Kilka słów wstępu
Pomimo ogromnej ostatnio popularności znakomitych seriali, zdecydowałam się na kinową wersję długometrażową, wszak opisuję tylko jeden dzień.
Materiały wykorzystane w poniższej relacji pochodzą z zasobów Madzi i Bruna oraz moich i Jorika.
MOJA OSOBISTA RELACJA Z KONCERTU THOMPSONA
Posusje 15.08.2005.
Pożegnanie z B... choć ona twierdzi, że to nie jest pożegnanie. Jednak jest, na jakiś czas.
Wyjeżdżamy, w Splicie burzy już prawie nie było, na trasie w okolicach twierdzy Kliś zaczyna tak lać, że redukujemy prędkość do 20 km na godzinę. Prawie stoimy. Wyciągam kamerę. Ściana deszczu... Widoczność zerowa. Przez walkie-talkie, konsultujemy się z Brunem, zapada decyzja, powoli ale do przodu, szkoda czasu, może za kilka kilometrów będzie lepiej.
Droga do Bośni, Trilj, Imotski, granica z Bośnią i Hercegoviną, cały czas leje, burza, pioruny... cholera jak w takich warunkach iść na koncert - na odkrytym stadionie!... po drodze gdzieś gubimy samochód Bruna. Bośnia wita nas 14 stopniami ciepła, deszczem, nic nie zwiastuje święta jakie ma się tu dzisiaj odbyć. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej przed Posusje, czekamy na resztę.
Na drzwiach budynku stacji, ręcznie napisane na kartce ogłoszenie "Tu prodaje se ulaznicu za koncertu Thompsona", wchodzę, właśnie jakieś pacholę kupuje dwie wejściówki, z niepokojem spoglądam na bloczek, jeszcze kilka jest.
Nie mamy miejscowej waluty, pytam czy można płacić w euro, "Ne ma problema" słyszę w odpowiedzi. Upewniamy się jeszcze, czy dla pięcioletnich dzieci też trzeba kupić bilet, Pan się tylko uśmiecha i przecząco kręci głową.
Dwie wejściówki 15,5 euro!!!! Trzymam je w ręku. Po jednej stronie zdjęcie Thompsona z hologramem, na odwrocie lista sponsorów z browarem "Ożujsko" na czele. Już wiem, że było warto, "bez" tę burzę, "bez" te zajeżdżające drogę samochody, dojechać na ten koniec świata... mamy bilety, jest dobrze.
Skręcamy do miasta, przy drodze mijamy ogromny plakat Thompsona. No, musimy mieć to zdjęcie
zimno jak cholera, przestało na chwilę padać, my jeszcze w odzieży letniej, ale co tam, wysiadamy z samochodów, pospiesznie szukając ciepłych bluz, stajemy pod plakatem, przedzierając się przez osty. Dwa tygodnie później dostanę jeden z tych "kultowych ostów" od Bruna, wracając nazrywał ich cały wiecheć.
Jest, jest Posusje, jest koncert, mamy bilety... "sve je ok". Plan jest prosty, trzeba znaleźć stadion, a następnie jak najbliżej nocleg, na koncert chcielibyśmy pójść pieszo, a że towarzyszą nam nasze dwie pięciolatki [ Vera i Nika], dobrze by było, aby ten spacerek nie był zbyt długi.
Dziwne to miasteczko, powoli przejeżdżamy, gdzieś kątem oka zauważam coś na kształt stadionu, skręcamy.... to faktycznie jest "TEN" stadion, montują scenę, robimy kilka zdjęć.
Zaczyna znowu padać.... niebo równo zachmurzone, ale humory dopisują, teraz tylko jakieś spanie znaleźć, zjeść coś ciepłego i ...
Od Bożenki wiedzieliśmy, że z noclegiem może być ciężko, pierwsza knajpa zamknięta, w drugiej jakaś sympatyczna, acz mało kumająca panienka, mówi nam, że w mieście jest hotel. Trochę się krzywimy, chyba zrozumiała. Rysuje "cośnakształtmapki" do jedynego motelu, mieszczącego się przy stacji benzynowej. Na hasło "apartman, sobe" odpowiada z szerokim uśmiechem "Ne, Ne, Ne". Dziękujemy jej i jedziemy go poszukać. Na miejscu okazało się, iż w mieście gdzie są w sumie może trzy stacje benzynowe, pomyliła nazwę tej z motelem. Zamiast "Jim Benz" napisała "Di Benz"
ale znaleźliśmy
Deszcz leje cały czas, nie wygląda to dobrze, motel stoi. Oglądamy pokoje... miniatura to jest dużo powiedziane, szukamy odpowiedzialnej osoby, Ivanka [barmanka z motelowego baru] mówi, że na stacji benzynowej jest facet... rozmowa i targowanie mało efektywne 30 euro za dwuosobowy pokój [o dziewczynkach nie wspominamy
))) w końcu śpią z nami w jednym łóżku] , krótka wymiana zdań, bierzemy, szkoda czasu na poszukiwania, w końcu to tylko jedna noc.
