cd.
Jakiś Czesio wylatuje zaraz za mną, Johny i Adi zresztą też.
- Z kim się bijecie dzisiaj? - pytam Czesia, z kim toczycie wojnę?
- Nie, nie - tutejsi ludzie to bardzo spokojni wojownicy, raczej z nikim się nie bijemy, no chyba że...
- to skąd te strzały?
- tutaj pełni krokodyli, pewnie jakiś podpłynął za blisko i ktoś w niego wygarnął seryjkę.
Biegniemy w stronę rzeki.
Dzieci będące na klifie już cosik wypatrzyły, pobiegły zobaczyć smoka z bliska.
Idziemy?
Jest bardzo stromo (obrazki niestety tego nie oddają), Adi oczywiście puka się w czoło, a i Johny odpuszcza, ja bym sobie tego nie darował.
Zbiegam w dół
Czesio leci ze mną
W dole widać już padlinę smoka
"Korkodyl" jest naprawdę duży - Czesio mówi iż 6 metrów jak nic.
Wyciągamy go - mówię
- ??!!
No wyciągamy
Powaliło Cię szepce Czesio!, Widząc mój zapał stwierdza iż naprawdę mi odbiło (chyba udar)
Wyciągamy go bo zaraz odpłynie - mówię. Szybko!
No ale po co?? rezolutnie pyta Czesio.
Jak po co. MIĘSKO!!!! Cała Azja wpieprza korkodylki to i tutaj przekąsimy mięsko smocze.
No ale my nie jemy krokodyli, ciągnie Czesio
- ??!!
To krokodyle nas jedzą.
To by było jak kanibalizm...
Hmm, może cosik w tym jest, ale i tak z chęcią nie pogardziłbym mięskiem
Korkodyl odpływa...
Ano nic, jestem przy wodzie.
Dawno, dawno nie kąpaliśmy się (2 - 3 dni), jak nie skorzystać z tej okazji?
Mówię o tym planie Czesiowi.
Ciebie naprawdę porąbało - stwierdza, lecz widzi ogniki w mych oczach - to już raczej postanowione.
No dobra, mówi, ale nie tutaj. Tu nie wejdziemy łatwo do wody (2 metrowa skarpa). Do wody może wskoczę, ale jak by co... to za szybko nie wyjdę, po prostu nie wdrapię się na brzeg.
Idziemy z kilometr dalej. Tam gdzie Czesiowe nabierają wodę.
OK.
Klif jest naprawdę wysoki, próbuję krzyczeć do moich białasów (Czesio mi w tym pomaga) lecz mizerne to jest
Adi i Johny nas nie słyszą - są naprawdę wysoko - ano nic ich strata.
Idziemy
W punkcie poboru wody jest jakiś mały Czesio, po chwili dołączają do nas małe Czesie, biorę jednego i wrzucam do wody.
Wylatuje jak oparzony.
Wchodzę do rzeki, wciągając małego.
Załapuje iż to zabawa.
Git.
Plan jest prosty.
Korkodyl podpływa, ja rzucam małego, uciekam
Po kilku chwilach Czesi jest więcej
Idę na drugi brzeg.
Johny, Adi wreszcie mnie dostrzegają, przychodzą po chwili z Czesiami z kałachami.
Czesie mają nas pilnować (jak by co...)
My oddajemy się ablucją
Co jakiś czas Czesie-bodyguardy krzyczą korkodyl
Wychodzimy na brzeg, jakiś czas konwersujemy po czym oddajemy się dalej kąpielą
UWAGA KORKODYL
Błogostan...
cdb.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.
Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie.
Nie ponoszę winy za obrażenia psychiczne, jakie możesz odnieść w tym temacie, ponadto zastrzegam sobie prawo do zmiany poglądów bez podania przyczyny!