cd.
Czesie, a raczej cała starszyzna prowadzi mnie do chorej Czesiowej. Widać jakaś ważna persona.
Ciekawe, jak coś pójdzie nie tak to pewnie już nas nie wypuszczą z wioski...
Idziemy.
Adrian odpuszcza - zostaje przy samochodzie jak by co to rzekomo ma podjechać po nas i grzejemy z wioski (ciekawe jakto zrobi, ale nic to).
Przychodzimy do chaty, a raczej szałasu w którym mieszka całkiem spora rodzinka.
Siostrzyczka wodza ma owiniętą rękę w śmierdzącej szmacie, pełno much, jakieś robaczki no i fajny smrodek.
Odwijam rękę Czesiowej - syczy z bólu, ale nic nie mówi. Jej szwagier mówi nam iż trzy dni temu coś ją dziabło w rękę.
Ręka Czesiowej spuchnięta niczym bania (może tykwa), skóra łuszczy się wokół rany.
Chcę zrobić zdjęcie chorej ręki.
Czesie nie pozwalają.
Mówię im iż to niezbędne w wyzdrowieniu siostry wodza (jak szaleć to na całość).
Odpuszczają. Można udokumentować przypadek medyczny
Ano nic tam Baśka... trza grać rolę doktorka do końca... łapię rękę Czesiowej i wyciskam pół litra zielonkawej cieczy z ranki.
Czesiowa zaczyna intonować śpiewnie pieśń wojenną, chociaż Johny mówi abym przestał bo od tego wycia bębenki mu popękają.
Czesie dziwnie potrząsają karabinami, oszczepami - normalnie gdybyśmy byli w Zielonej Górze to opuścili by salę operacyjną, niestety tutaj oni dyktują warunki.
Z powodu nadmiernego wrzasku Johny niestety nie udokumentował samej operacji. Szkoda.
Czesiowa zaczyna mdleć
Odpuszczam.
Tym bardziej źle operuje się mając ostrze oszczepu na swoich plecach i wokół pełni kałachów.
Dezynfekuję ranę Czesi.
Bandażuję rękę.
Czesia chyba czuje ulgę, zaczyna się uśmiechać.
Atmosfera się rozluźnia. Jedni z Czesi-Wojów idą na piwo, drudzy zaczynają z nami żartować.
Znów się udało (przynajmniej na razie - planujemy tu troszkę zostać i mamy nadzieję iż Czesiowa dożyje ranka).
Czesiowa dostaje zapas antybiotyków na tydzień, na pewno jej nie zaszkodzi a czy pomoże??
Pytają czy coś zjemy? Czy napijemy się kawy?
Kawka czemu nie, na jedzonko jakoś nie mamy apetytu.
Czesi nie przekonuje to. Przynoszą żarełko i kawę
Kawa ma kolor tutejszej wody z rzeki, oczywiście tą wodą kawa została zaparzona (czy przegotowana? pewnie nie...).
Ano cóż, powiedziało się A, trza powiedzieć na zdrowie...
Szału nie ma dupy nie urywa (przynajmniej na razie), gorszej kawy co prawda w życiu nie piłem lecz patrząc na ich warunki żywota zachwalamy ichniejsze specjały (oczywiście zaraz dostajemy następną tykwę kawusi).
Chata - Szałas w którym odbyła się "operacja":
kosztujemy także ichniejszego kleiku - ohyda, tutaj naprawdę nie ma za wiele co jeść, odpuszczamy, mówimy iż nasza religia nie pozwala jeść przed zachodem słońca - po prostu pościmy dziś. Ale skosztowaliśmy, Czesie to uszanowali, jest ok.
Jest dobrze.
Czesie mają nas za swojaków, możemy chodzić po całej wiosce, pstrykać
Bajka
cdb.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.
Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie.
Nie ponoszę winy za obrażenia psychiczne, jakie możesz odnieść w tym temacie, ponadto zastrzegam sobie prawo do zmiany poglądów bez podania przyczyny!