W pokojach tylko łóżko, szafeczka przy łóżku, szafa i maleńka łazienka. Nawet się nie wypakowujemy, jedziemy na obiad.
W miarę cywilizowana knajpa, podchodzi kelner (w tym czasie Madzia z dziewczynkami poszła do toalety), składamy zamówienie u kelnera, najpierw my [ja i Jorik, Vera w toalecie:)], pizza i talerz mięs dla dwojga, do tego 2 piwa, soczek dla Very i zupa, kelner zapisał... kolej na Bruna... i tu zaczęły się przysłowiowe "schody"... Bruno ordynuje drugą pizzę i "mięso mieszane" ... kelner nie kuma, liczy osoby, przy stole siedzę ja, Jorik i Bruno... Myślę jak kelner - na cholerę im druga pizza i mieszane mięso... i jeszcze dwa piwa... Pan "gupnie"...Powtarzamy jeszcze raz, i nic. Trochę to trwało, zanim przyjął zamówienie dla sześciu osób składane przez trzy osoby
ale to nie był koniec... jeszcze dwa razy przychodził się upewniać, czy dobrze zrozumiał.
Jemy, wciąż nerwowo spoglądając w okno... może być zimno, tylko niech nie pada! Powoli przestaje... wychodzi nieśmiałe słoneczko, ale i tak nie wierzymy, podejrzliwie patrzymy w niebo, sprawdzamy skąd wieje wiatr, w którą stronę przepcha te czarne burzowe chmury.
Najedzeni jedziemy do motelu, zainstalować się i "wyrychtować" na wieczór. W międzyczasie obserwujemy jak się bawią Posusjanie, otóż całe popołudnie jeździli samochodami dookoła miasta, w/w stacja służyła im do bezkolizyjnej nawrotki
chwilami cztery samochody naraz, jednym rządkiem zawracały, wraz z symbolicznym "trąbnięciem" klaksonem.
Koszulki od Bruna...
czarne dla dużych, białe dla dziewczynek, z przodu logo Thompsona i slogan "Za dom spremni", z tyłu logo Thompsona i napis POLSKA
Potem się dowiemy... że na Posusjanach robiło to wrażenie.
Jeszcze w motelu robimy sesję zdjęciową, na szybko opróżniamy we czwórkę jedną "żołądkową", do plecaka Bruna pakujemy kurtki przeciwdeszczowe, Karlovaćko, kocyk do siedzenia dla dziewczynek, oprócz tego mamy cztery aparaty i dwie kamery poupychane po torebkach... idziemy
A jeszcze jeden mały wtręcik, taki z typu "pikanteria"... wychodzimy, i nagle Bruno zapytał takim twierdzącym tonem głosu: "Bilety macie????"...upsssssssssssss nie miałam... zostałyby w motelu. Dzięki Bruno
Spacer przez Posusje... tego dnia było wielkie święto katolickie [jak w Polsce] 15 sierpnia "Velika Gospa". Zamknięte dla ruchu samochodowego centrum miasteczka, stragany, odpust, imprezy i koncert Thompsona.
Taki dzień w tym miasteczku zdarza się pewnie raz, dwa razy do roku.. totalny odlot
wszędzie pełno ludzi.
Idziemy tak, ubrani w koszulki, dwie rodzinki z dziewczynkami... Ja z Verą z przodu narzucam tempo, chcę jak najszybciej być pod stadionem... po drodze wszyscy się na nas patrzą... komentują "Polska"... rozumieją, sympatyczne reakcje...Cieszymy się, że trafiliśmy na koncert w BiH... atmosfera jest zupełnie inna...Oni tym żyją... w 90% Chorwaci wcieleni do BiH... jest klimacik
im bliżej celu tym pogoda gorsza, zaczyna wiać i popadywać... Przestanie tuż przed 21:00... na czas.
Dochodzimy pod stadion... Nic się nie dzieje... siadamy na skałkach z których widać murawę i trybuny... na niebie pokazuje się tęcza... "duga"... Czekamy... Jest pięknie, widzimy jak się instaluje najpierw perkusista, potem Tiho...
Jorik go namierza aparatem, Bruno wrzeszczy "Tiho"!!! Tiho patrzy się na nas
))))) i się uśmiecha
)))
Lekko odlatujemy... Jednak są ... koncert będzie... decydujemy się iść pod wejście.....
