cd.
Przekraczamy góry Dukunu (amharic).
Dojeżdżamy do Kibish. Wczesne popołudnie.
Siadamy w miasteczku w jakiejś jadłodajni
Czuję się fatalnie i tak też wyglądam
Mój organizm od wczorajszego wieczora nie nic przyjmuje.
Masakra.
Ale kitfo dobre było!
Jestem blady, pocę się niemożebnie, w dodatku co jakiś czas mój organizm chce wydalić wszystkie wnętrzności z mojej powłoki.
Siedzimy sobie. Próbuję wbić w siebie rozgazowaną cieplutką coca colę.
Ciężko wchodzi.
Nawet focić nie mam sił.
Johny przytargał skądś jakiś rozgotowany makaron, polany czerwono-brunatną bryją. Nazywa to spaghetti.
Prawdopodobnie w innych okolicznościach przyrody bym to wciągnął, lecz dziś odrzuciło mnie na sam widok.
Nie wytrzymuję.
Idę , próbuje iść na boczek. Niestety, Za jadłodajnią w której się zainstalowaliśmy nie można zrobić tego co mój organizm uważa za niezbędny w tej chwili. Dookoła siedzi mnóstwo Czesi. Mnóstwo. Jak później się okazało szykują strategiczny plan - ponoć trwa wojna Czesi-Surma z Czesiami-Bumi.
Chyba zemdleję.
Mój widok wzbudza litość w jakiejś małej rezolutnej dziewczynce. Malutka Czesia nie mówiąc ani słowa (ja też zresztą nie potrafię w tej chwili nic mówić, ba poruszanie również mam ograniczone), bierze mnie za ręce i dokądś prowadzi.
Nie dbam o to, wszystko mi jedno. Idziemy poprzez wioskę - miasteczko (z drogi tam niewiele pamiętam). Droga wydaje się wiecznością.
Wreszcie dochodzimy do przybytku rozkoszy królów (aczkolwiek smród tutaj panujący powalić mógłby słonia). Ale ja twardy jestem (no może teraz troszkę rzadki), wytrzymuję, ha nawet spędzam tam jakiś czas.
Moim poczynaniom w przybytku przygląda się pokaźny tłumek Czesiów, głośno komentujący moje zmagania z kitfu, które niestety opuszcza moje ciało
Ale kitfo dobre było!
"Moja" mała Czesia przynosi mi kanister wody koloru kawa z mlekiem.
Bajka.
Biorę prysznic.
Jestem jak nowo narodzony
Żyję
Trzymając za rączkę mojej wybawicielki wracam do kumpli. Rozglądając się teraz żałuję iż nie mam aparatu. W miejscu do którego dotarłem, normalnie funkcjonujący białas nie dochodzi. Jesteśmy na obrzeżach miasteczka.
Szkoda byłyby fajne fotki
W jadłodajni kumple chcieli już organizować akcję poszukiwawczą, nie było mnie prawie godzinkę.
Ale czuję iż zaczynam żyć na nowo.
Moja wybawczyni dostaje kilka bransoletek - cieszy się jak diabli.
Robię fotki wokół jadłodajni
cdb.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.
Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie.
Nie ponoszę winy za obrażenia psychiczne, jakie możesz odnieść w tym temacie, ponadto zastrzegam sobie prawo do zmiany poglądów bez podania przyczyny!