napisał(a) Krzychooo » 15.03.2011 23:29
Betlejem. Któż z nas nie słyszał nazwy tej niewielkiej miejscowości? To właśnie tam się kierujemy po opuszczeniu starówki Jerozolimy. Droga nie jest daleka (kilka kilometrów), ale dotarcie do Betlejem wymaga opuszczenia Izraela i wjazdu na terytorium Autonomii Palestyńskiej.
Pierwsze wrażenia? Nasłuchałem się od dzieciństwa o małej, biednej stajence w niewielkiej wiosce pod Jerozolimą, więc współczesne Betlejem zaskakuje swoim 30-tysięcznym obliczem.
Po obiedzie i krótkiej wizycie w sklepie spożywczym (dużo taniej niż w Izraelu) udajemy się do najważniejszego punktu na turystyczno-pielgrzymkowym palestyńskim szlaku. Bazylika Narodzenia Pańskiego, z mieszczącą się w jej piwnicach Grotą Narodzenia. To tutaj się narodził ten, którego wyznawcy rozprzestrzenili się w ciągu dwóch tysiącleci po całym świecie, przy okazji sporo go zmieniając...
Po wizycie w spektakularnej Jerozolimie betlejemska bazylika jak i samo miasto nie robi wielkiego wrażenia. Dominującym uczuciem było jak dla mnie... pragnienie. Nie, nie duchowe, najzwyczajniej w świecie chciało nam się potwornie pić. 40 stopni robi swoje, zwłaszcza że obok nie ma morza, które skutecznie łagodziłoby uciążliwe dla człowieka z zimnego środkowoeuropejskiego kraju upały. Nawet przerywamy na chwilkę zwiedzanie i poszukujemy jakiegokolwiek wodopoju. Udało się.
Lejący się z nieba żar ostatecznie rujnuje dziecięce wyobrażenie o Maryi skazanej na poród w grudniową mroźną noc w stajence... A właśnie, co ze stajenką, co z wpatrującymi się w cud tępymi oczami krów, kóz i osłów stojących po obu stronach żłóbka? Ano tak, funkcję zagród dla zwierząt pełniły wówczas pieczary. Stąd ta grota. Grota Narodzenia.