Kompletna zmiana "klimatu", zaczyna nam się udzielać nastrój podniosłości... Słońce zaszło, jest ciemno, coraz więcej ludzi, większość z "narodnymi" gadżetami, stragan obok, małe zakupy... bramka wejściowa cały czas zamknięta.. ze stadionu słychać muzykę, przychodzą smsy z Polski
, to bardzo miłe, że jesteście z nami
... około 21:00 otwierają bramki, powoli zaczynamy się przepychać do wejścia. Ja pierwsza, w torebce mam aparat i kamerę, podaję bilety, jakaś miła Pani z ochrony, trzy razy mnie pyta czy mam kamerę, i patrzy w otwartą torebkę. Dobrze, że torebka ma czarne dno i jest ciemno... w innym przypadku pewnie zarekwirowałaby kamerę... pyta czwarty raz: "kamera ???" z lekka wkurzona odpowiadam najczystszą polszczyzną "nie rozumiem, jestem z Polski" popatrzyła, uśmiechnęła się i do ochroniarzy krzyknęła "Pusti, pusti", już drugi raz podczas tego pobytu stoję na płycie stadionu [dzień wcześniej udało nam się wejść na murawę Hajduka Split !!!], zaraz za mną wchodzi Jorik z Verą... czekamy na Bruna, Madzię i Nikolę. Bruno też ma kamerę, Jorik przez siatkę mu krzyknął, aby się nie przyznawał... Kamerę wnosi Madzia
[To takie klasyczne
wiadomo "baby" mniej podejrzanie wyglądają]. Wchodzą.
Jesteśmy
:))))))))))))))))
Cudowny moment... Teraz tylko czekamy na początek koncertu, co chwile nas ktoś zaczepia, i upewnia się czy faktycznie jesteśmy z Polski, cieszą się, uśmiechają.
Odklepuję na wasze smsy... coraz więcej ludzi ....
Przed dziesiątą, wychodzi perkusista... potem reszta zespołu... i Marko !!!!
Zaczynają grać... Idziemy pod scenę, atmosfera przyjazna, nikt nie protestuje jak z dziećmi "na barana" zasłaniamy widok, wręcz przeciwnie rozstępują się i robią miejsce...
Samego koncertu nie potrafię opisać... Mamy film, mamy zdjęcia... Wszystko na ten temat
))))))))))))))))))))))))
Co zagrali ???, kolejności już nie pomnę, ale to co pamiętam: "Dolazak Hrvata", "Ne varaj me", "Ivane Pawle II", "Radost s Visina", "Lijepa li si", "Prijatelji", "E, moj narode", "Pukni pusko", "Moj Ivane", "Reci brate moj", "Necu izdat ja", "Ljutu travu na ljutu ranu", "Iza devet sela", "Bojna Cavoglave", "Anica", "Zaustavi se vjetre", Marko w duecie z Tiho "Stari se" i "Sude mi", Tiho sam "Daleko je" i "Nasa prva noc"... Jeśli o czymś zapomniałam to przepraszam... sami rozumiecie
a i jeszcze "Geni kameni" z udziałem ludowego zespołu !!!
Z takich smaczków... "Zaustavi se vjetre"... prześpiewali całość... Marko zszedł ze sceny, a zespół pojechał rockową wstawkę na jakieś 5 minut... niestety kończyła mi się kaseta i bateria od kamery... więc nie zrejestrowałam wszystkiego, ale było piękne
Tak dla wyjaśnienia, na zmianę z Jorikiem, trzymaliśmy Verę na barana, robiąc jednocześnie zdjęcia, kręcąc, i bawiąc się na maksa. Jak kręciłam "Vjetar" ręce ze zmęczenia już tak mi się trzęsły, że zbliżenia wyszły fatalnie, choć z drugiej strony oddaje to nastrój w jakim byliśmy...
I tak jeszcze przez dwa dni po koncercie bolały mnie wszystkie mięśnie, zwłaszcza karku, po skakaniu z 20 kilogramowym obciążeniem [Vera, Vera... Vera, Vera... Vera "zna"
]
Ostatni utwór... drugi raz "Lijepa li si"... zaczynają grać, nie śpiewają... śpiewa cały stadion:)
Pod koniec wchodzi vocal Marko... i niestety, to już koniec, bisów nie było. Jeszcze tylko grupa "ustaszowskich zakapiorów" śpiewa swoje "pjesme", zresztą cały czas patrzą na nas z podziwem, pokazują na Verę i Nikolę, i prezentują na wytatuowanych rękach gęsią skórkę, z wrażenia ... jakie na nich robimy...
