych nad miastem ruin Mirabelli - starej siedziby miejscowych piratów. Warto to zobaczyć ale mieszkać lepiej jednak w Igrane. W Igrane żywilismy się sami gotowymi potrawami przywiezionymi z Polski. Polecam zupy i gołąbki w puszkach ze Strzelina. W lodówce turystycznej przywieżliśmy masło, twaróg, mleko, wędliny, mięso mielone z Morlin (idealne na spagetti bolognese) i hit programu maślankę - oczywiście wszystko hermetycznie pakowane. Dwa razy byliśmy na pizzy i raz na wystawnej kolacji. Zamówiliśmy wielki półmisek owoców morza ( krewetki królewskie, małże, kalmary i ryby) plus zapiekane ziemniaki, surówki, kilka piw i wino plus kosmiczny rachunek (520 HRK), ale warto było. Niestety, w środę 6 lipca musieliśmy ruszyć w drogę powrotną. Wyjechalismy o 9 rano i po godzinnej przerwie w Omisiu (dodatkowe zakupy rakiji, słodkiego pieczywa i wody cytrynowej Jana) dojechaliśmy autostradą do Zagrzebia i dalej do granicy węgierskiej w Letenye. Kolejne pół godziny i przed 18-tą bylismy w Zalakaros ( www.zalakaros.hu ) - za Nagykaniszą 5 km lokalną drogą w lewo. Znowu objazd miejscowości i szukanie apartamentu. A miejscowośc to ośrodek wypoczynkowy zlokalizowany wokół kompleksu kilkunastu basenów termalnych. Znależliśmy nie tylko apartament ale cały dom, jakich wiele jest tam do wynajęcia. Nasz dom miał dwie sypialnie , duży hol , kuchnię i łazienkę a całość za 30 EURO za dobę. Z właścicielem jak i z wszystkimi Węgrami w tej miejscowości można porozumieć się tylko po niemiecku. Z ich ege szege nic nie rozumiałem. Niemców i to takich starszych wiekiem jest tam mnóstwo. Chyba lubią wygrzewać swoje stare kości i cała infrastruktura jest nastawiona na nich. Nam to absolutnie nie przeszkadzało. Cały czwartek spędziliśmy na basenach ze zjeżdzalniami, rwącą rzeką, biczami wodnymi itp. Wejście na wszystkie atrakcje w części krytej i otwartej kosztowało 5400 HUF. Wieczorem zjedliśmy kolację w jednej z wielu restauracji z niemieckim wystrojem, niemieckim menu i niemieckojęzyczną obsługą ale z węgierskimi - czyli przystępnymi cenami. W piątek 8 lipca o 8.30 ruszyliśmy w dalszą drogę do Budapesztu , od połowy Balatonu autostradą M7 (winieta 1460 HUF). Naszym celem było Oceanarium ( www.budapeszt.infinity.waw.pl/rozrywki/oceanarium ). Dojechać tam łatwo ale trzeba mieć bardzo dokładny plan miasta. My trochę błądziliśmy, bo zamiast na ulicę Nagytetenyi pojechaliśmy na ulicę Tetenyi. Oceanarium zlokalizowane jest na terenie wielkiego centrum handlowego Campona (wielka galeria i hipermarket Tesco). Do samego Oceanarium (Tropicarium) nie prowadzi żaden drogowskaz, żadna reklama. Oceanarium zrobiło wielkie wrażenie na dzieciach. Czteroletnia córka z zachwytu aż piszczała. Widzielismy krokodyle, swobodnie fruwające ptaki, mnóstwo egzotycznych ryb na sztucznej rafie koralowej, rekiny przepływające nad nami w szklanym tunelu i płaszczki , które można było dotykać i głaskać a całość za 4400 HUF. Przy wyjściu jest sklep z pamiątkami. Potem obeszliśmy galerię i weszliśmy na salę hipermarketu, gdzie wydaliśmy ostatnie forinty na salami i marynowaną paprykę czyli węgierskie specjały oraz ciepłą pizzę z colą. O 16-tej ruszyliśmy w dalszą drogę. Musieliśmy przebić się przez cały Budapeszt. W Peszcie było to przebijanie się w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ruch był ogromny ale dosyć płynny a oznakowanie miasta wcale nie jest takie złe, gdy ma się w ręku plan miasta a obok sprawnego pilota. W Budapeszcie w samochodzie wysiadła klimatyzacja - tragedia. Klimatyzacjo, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił... Drogą nr 2 a potem 2A oznaczonymi na zielono dojechaliśmy do granicy słowackiej w Sahy. Tutaj zaraz za szlabanem wymieniłem 100 zł na 900 SKK i kupiłem winietę (150 SKK) na odcinek drogi ekspresowej Zvolen - Bańska Bystrzyca. W B.B. wjechalismy do Tesco, gdzie kupiłem 50 puszek Gambrinusa i Złotego Bażanta, karton czekolady Studencka (horka czyli gorzka). Nocowaliśmy 15 km dalej w motelu Stare Hory w górskiej miejscowości o tej samej nazwie (nocleg 1206 SKK ze śniadaniem). Tam zjedliśmy kolację i nastepnego dnia śniadanie. W sobotę 9 lipca o 9.00 rozpoczęliśmy ostatni etap podróży do domu. Granicę przekraczaliśmy w Chyżnem i tu jedyny raz na graniny - i to nasi pogranicznicy - skrupulatnie sprawdzali w systemie komputerowym wszystkie paszporty, ale to pewnie przez zamachy w Londynie. Ostatnie zakupy zrobilismy w Rabce - oscypki, które bardzo lubi moja żona, dalej autostrada krakowska (11 zł), droga ekspresowa nr 1, obiad w Łodzi i o 20-tej wróciliśmy do Torunia. Niestety, polski odcinek podróży był najgorszy. Nasze drogi są złe a polscy kierowcy jeżdzą jak szaleni. Nam dopisało szczęście. Bez problemów dotarliśmy do domu. Cały wyjazd był bardzo udany. Jechaliśmy w ciemno ale wiedzieliśmy dokąd i po co. Nic nas nie rozczarowało a odwotnie wszystko urzekało i ciekawiło. Najchętniej jutro wyjechalibyśmy do Chorwacji ponownie. Całkowite koszty to 6700 zł w tym zakupy żywności w kraju (400 zł ), ubezpieczenie turystyczne (180 zł), mandat (120 zł), alkohole, napoje przywiezione do kraju (300 zł), paliwo (1300 zł). Tam, gdzie mogłem płaciłem kartami VISA (stacje benzynowe i hipermarkety). Nie było z tym żadnych problemów. Cały plan wyjazdu i pobytu powstał dzieki forumowiczom, cromaniakom i Wam z wdziecznosci dydykuję tą przydługą relację a zainteresowanym chętnie odpowiem na wszelkie pytania. Teraz idę spać a rano wracam do szarej rzeczywistości. Pozdrawiam Paweł