Analiza mapy i zmiana planów. Mongart poczeka do jutra, dzisiaj idziemy na Mojstrovke:)
Czytaliśmy że można dojść bez sprzętu trasą przez Grebenec.
Zgodnie z oznaczeniem, czas dojścia ok 2h, jest już dość późno więc narzucamy spore tempo.
Trasa dość spokojna, mijamy na trasie kilka osób z czego 90% to Polacy.
Próbowaliśmy to porównać z tatrzańskimi szlakami ale nie da się…Alpy Julijskie to przede wszystkim skały wapienne, kruche, wszędzie piargi sypią się na potęgę…szlak jest czasem umowny, czasem wręcz szukamy którędy idzie trasa obierając azymut na szczyt:)
Inaczej jest na pewno na ferracie ale tutaj taka trochę wolna amerykanka:)...bardzo fajna zresztą:)
Idzie się naprawdę przyjemnie, to był właściwy wybór na rozpoczęcie przygody z Alpami Julijskimi, zakochaliśmy się w tych górach bardzo szybko i teraz już przepadliśmy...poczuliśmy potrzebę wejścia na wyższy level czyli zabezpieczenia, uprzęż itd.
Wcześniej nie czuliśmy potrzeby, Tatry tego nie wymagały ale jak chcemy chodzić po Alpach to jest to konieczność...
Nie muszę pisać, ze widoki piękne, wprost fantastyczne...czujemy taką ekscytację, niczym nieskrępowaną radość i wolność...tak to zawsze czujemy gdy jesteśmy w górach...plaża to relaks, miasteczka to przyjemność, swoboda, taki luz a góry to coś niesamowitego ...nie do opisania połączenie euforii z adrenaliną.
Uwielbiamy podróżować, poznawać ale góry kochamy...tylko wciąż ich za mało mamy...
Pogoda była cały czas piękna ale im wyżej tym widzimy nadciągające burzowe chmury, trochę nas martwią…wielu rzeczy się nie boję ale piorunów w górach i owszem…
Tymczasem docieramy na szczyt...
Jesteśmy sami, jest cisza, spokój i tylko burza w tle troche nam ten obrazek psuje…
Jest i twarz młodej kobiety od strony Prisojnika
Zaglądamy w stronę ferraty Hanzova…
Kiedyś tu wrócimy od tej strony:)
Posiedzielibyśmy ale ta burza…zmykamy
Muszę przyznać że trzaskające pioruny w oddali dodały mi takiego speeda, że zmieściliśmy się w połowie czasu jaki był według oznaczeń...Gdy do nas dotarła burza już się nieco wyprztykała i tylko troszkę popadało ale gdy pioruny waliły miałam miękkie nogi:)
Dopiero na dole wyjęłam znowu aparat...
To była fajna wyprawa, dostarczyła wielu wrażeń i pozytywnie nas naładowała.
Przebieramy się w cieplejsze i suche ciuchy i ruszamy w dół, trzeba zjechać z przełęczy. Zostawiamy w tyle tych co właśnie przyjechali...z leżaczkami, grillami i piweczkiem...piknik chyba planują, miejscówka wcale niegłupia;)
Tak jedziemy w powoli chylącym się ku zachodowi słońcu...
Rzeka Soca i jej barwy…
Ciepła nie jest
Na drogę powrotną wybieramy trasę przez
Log Pod Mangartom z nadzieję że może tylko wyjedziemy na przełęcz a potem uderzymy na włoską stronę, to będzie szybszy powrót do Kranjskiej Gory.
Trochę nam się czas kończył i tylko zobaczyliśmy wjazd na przełęcz...może jutro tu wrócimy...
A po włoskiej stronie taki miły widok;)
Jezioro Predil, największe polodowcowe jezioro we włoskich Alpach Julijskich.
Wygląda mi na miejsce gdzie kempinguje się też na dziko:)
Powrót na kemping już po ciemku…