Wylatując w sierpniu 2010 roku do Egiptu nieco się obawialiśmy - trwał ramadan. W jego trakcie nie wolno muzułmanom jeść ani pić od świtu do zachodu słońca. Nieco sobie te katusze spryciarze skrócili - zmieniono czas w ten sposób, że słońce zachodziło już około 18
.
Któregoś dnia wybraliśmy się do centrum po południu. Przywitał nas wyludniony deptak, w większości pozamykane knajpy, a nawet sklepiki z pamiątkami. Co innego wieczorem, wtedy na ulicach jak w wesołym miasteczku: głośna muzyka, migające neony, tłumy na ulicach i handlarze zaczepiający przechodniów. Jeśli ktoś nie wykazał się asertywnością i przystanął, odpowiadając na zwyczajowe: "Hello, my friend. Where are you from?", wysłuchiwał wyuczonych na pamięć haseł typu: "Doda-Elektroda, Adam Małysz, Robert Kubica", "mniamniuśna cena", "Zobacz, za darmo" czy groteskowego "Dobra, dobra, zupa z bobra, z wieprza jeszcze lepsza". Na początku trochę to śmieszy, ale za piątym, ósmym czy dwudziestym razem nieco męczy. Jeśli chcecie coś kupić, przygotujcie się na targowanie - podobno to egipska tradycja, a brak negocjacji traktowany jest jak obraza. Bądźcie gotowi na starcie z zawodowcami
. Nierzadko podana na początku cena jest z dziesięć razy wyższa niż ta ostateczna - kupujący myśli, że jest supernegocjatorem, nie podejrzewając, że i tak przepłaca. Jedna rzecz mi się w tym nie podoba: kiedy sprzedający, zwłaszcza widząc brak opalenizny "świeżaków", poda cenę absolutnie z kosmosu, wszystko jest w porządku, ale kiedy wy zaproponujecie cenę zbyt niską, nierzadko obraża się i staje się niemiły. Chociaż i w Polsce można się spotkać z podobnymi praktykami. Niedawno dzwoniła do mnie przeraźliwie wręcz miła dziewczyna, próbująca zachęcić do bezpłatnego wypróbowania jakiegoś produktu. Kiedy kilkakrotnie odmówiłem, diametralnie zmieniła ton, rzuciła jakieś "no dobra" i bez pożegnania rozłączyła się. Trochę podobnie wygląda to na egipskiej ulicy. Na szczęście nie jest to regułą - któregoś dnia na przykład pewien sprzedający wycieczki chłopak pomógł mi, a na moją propozycję wręczenia mu zwyczajowego bakszyszu za wyświadczoną przysługę obruszył się i z uśmiechem odszedł.
Masa produktów to towary "prawie oryginalne", nierzadko z Chin (ale czyż nie tak jest też z niektórymi pamiątkami z Chorwacji?). Jeśli kupować, to wyroby ze skóry, egzotyczne przyprawy czy pamiątkowe szisze z zapasem akcesoriów. Zapomnijcie o "prawdziwym" papirusie za dolara czy "alabastrowych" figurkach z gipsu. Czy warto się oburzać na nieuczciwe praktyki? Sam nie wiem. Z jednej strony wkurza takie kłamanie w żywe oczy, z drugiej jest świadomość, że handlarze to najczęściej biedni ludzie, którzy swoimi "trikami" zarabiają na czekające w domu żony i dzieci.
Dla kontrastu z eksportową wersją Egiptu widzianą w Sharm parę migawek (najczęściej) z okna autokaru poza kurortami.
W drodze do Luksoru
Jakiś kanał w delcie Nilu
Gdzieś na prowincji
W osadzie Beduinów na Pustyni Arabskiej
Przydrożny sklepik
Zapchany śmieciami kanał w Kairze
Ten pan podobno ma z biedą sporo wspólnego...