Sobota, 06.06 [dzień 3] Rano jedziemy do Tasch, skąd pociągiem ruszamy do Zermatt. Bilet kosztuje 16,40 franków w dwie strony, a za parking musimy zapłacić 10,50 franka. Początkowo rozważaliśmy opcje aby od razu jechać pociągiem z miasteczka Randa, ale cena okazała się bardzo wysoka. W Tasch są też prywatne parkingi oraz kursują busiki - ceny konkurencyjne do pociągów. Jest jednak dość wcześnie, a nam zależy żeby jak najszybciej dostać się do Zermatt, póki jest ładna pogoda i nie ma masy turystów.
W Zermatt chwilę się zastanawiamy co dalej. Wybór pada na kolej linową na Klein Matterhorn, a jak starczy sił to może jeszcze kolej zębata na Gornergrat. Musimy przejść przez prawie całe miasteczko aby dostać się do pierwszej stacji. Kolejka zaczyna kursować od 8:30, na szczęście ludzi niewiele i mało kto decyduje się na zakup biletu na samą górę. Cena drastyczna, 100 franków od osoby, ale ten jeden raz.
Kolej na Klein Matterhorn to najwyżej położona kolejka górska w Europie, której górna stacja znajduje się na wysokości 3820 metrów. Taras widokowy to obłędna wysokość 3883 metrów co czyni go również naj położonym tarasem widokowym w Europie. Widoki szybko sprawiają, że zapominamy o cenie biletów.
Na górze znajduje się również pałac lodowy, który jest położony 15 metrów pod powierzchnią lodowca. Zwiedzanie jest darmowe, a przeróżne rzeźby robią wrażanie. Problemem okazują się ubrania, trochę marzniemy. Do tego dochodzi duża wysokość co powoduje, że ciężko się oddycha. Czekając na powrotny wagonik mijamy się z bardzo dużą grupą, która przybyła do góry. Jak dobrze rano wstać.
Na dole już wiemy, że nie wybierzemy się kolejką zębatą na Gornergrat. Zawód jest, ale może jeszcze będzie okazja. Kolejka do kasy jest długa, a dodatkowo zniechęca nas widok w jaki sposób i ile ludzi wsiada do wagonika. W ogóle miasteczko zmieniło się nie do poznania z tego sennego porannego, które powitało nas rano. To nie dla nas i wsiadamy w pociąg.
Kierujemy się autostradą do Martigny. Po drodze zatrzymujemy się, ale upał jest nieznośny i szybko wsiadamy z powrotem do auta. Następnie górską drogą docieramy do Chamonix-Mont-Blanc. W planach mieliśmy jeszcze La Salette, ale ostatecznie rezygnujemy. Cel: Lyon, do którego docieramy o godzinie 17:00. Słońce pali niemiłosiernie i po godzinie stwierdzamy, że jedziemy dalej. Niestety trzeba było jechać do La Salette.
W drodze rezerwujemy nocleg. Pada na ibis w Brive-la-Gaillarde, do którego docieramy około godziny 21:30. Pokój czteroosobowy za 62 euro (265 zł). Trochę ciasno, ale pokój świeży i nowy, a cena w końcu nie powoduje sterczenia włosów. Dokładna nazwa to: ibis budget Brive La Gaillarde.