Przypominam sobie, co mi Vaald powiedział... "postarajcie się zrobić sobie zdjęcie z Marko, to może się udać" !!!
Zbieram grupę, idziemy na tył sceny... A tam pusto... przechodzimy powoli, mija mnie gitarzysta z gitarą, łapiemy kontakt wzrokowy, idzie z jednym z "zakapiorów". Bruno mnie pyta, czy to nie ktoś z zespołu, odpowiadam, że tak... podbiega do niego, zaczyna gadać, wszyscy podchodzimy... paplamy jedno przez drugie... uśmiecha się i każe nam iść za sobą.
Wychodzimy ze stadionu... maleńki domek, grupa ludzi stłoczonych przed wejściem, ochrona !!!!, idziemy za gitarzystą, wchodzimy po kolei, przy trzeciej osobie ochroniarz wykonał lekki ruch, jakby chciał nas zatrzymać, jeden gest gitarzysty wystarczył... jesteśmy w środku... od Marko i zespołu dzielą nas tylko jedne drzwi... jeszcze żadnych innych fanów nie wpuszczono... jesteśmy sami.
Nagle drzwi się otworzyły, widzimy Tiho... ja jestem w szoku, Bruno go woła, wychodzi do nas, jest bardzo kontaktowy, jeszcze raz mówimy "że jesteśmy z Polski, ze chcemy sobie zrobić zdjęcie z Marko"... zaprasza nas do środka...
Po huku koncertu, te przyciszone rozmowy w tym pokoju, tworzą podniosłą atmosferę... wszyscy są bardzo mili, przyjaźni... zdjęcia mówią wszystko... Jorik daje aparat jakiemuś facetowi, a ten pstryka...
Potem oni robią nam zdjęcie... bierzemy autografy, dajemy Marko polską flagę, razem z Tiho pozują nam do zdjęcia trzymając naszą biało-czerwoną.
Nie wiem ile czasu tam byliśmy, to nie ważne, powoli zaczynamy się zbierać do wyjścia, nie chcemy nadużywać uprzejmości, weszliśmy jako pierwsi, za drzwiami czekają jeszcze tłumy chętnych, po wyjściu spotykamy naszych "kumpli zakapiorów", ostatnie fotki i żegnamy się.
Jorik leci jeszcze na stadion po szklaneczki piwa... Strasznie nam się chce pić... Mała awaria, Brunowi z plecaka wypada kamera, chyba się zepsuła... Buuuu.
Powoli spacerkiem wracamy przez Posusje do motelu. Chciałabym opisać stan w jakim byliśmy... ale nie wiem czy potrafię, coś pomiędzy euforią, zadowoleniem, zachwytem, spełnieniem marzeń i lekkim zmęczeniem. Nie do końca jeszcze rozumiemy, co się wydarzyło... w całym mieście trwa "impreza", mnóstwo ludzi w knajpkach na ulicach, wszędzie zabawa, skojarzyło mi się z karnawałem w Nowym Orleanie.
[Pisałam tę relację około 18 sierpnia... jeszcze nie wiedziałam... co potem stanie się w N.O.]
Tak mniej więcej w połowie drogi, skończyło się "Ożujsko" w szklaneczkach... jak raz na zawołanie stoi budka a w niej nikogo tylko kranik do "toćenego", chwilę czekamy, nikt nie chce nas obsłużyć, Jorik nie wyrabia, sam zaczyna napełniać szklaneczki, mamy już co pić, chcielibyśmy jeszcze zapłacić, ale nikt od nas pieniędzy nie chce... w końcu zjawia się znudzona kelnerka, nalewa trzecią szklankę i kasuje nas z napiwkiem
Dochodzimy do motelu, dzieciaki szybko do łóżek, zasypiają jak dwa aniołki, my na taras. Zrzucamy zdjęcia do laptopów, wypijamy drugą żołądkową, jemy chleb ze smalcem i skwarkami, niezły zestaw !!!... Oglądamy zdjęcia... cały czas nie wierząc, że nam się udało, być na koncercie, spotkać się z Marko...
. Około 3 w nocy, absolutnie zmęczeni decydujemy się iść spać... zasypiam od razu
OD AUTORKI
Specjalne podziękowania dla wszystkich, którzy .... wiecie?... wiecie
Jeszcze raz wam dziękuję za: muzykę Thompsona
, tłumaczenia z croackiego na niemiecki
, wizję zielonej trawki pod stadionem
, smsy:)
"nauki programowe"
, "Split w jeden dzień"
, wsparcie duchowe i wszelaką pomoc. Hvala !!!